Miranda Priestly, szefowa magazynu Runway, miała pewne szczególne upodobanie. Mianowicie lubiła dręczyć ludzi i robiła to na wiele wyrafinowanych sposobów. W swoim arsenale tortur dysponowała ogromnym repertuarem technik – chyba raczej narzędzi tortur.
Począwszy od nie mówienia „dzień dobry” czy notorycznego zapominania i mylenia imion, po ingerowanie w życie osobiste, ośmieszanie, wyśmiewanie, lekceważenie, ignorowanie, traktowanie jak powietrze (kapitalna scena w windzie!), poniżanie, ograniczenie możliwości wyrażania własnego zdania, nieustanne przerywanie ofierze, gdy ta zabiera głos, okazywanie pogardy, wzbudzanie poczucia winy, zniekształcanie znaczenia wypowiedzi, zwracanie się wyłącznie do pozostałych osób, kwestionowanie kompetencji, nie przekazywanie informacji niezbędnych do realizacji zadań, wywieranie presji czasu, przydzielanie poniżających zadań (noszenie brudów do pralni), celowe i systematyczne przydzielanie zadań poniżej kompetencji, celowe wydawanie poleceń niemożliwych do wykonania, nieuzasadnione krytykowanie, systematyczne negowanie decyzji, wywieranie presji, aby nie upominać się o swoje prawa (w kwestii urlopu, godzin pracy, premii, itp.), zastawianie pułapek w rozmaitych formach i sytuacjach, inwazja w życie prywatne za pomocą telefonów i korespondencji, nie uwzględnianie problemów zdrowotnych.
Uff… cała litania
Sądzimy jednak, że fani talentu Lauren Weisberger z pewnością do każdego nazwanego zachowania potrafiliby wskazać odpowiednią scenę z książki.
Nie ma cienia wątpliwości: Miranda Prestly była mobberem (tak na marginesie: Anny Wintour również groził proces o mobbing). Mobberem, czyli kim właściwie?
Panuje powszechne przekonanie, że częściej są to mężczyźni niż kobiety. Jednak badania prowadzone na zachodzie nie potwierdzają tego intuicyjnego przekonania, stwierdzając, iż nie ma dyskryminacji żadnej z płci: „w połowie to są mężczyźni, w połowie to są kobiety. Jednak zaznacza się pewna prawidłowość, mianowicie tylko trzy procent kobiet mobbinguje mężczyzn. Mężczyźni mobbingują zarówno kobiety, jak i mężczyzn” . A przekonanie o niechlubnej dominacji mężczyzn na tym polu prawdopodobnie bierze się ze stereotypowego postrzegania mężczyzn, jako osobników bardziej agresywnych (co akurat jest prawdą – testosteron!, ale z omawianym zjawiskiem nie ma związku) i wyciągania z tej przesłanki błędnego wniosku, iż to mężczyźni częściej stają się mobberami. Prawdopodobnie na ogólną ocenę może także rzutować fakt, iż znacznie więcej mężczyzn niż kobiet zajmuje stanowiska kierownicze i dlatego – przy takiej samej procentowej liczbie przedstawicieli obu płci – więcej jest mobberów-mężczyzn. Nie ma więc nic dziwnego w tym, że opracowując portret psychologiczny (seryjnego) mobbera, określa się go najczęściej jako: „mężczyznę w wieku 35-45 lat, z wyższym wykształceniem, który jest bezpośrednim przełożonym ofiary” .
Jaką psychikę ma mobber?
Jak można być tak okrutnym szefem, zachowując o sobie dobre zdanie? Wybitna, francuska specjalistka w dziedzinie mobbingu, psychiatra Marie-France Hirigoyen definiuje osobowość mobbera jako „typ perwersyjno-narcystyczny. Inni autorzy zgadzają się, że osobowość mobbera najtrafniej oddaje pojęcie narcystycznego zboczeńca. Ładny termin, prawda?
Osoba o takim typie osobowości charakteryzuje się wybujałym ego, tzn.: jest zaabsorbowana głównie sobą, eksponowaniem wszem i wobec swoich (przeważnie, ale niekoniecznie) wyimaginowanych, a wielce znamienitych zalet i talentów, a co za tym idzie – urojonej wielkości.
Nie ma co się zatem dziwić, że posiadając takie zdanie na swój temat nie tylko nie potrafi, lecz także i z dużą niechęcią podejmuje współpracę w zespole i traktuje ją przede wszystkim jako możliwość wyeksponowania swoich „zalet”. Fantasmagoryczne poczucie swoich przewag łączy z poczuciem bycia niezastąpioną, nieocenioną, mniemania o sobie jako prawdziwym słoneczku jaśniejącym na tle ponurej menażerii firmowej, która jest przeważnie złożona – wedle jej (albo jego) wnikliwej i błyskotliwej opinii – z nieudaczników i dyletantów. Cóż, w każdym razie Anna Wintour twierdziła, iż „w ‘Vogue'u’ robi dosłownie wszystko: redaguje, wymyśla sesje mody, kieruje pracą grafików, szuka młodych talentów”. Naszym zdaniem pracować z kimś, kto ma się jednocześnie za prawdziwego „człowieka renesansu” i jednocześnie jest niezastąpionym, to koszmar jedyny w swoim rodzaju.
