REKLAMA

Tam mieszkam: Afganistan - cz. 1

Malwina Wrotniak2014-02-13 14:13redaktor naczelna Bankier.pl
publikacja
2014-02-13 14:13

– Nie jest tak, że pracując w Kabulu, jestem pod ostrzałem snajperskim dzień i w nocy, uciekam przed wybuchami i pracuję w kamizelce kuloodpornej – mówi Aleksandra Pawlik*, jedna z ponad 20 osób polskiego pochodzenia mieszkających dziś w Afganistanie. W rozmowie z Bankier.pl codzienne życie Europejczyka w Kabulu, gdzie niedobrze jest być rozpoznawalnym, najlepiej nie uśmiechać się do obcych i zawsze pozostawać czujnym.

Tam mieszkam: Afganistan - cz. 1
Tam mieszkam: Afganistan - cz. 1
fot. Anuradha Sengupta / / Flickr

Malwina Wrotniak-Chałada, Bankier.pl: Zarzekasz się, że obecna praca jest ostatnim zleceniem, jakie zrobisz w tym kraju. Z jakiego powodu teraz najbardziej chciałabyś stąd wyjechać?

Aleksandra Pawlik: Zarzekam się, że to ostatnie zlecenie pod rząd. Że jeżeli tylko będę mogła, zrobię sobie przerwę i spróbuję znaleźć kolejną pracę w jakimś innym wymagającym kraju, ale z choć trochę bardziej stabilną sytuacją związaną z bezpieczeństwem. Pracuję w Afganistanie od ponad dwóch lat i – muszę przyznać - jestem zmęczona napięciem powodowanym przez poczucie zagrożenia – ataki terrorystyczne, samobójców, wybuchy bomb. Przez całą drugą połowę 2013 roku było bardzo spokojnie, a teraz – wiosną 2014 – zbliżają się wybory prezydenckie, więc sytuacja stała się znacznie bardziej napięta.

afganistan foto
Fot. Flickr - Anuradha Sengupta

Jednocześnie, jeżeli po planowanej przerwie nadarzy się okazja podjąć kolejne zlecenie w Afganistanie, nie wykluczam tego.

A jednak kusi?

To miejsce stawia naprawdę duże wyzwania, pozwala pracować w wyjątkowym środowisku afgańsko-ekspackim, daje szansę robienia czegoś, w co się wierzy. To nie są rzeczy, od który łatwo odejść. W społeczności cudzoziemców w Kabulu panuje przekonanie, że to miasto wciąga i uzależnia, więc bardzo ciężko z niego wyjechać – w sumie trudno powiedzieć, dlaczego aż do tego stopnia, bo nie jest to łatwe miejsce do życia.

Wysłała Cię tam duża, międzynarodowa organizacja studencka.

Tak, to prawda – przyjechałam dzięki organizacji studenckiej, która oferuje praktyki międzynarodowe i wciąż jeszcze – po tych dwóch latach – zastanawiam się, jak to możliwe, że tak duża organizacja z tradycjami i rozumieniem sytuacji międzynarodowej decyduje się na wysyłanie młodych ludzi do tak niespokojnego kraju, jak Afganistan.

polacy w afganistanie
Aleksandra Pawlik, fot. archiwum prywatne

Ale przecież nie żałujesz?

Nie. Dla mnie to była oczywiście fantastyczna szansa rozwoju zawodowego i jestem wdzięczna za taki brak rozwagi, ale gdybym sama miała ponosić odpowiedzialność za wysyłanie ludzi do kraju, który wprawdzie nie jest w stanie wojny, ale gdzie sytuacja jest daleka od idealnej – nie zgodziłabym się, żeby ludzie pod egidą mojej organizacji jechali tam na praktykę. A przynajmniej nie do firm, które nie są w stanie zagwarantować praktykantowi podstawowych środków bezpieczeństwa.

Trafiłaś do pracy w radio, gdzie prowadziłaś swoje anglojęzyczne show. O czym może opowiadać Afgańczykom młoda Polka, która nie zna języka dari? Bo raczej ani o polityce, ani o wierze.

Moja praktyka nie polegała na prowadzeniu anglojęzycznego show – to był tylko dodatek do pozycji business development managera, w którego to obowiązki musiałam wejść. Moje poprzedniczki wykonały kawał dobrej roboty związany z otrzymaniem dotacji z ambasady amerykańskiej dla radia, ja – w związku z tym, że nie miałam doświadczenia w pracy z donorami - skupiłam się na kontraktach z firmami telekomunikacyjnymi na sprzedaż czasu reklamowego.


