- Konflikt na Ukrainie może negatywnie wpłynąć na polski wzrost gospodarczy. Wynik na poziomie 3-3,2% jest zagrożony – stwierdził Janusz Piechociński, minister gospodarki. Dramatyczna sytuacja za naszą wschodnią granicą może nas słono kosztować.
Niestabilna sytuacja polityczna, a przede wszystkim zagrożenie konfliktem zbrojnym to najlepszy sposób na to, by zaszkodzić gospodarce. Premier wypowiedział się w kwestii obniżenia PKB. Kłopot w tym, że gdyby doszło do rozlewu krwi, to recesja byłaby jednym z najmniejszych problemów.
Ukraina będzie nas słono kosztowaćWzrost gospodarczy w całym 2013 roku wyniósł 1,6%, ale tylko w IV kw. dynamika PKB przyśpieszyła do 2,7%. Wielka w tym zasługa eksporterów. W 2013 roku wartość polskiego eksportu osiągnęła 152,8 mld euro. Jest to historyczny rekord i w zasadzie dzięki dobrym wynikom w eksporcie nasza gospodarka utrzymała się na powierzchni.
Wartość polskiego eksportu do Europy Środkowo-Wschodniej, do której zalicza się właśnie Rosja, Białoruś i Ukraina, to 29,5 mld euro (Rosja 8,1 mld euro; Ukraina 4,3 mld euro). Z Rosjanami mamy ujemny bilans handlowy z uwagi na znaczny import gazu i innych surowców. Łączna wartość towarów i usług, które kupujemy od Rosji, to 19 mld euro. Import z Ukrainy w zasadzie nie ma dla nas wielkiego znaczenia - jego wartość wynosi mniej niż 3 mld euro (więcej kupujemy od Belgów).
»Rosja i Ukraina na krawędzi wojny. Czy uda się powstrzymać Putina? [NA ŻYWO] |
Zamrożenie eksportu do naszych wschodnich partnerów bez wątpienia byłoby groźne dla gospodarki. Polska mogłaby stracić status państwa tranzytowego. Do całego szeregu niekorzyści należy dodać zawirowania na rynkach finansowych. Zbytnie osłabienie złotego po prostu doprowadziłoby do realnego zubożenia społeczeństwa, m.in. poprzez wzrost cen towarów importowanych z UE.
Realny wzrost płac byłby mocno zagrożony, bo przedsiębiorcy rekompensowaliby sobie straty w kosztach ponoszonych na utrzymanie pracowników. Spora grupa ludzi straciłaby pracę, nawet jeżeli pozornie nie mają oni nic wspólnego z eksportem. Nikt nie chciałby też być w skórze frankowców, którzy musieliby płacić wyższe raty za nabyte w kredycie nieruchomości.
Szacunki zależne są od skali problemu
Z pewnością Rosjanie będą prowadzić z nami cichą wojnę gospodarczą. Niestety – nasi wschodni sąsiedzi w tej walce mają do dyspozycji „broń palną”, a my co najwyżej „maczugi”. Nie mamy siły politycznej na to, by wywrzeć presję na naszych zachodnich partnerach, by wsparli nas kontaktach z Rosją. Prędzej wykorzystają oni okazję do tego, by samemu zarobić i przejąć część rynków. Jeśli dodamy do tego praktycznie pewne podwyżki cen za gaz i utrudnienia w zakupie ropy to rzeczywiście – Rosjanie nie muszą używać czołgów, by doprowadzić nas do ruiny.
Ukraina sponsoruje korektę na GPWStąd stwierdzenie, że wzrost gospodarczy na poziomie 3% czy 3,2% jest zagrożony to stwierdzenie bardzo ostrożne. Niestety, jeżeli sytuacja nie ulegnie szybkiemu rozwiązaniu, to o wyjściu z recesji możemy zapomnieć. Paradoksalnie kłopoty gospodarcze Rosji działają na naszą korzyść. Silne zagrożenie przełamania monopolu na gaz oraz gospodarka skoncentrowana głównie na wydobyciu surowców i energetyce jest niezwykle podatna na nawet najmniejsze wahania. Naród rosyjski jest wstanie wytrzymywać wiele, ale trudno powiedzieć to samo o Putinie. Jest on skazany na dobre życie z Zachodem, bo tylko od dobrobytu obywateli zależy jego władza. Jeśli Rosjanie zobaczą, że jego polityka prowadzi do zubożenia, to mogą na Placu Czerwonym zrobić drugi Majdan.
Łukasz Piechowiak
główny ekonomista Bankier.pl