Miranda Priestly, jak każdy rzeczywisty mobber, traktuje swoich współpracowników i podwładnych instrumentalnie, jako mniej lub bardziej użyteczne narzędzia, służące do osiągania swoich celów i zaspokajania potrzeb, nie odczuwając przy tym jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Wszak to ONA się dla nich poświęca, więc jak najbardziej mu się należy! Być może… Faktem jest jednak, iż 29 lipca 1987 r. Anny Wintour opuściła swoje biuro tuż przed północą, aby następnego dnia w południe urodzić córkę. Tylko… czy to ma coś wspólnego ze zdrowym rozsądkiem i czy takie poświęcanie się, daje komuś prawo to pomiatania innymi? Pytania te pozostawimy bez odpowiedzi.
W każdym razie większość mobberów żywi głęboki przekonanie, że gdyby tylko przestali prowadzić innych ku świetlanej przyszłości, to niechybnie wszystko by się rozsypało jak domek z kart. Czy mieliście „szczęście” spotkać w swojej karierze zawodowej takiego prawdziwego „kreatora”? Jeżeli tak, to nie raz i nie dwa mieliście okazję usłyszeć, że „gdyby nie ja, to…”.
Szczególne niebezpieczny jest mobber posiadający poczucie misji
Można założyć, iż Miranda Priestly miała taką misję i przedstawiła ją Andrei, jednej ze swoich ofiar: „Powinnaś być z siebie dumna. Przypominasz mi samą siebie, kiedy byłam w twoim wieku”. Priestly pragnęła – za pomocą niezwykle restrykcyjnej dyscypliny – wychować (a raczej wytresować) swoją asystentkę. Uczynić z niej swojego klona. Czyż mógł spotkać Andreę większy zaszczyt? No i innych, którzy pracowali w jej wydawnictwie… Zwłaszcza, że cała „redakcja ‘Vogue’a’ działa według praw, które są połączeniem musztry z kindersztubą. Nie wolno się spóźniać ani przytyć. Trzeba regularnie farbować odrosty i milczeć w obecności naczelnej. Nie wolno jej się przypatrywać, ani nosić pończoch do sandałków. W związku z tym nawet zimą, pracownice „Vogue’a” potrafią przyjść do pracy w sandałach i z gołymi nogami. I to wszystko w imię misji!
Posiadanie misji przez mobbera powoduje, że bez żadnych specjalnych kłopotów spostrzega samego siebie, jako „porządnego człowieka”. Niesie to dla ciebie bardzo poważne i ponure konsekwencje: "właśnie dlatego, że uważamy się za porządnych ludzi, musimy, gdy zadamy komuś ból, przekonać siebie, że nasza ofiara zasługuje na takie traktowanie".
Mobber do każdego napotkanego problemu w organizacji będzie przypisywał konkretną, odpowiedzialną za dany stan rzeczy osobę, która natychmiast stanie się kolejnym kandydatem do przeprowadzania ataków. A czy nie łatwiej atakować własną asystentkę, która z racji pełnionych funkcji zawsze jest pod ręką?
Jeżeli komuś zdarzy się mieć odmienne zdanie od mobbera, to prawdopodobnie najpierw doświadczy chłodu i obojętności, a następnie dowie się, że obraził majestat. W dalszej kolejności z całą bezwzględnością i wściekłością zostanie zaatakowany przez adwersarza, który „teraz dopiero odsłonił swoją prawdziwą twarz”. Mobber wydobędzie cały arsenał agresywnych i często ordynarnych zachowań, opacznie nazywanych przez niego „asertywnymi”. Walkę ze swoimi „przeciwnikami” będzie prowadził na każdym polu, bo „wrogów” i „zdrajców” trzeba eksterminować i bezwzględnie niszczyć. I czemu tu się dziwić, że gdy Jerry Oppenheimer pisał biografię Anny Wintour, w której roiło się od opinii typu: „Nuklearna Anna”, „Chudy rekin w Chanel”, „Socjopatka”, „Stara manipulatorka”, „Machiavelli świata mody”, „Chora na nadmiar ambicji angielska lodówka”, ich autorzy zastrzegli sobie anonimowość.