Pokaż Tam mieszkam - Polacy na całym świecie na większej mapie

A show? Nazywał się „Give Me 5”, a formuła, na której się oparłam bazowała na założeniu, że w Afganistanie to właśnie radio dociera to największej liczby odbiorców ze wszystkich mediów – telewizja nie jest dostępna w odległych dolinach, a żeby czytać gazety trzeba… umieć czytać. W związku z genialnym rozwojem firm telekomunikacyjnych, bardzo duża część populacji ma tutaj telefon komórkowy, dlatego „Give me 5” było programem muzycznym, do którego dzwonili słuchacze z Kabulu i z prowincji, żeby zamówić swoją ulubioną piosenkę, a przy okazji porozmawiać po angielsku o zwykłych rzeczach – nic wielkiego: pogoda, korki uliczne, podróże. Program zyskał popularność, bo był okazją, by porozmawiać na antenie po angielsku i pożartować z horidżi ­– cudzoziemką.

Sława murowana.

Niestety w którymś momencie jeden z kabulskich sklepikarzy rozpoznał mnie po głosie, kiedy robiłam zakupy. Zdecydowałam wtedy, że bezpieczniej będzie zniknąć z anteny, bo nie powinno się rzucać w oczy. Ludzie mogą pomyśleć, że osoba, która pracuje w mediach, to osoba, za którą ktoś zapłaciłby okup, a nie powinno się ryzykować bycia porwaną w Afganistanie.

Po radiu zajmowałaś się między innymi księgowością w amerykańskiej kancelarii prawnej. Co dokładnie robisz dzisiaj?

Dzisiaj zajmuję się monitoringiem i ewaluacją dla holenderskiego projektu edukacyjnego. Właśnie skończyłam fazę planowania na skalę całego kraju badania skupionego na oszacowaniu poziomu nauczania w rolniczych szkołach średnich. Projekt dąży do polepszenia jakości edukacji rolniczej, dzięki temu zwiększeniu produkcji, a w konsekwencji zmniejszeniu głodu. Czyli, że tak powiem, podążam ścieżką wyuczonego zawodu – badacza.

Jak, po kilku latach pobytu w Afganistanie, wygląda typowy dzień mieszkającej tu Polki?

Korci mnie, żeby odpowiedzieć, że normalnie, bo przecież idę do pracy, jem obiad z moim partnerem, który przyjechał za mną do Afganistanu, spotykam się ze znajomymi. Ale prawda jest taka, że oprawa tych normalnych zachowań jest zupełnie nienormalna, bo na przykład do pracy wiezie mnie mój kierowca, a zanim wejdę do restauracji, jestem obszukiwana, czy nie wnoszę broni. A jeżeli miałabym broń, to są na nią specjalne szuflady – oddaje się pistolet, dostaje się numerek - więc nie ma problemu. Z tym, że ja nie noszę broni. Nie umiałabym jej nawet obsłużyć. Co nie oznacza, że nie było w ciągu ostatnich dwóch lat momentów, w których chciałabym się nauczyć.

afganistan
Fot. Flickr - NATO Training Mission

Na spotkanie ze znajomymi jeżdżę bezpieczną taksówką dla ekspatów – z tego samego powodu, dla którego kierowca wozi mnie do pracy – zdarzały się porwania cudzoziemców. W zeszłym roku były co najmniej dwa – w środku miasta, w biały dzień samochód zajechał drogę samochodowi z obcokrajowcem w środku, mężczyźni z karabinami sterroryzowali kierowcę, wrzucili upatrzony cel do samochodu i odjechali. W ten sposób został porwany dyrektor działu finansów jednej z międzynarodowych organizacji, w zemście za to, że zwolnił jednego z lokalnych pracowników. Z tego, co pamiętam, udało się go w końcu odbić. Inna taktyka polegała na zgarnięciu cudzoziemca, kiedy szedł ulicą. Porwany w ten sposób Francuz został sprzedany Talibom i nie było o nim nic wiadomo przez kilka miesięcy. Potem cudem uciekł. Z tym, że lepiej nie liczyć na cuda i racjonalnie minimalizować ryzyko.

Tak więc mój typowy dzień to chyba balans pomiędzy próbą prowadzenia normalnego życia a próbą nienarażania się na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Ważnym elementem dnia jest docenianie małego piękna w tym nieprzyjaznym otoczeniu, w którym podczas drogi do pracy widzisz więcej karabinów niż drzew. Po jakimś czasie przestaje się zauważać wszechobecne druty kolczaste czy check-pointy, gdzie uzbrojeni po zęby policjanci sprawdzają, czy przypadkiem nie wiezie się czegoś nielegalnego, jak na przykład substancji wybuchowych.

Po jakimś czasie Kabul staje się normalny, a reszta świata wydaje się być czymś niezwykłym – bo jak to tak, chodzić po ulicy? Chodzić po ulicy bez przykrytych włosów, długich rękawów, uśmiechać się do nieznajomych? To zabawne, że można się przyzwyczaić do tak trudnego miejsca, a nawet traktować je jak dom.

