Kostucha pisze:
Jesienią 2005 roku przeprowadzono u nas badania satysfakcji pracowników, które wyłoniły dwie największe bolączki zarządzania ludźmi. Jedną z nich były kiepskie spotkania. Ludzie uważali że są prowadzone bez celu, za to z upartym trzymaniem się agendy, która nic nie wnosiła do codziennej pracy. Na spotkaniach obywało się odpytywanie kolejnych osób, reszta nie słuchała i pracowała sobie na laptopach lub wstukiwała esemesy. Niektórzy zwracali uwagę na wkurzającą „polityczną poprawność” na spotkaniach, ludzie bali się jątrzyć i przez to wiele rzeczy było chowanych pod dywan. Zaadoptowaliśmy formułę opisaną przez Williama R. Danielsa. Daniels jest specjalistą w zakresie zarządzania macierzowego, a nasza firma ma taką strukturę, więc spotkań jest co niemiara.

Po przedstawieniu celu / wyzwania, spotkanie powinno składać się z trzech etapów, w proporcjach czasu 50 : 30 : 20.
-Etap I: Gromadzenie danych (budowanie „wspólnej bazy” i wspólnego rozumienia sytuacji): 50 % czasu.
-Etap II: Interpretowanie danych i tworzenie różnych opcji przez grupę: 30 %.
-Etap III: Podjęcie decyzji (oraz zaprezentowanie uzasadnienia i action planu): 20 %.
Ważne jest to, że każdy z uczestników spotkania deklaruje, że od momentu podjęcia decyzji przez decydenta dostosowuje się do niej (czas na przekonywanie i „uczenie” decydenta SIĘ SKOŃCZYŁ).
Jak rozmawiam z kolegami z innych firm, okazuje się, że chyba jesteśmy jedyną firmą w Polsce która tę formułę stosuje. Daniels z powodzeniem wdrażał tę metodę na przykład w Intelu i w ponad 100 amerykańskich molochach. Do Polski jakoś nie dotarł.