Niszczenie ludzkiej godności
Przejawia się tu kolejna cecha mobbera – przypisywanie całej odpowiedzialności drugiej stronie i obciążanie jej wszystkimi negatywnymi aspektami swojego zachowania. Tu także ślady wyrzutów sumienia nie będą większe od śladów życia na Księżycu. Przecież jego/jej zdaniem robi to tylko dla dobra ofiary, która, musi zrozumieć swoje błędy. Być może mobber dojdzie także do wniosku, że ofiara nawet lubi takie traktowanie. „A w końcu, tam do diaska, przecież i tak sobie sama na to zasłużyła, więc nie ma prawa się skarżyć!”.
Niszczenie ludzkiej godności pozwala zapominać o własnych porażkach, tłumi głęboko skrywane poczucie niższości, a jednocześnie podnosi jego poczucie wartości – dlatego staje się źródłem odczuwania satysfakcji.
Ciekawe jest to, że zgadzając się z tezą, iż Miranda Prestly to Anny Wintour warto zwrócić uwagę na parę szczegółów z życiorysu szefowej „Vogue”, które mogły stać się przyczyną ukształtowania tego typu osobowości. Po pierwsze Wintour była wychowywana w rodzinie pozbawionej uczuć i zdrowych relacji. „Wintourowie byli małżeństwem tylko z braku czasu na rozwód. Rodzina w komplecie spotyka się raz w tygodniu, na sobotnim obiedzie. Przy stole kulturalnie milczą. Potem ojciec jedzie do redakcji albo do kochanki, a Anna zamyka się w swoim mieszkaniu na parterze rodzinnego domu.” Nie brzmi to zbyt ciepło, prawda? Kiedy Anna w wieku 17 lat uczęszczała do renomowanego North London Collegiate, postanowiła skrócić obowiązkową długość spódnicy (pamiętajmy, że to był 1963 r., czyli czasy MINI!). Przyłapana przez nauczycielkę została zmuszona do stania na ławce – niczym pod pręgierzem – i do zademonstrowania przed całą klasą swojej tak „kompromitującej” kreacji. Nie trudno zrozumieć, że po takim poniżającym przedstawieniu, nigdy już nie powróciła do szkoły, podejmując pracę ekspedientki (czego zresztą nie musiała robić, mając zamożnych rodziców).
Czy po takim zajściu można nabawić się traumy, nie mając na dodatek żadnego wsparcia ze strony – zainteresowanych wyłącznie własnymi sprawami – rodziców? Naszym zdaniem można… Ale czy każdy mobber ma tak ukształtowaną osobowość? Nie! Qszak życie jest bardziej złożone nawet od najbardziej trafionych teorii. Mobberem ma „szansę” zostać dosłownie każdy z nas, o ile zaistnieją ku temu „sprzyjające i korzystne” warunki. Zważywszy, jak podkreślają to Elliot Aronson i Grażyna Wieczorkowska: „Większość z nas jest skłonna nie dostrzegać znaczenia sytuacji dla wyjaśnienia zachowania, wolimy natomiast wyjaśniać działania innych ludzi na podstawie założeń dotyczących ich osobowości i postaw.”
O wpływie sytuacji na nasze zachowanie przekonują wyniki badań przeprowadzanych m.in. przez Stanleya Milgrama. Abyśmy zgodzili się zaaplikować śmiertelną dawkę prądu elektrycznego w wysokości 450 V osobie, która zbyt wolno się uczyła, wystarczy otrzymanie polecenia od osoby uznawanej przez nas za autorytet. Tak właśnie postępowali normalni ludzie (65 procent zastosowało wstrząs o maksymalnym natężeniu!), a nie żadni „narcystyczni zboczeńcy”. Niektórzy „nauczyciele” nawet płakali, współczując swoim ofiarom, ale… aplikowali wstrząsy!
W przypadku Mirandy Priestly, jak i innych osób żyjących już w realnym świecie w luksusie, bardzo ciekawa jest uwaga Javiera Garcésa, przewodniczącego hiszpańskiego stowarzyszenia psychologów i socjologów, który stwierdza, że „jedną z cech osób uzależnionych od luksusu jest maniactwo. Są to ludzie przyzwyczajeni do zaspokajania każdego swojego kaprysu, co z kolei prowadzi do rozwoju różnego rodzaju obsesji.”
Zatem mobber, który na skutek życia w luksusie dorabia się jeszcze manii, to już naprawdę ponura mieszanka…
W każdym razie jedno jest pewne: nie tylko osoba, pracująca w modzie i żyjąca w luksusie może mieć osobowość narcystyczną i nie tylko w literackiej rzeczywistości można usłyszeć głos przeszywający każdą komórkę w mózgu: „Ahn-dre-ah! Ahn-dre-ah! Gdzie jesteś? Gdzie, do cholery jesteś?”.
Czy Andreah rzeczywiście zastosowała najlepszą strategię z radzeniem sobie z mobbingiem, to już zupełnie inna historia…
MAREK WARECKI, WOJCIECH WARECKI