Pisałaś do mnie kilka dni temu, że są problemy z internetem, ale przez wzgląd na własne bezpieczeństwo chwilowo nie wyjeżdżasz nawet do biura, gdzie łącze byłoby sprawniejsze. Wiem, że stoisz na straży stanowiska, że obcokrajowiec w Afganistanie nigdy nie powinien czuć się zbyt pewnie. Jestem ciekawa, co Cię bardziej męczy – czy to potencjalne niebezpieczeństwo na ulicach, czy na przykład przerwy w dostawie prądu, które są tak częste?

Zdecydowanie najbardziej męczące w Kabulu jest poczucie zagrożenia i co za tym idzie, niemożność poruszania się po mieście na piechotę. Kiedy pracowałam w międzynarodowej organizacji zajmującej się rozwojem mediów, mieliśmy tak rygorystyczne regulacje dotyczące chodzenia, że kiedy poszłam do piekarni, która jest 100 metrów od mojego domu, poczułam się jak na wędrówce. Przez trzy miesiące nie przeszłam kilometra (nie licząc bieżni).

kabul foto
Fot. Flickr - Pure3D Visualisierungen

Kabul (i może więzienia bez spacerniaka) to chyba jedyne miejsca na Ziemi, w których możesz usłyszeć wzdychanie: „Ale mam ochotę się przejść…. Ależ mi się chce chodzić”.

Żeby to jeszcze mogło wystarczyć.

No właśnie. Niestety nie jest tak, że kiedy unika się chodzenia, jest się całkowicie bezpiecznym. Zawsze trzeba wziąć pod uwagę coś, o czym mówimy tu „w złym miejscu, w złym czasie” – tak właśnie można zginąć w Kabulu – pojawić się w nieodpowiednim ułamku sekundy, w nieodpowiednim miejscu, gdzieś podczas jakiejś eksplozji.

Bardzo męczące jest to ciągłe utykanie w kabulskich korkach ulicznych, mając świadomość istnienia bomb magnetycznych, które są przymocowywane do samochodów. Kabulskie korki to cała epopeja rzeczy, które są ciężkie do zniesienia – proszę sobie wyobrazić miasto wybudowane na maksimum pół miliona ludzi, wciśnięte w wąską dolinę, w którym zamieszkało prawie 6 milionów osób. W Kabulu transport publiczny nie istnieje, więc kto może, kupuje sobie samochód – miasto jest zapchane w nieprawdopodobny sposób. Jednocześnie fakt, że jest otoczone górami powoduje, że smog ze spalin nie jest wywiewany przez wiatr. Zanieczyszczone powietrze naprawdę obniża komfort życia. Ale wciąż przemieszczanie się samochodem jest postrzegane jako lepsze rozwiązanie niż chodzenie na piechotę.

Nie chodzisz więc za wiele. Czego jeszcze nie robisz, będąc w Afganistanie?

Afganistan ogranicza życie ekspatów w wielu aspektach, a życie kobiety-ekspatki w naprawdę dużym stopniu, bo zawsze trzeba być świadomą różnic kulturowych, żeby nie prowokować zaczepek czy po prostu molestowania. Chociaż to i tak się wydarzy – w mniejszym lub większym stopniu. Tak więc nie przemieszczam się po mieście z odkrytą głową – szalik na włosach jest absolutnie wymagany, nie uśmiecham się w miejscach publicznych, nie noszę obcisłych ubrań, nie podaję ręki na powitanie.

Afganistan wymaga zupełnie nowego schematu zachowań, który ogranicza i jest trudny dla kobiety z Zachodu. To smutny aspekt życia w Kabulu, kiedy ktoś zachowuje się w stosunku do ciebie bez szacunku, ale to zawsze będzie twoja wina, bo jesteś kobietą.

Koniec części pierwszej. W części drugiej między innymi o tym, jak w Afganistanie traktuje się kobiety i czy w Kabulu na co dzień naprawdę jest niebezpiecznie.

Dziękuję za rozmowę.
*Aleksandra Pawlik jest autorką bloga doafgu.blogspot.com.

Źródło:
Tematy
Plan dla firm z nielimitowanym internetem i drugą kartą SIM za 0 zł. Sprawdź przez 3 miesiące za 0 zł z kodem FLEXBIZ.
Plan dla firm z nielimitowanym internetem i drugą kartą SIM za 0 zł. Sprawdź przez 3 miesiące za 0 zł z kodem FLEXBIZ.
Advertisement

Komentarze (1)

dodaj komentarz
~polak przez p
gówno, dla zwykłych obywateli, bo dla tzw. biznesmenów, których stać by nie mieć kontaktu z dziadostwem polskim oraz wszelkiej maści królików i ich znajomych jest inny kraj.
Cała reszta to wypełniacz, którego ubywa.

Powiązane: Afganistan

Polecane

Najnowsze

Popularne

Ważne linki