Krótkoterminowe rynkowe stopy procentowe w Stanach Zjednoczonych wspięły się na najwyższy poziom od dekady. Choć wciąż są niskie, to jednak sygnalizują, że czasy półdarmowego kredytu w największej gospodarce świata odeszły do historii.
Na współczesnym "rynku" finansowym rynek może niezbyt wiele. Na krótkim końcu krzywej terminowej cenę pieniądza ustalają banki centralne. Usiłują one również przy wsparciu państwowych urzędów statystycznych manipulować długoterminowymi stopami procentowymi, które jeszcze nie tak dawno były determinowane przez siły rynkowe.
Dziś głównymi punktami odniesienia są wartości stawek Libor (czyli na londyńskim rynku międzybankowym) oraz rentowności obligacji skarbowych. I na tym ostatnim froncie w ciągu kilku sesji doszło do istotnych zmian. Rentowność amerykańskich obligacji 2-letnich od piątkowego raportu z rynku pracy wzrosła z 2,64% do 2,75%.

Ktoś powie, że to niewiele. Ale to przecież wzrost o 4,2%. Od połowy sierpnia rosła także dochodowość 10-letnich Treasuries, która podniosła się 2,81% do 2,98%, podchodząc pod psychologiczną barierę 3%. Wzrost rentowności oznacza (ceteris paribus) spadek ceny rynkowej obligacji.
Rosnące rentowności amerykańskiego długu zasadniczo sygnalizują przynajmniej jedną z dwóch rzeczy. Jedną jest wzrost oczekiwań inflacyjnych inwestorów, którzy mogli się zasugerować silniejszą presją płacową zarysowaną w sierpniowych "payrollsach". Drugą jest nasilenie się oczekiwań na podwyżki stóp procentowych w Rezerwie Federalnej.
Według obliczeń FedWatch Tool rynek terminowy jest praktycznie pewny podwyżki stopy funduszy federalnych we wrześniu (o 25 pb.) oraz wycenia szanse grudniowej podwyżki (także o 25 pb.) na blisko 80%.
Rosnące stopy procentowe w Ameryce zapewne będą miały negatywny wpływ na gospodarki rozwijające się, które w okresie taniego dolara i niskich stóp w USD niebezpiecznie zapożyczyły się w amerykańskiej walucie. Mocny dolar wywiera także presję na ceny surowców oraz (w mniejszym stopniu) na amerykańskich eksporterów.
Krzysztof Kolany
