Farma wiatrowa Markbygden Ett położona na wietrznym płaskowyżu tuż pod kołem podbiegunowym miała być przyczynkiem do zielonej rewolucji w energetyce. Kiedy powstawała, była przedstawiana jako klejnot w koronie największego europejskiego lądowego projektu wiatrowego. Gdy wystartowała, wydawało się, że stoi za nią solidny, długoterminowy kontrakt gwarantujący dobre ceny, a także świetne warunki wietrzne. Rzeczywistość okazała się jednak brutalna. Wiatr wieje, ale nie tak mocno, jak wykazywały badania, a przez to solidny kontrakt — zamiast dodawać wiatru w żagle, okazał się wiatrochronem.


179 turbin wiatrowych Markbygden Ett na wietrznym płaskowyżu generuje łącznie ok. 645 MW czystej mocy – wystarczająco, by zapewnić prąd dla mieszkańców Wrocławia i Poznania przez cały rok, i to z zapasem. Trudno o lepsze miejsce na odnawialne źródła energii, jeśli nie liczyć offshore'u czy pustyni z fotowoltaiką.
Lokalizacja wydawała się pewnym zakładem. Już dekady temu meteorolog Hans Bergstrom odkrył, że na tamtejszym płaskowyżu prędkość wiatru jest o 40% wyższa niż w okolicznych dolinach.
- Jeśli chciało się budować w północnej Szwecji, ale nie zapuszczać się w góry, trudno było znaleźć drugie takie miejsce - mówi cytowany przez Bloomberga Bergstrom.
Problem zaczyna się jednak wtedy, gdy wiatr ustaje, na płaskowyżu zaczyna panować flauta, terminy dostaw gonią, a kontrahenci są bezwzględni.
Umowa jak gwóźdź do trumny, ale umów należy dotrzymywać
Kluczowy okazał się kontrakt. Podpisana umowa PPA (Power Purchase Agreement, chociaż ze świetnymi warunkami - według ekspertów jej wartość wynosiła zaledwie 25 euro za megawatogodzinę, a więc ponad dwukrotnie mniej niż średnia wynosząca ok. 60 euro za MWh, którą w 2023 roku odnotował BloombergNEF dla podobnych kontraktów w Szwecji - okazała się nierealistyczna.
Co więcej, 19-letni okres obowiązywania umowy był wyjątkowo długi na tle innych tego typu kontraktów. Co do zasady przyznać należy, że to świetne warunki - operator farmy posiada stały i pewny kontrakt na wiele lat i ma pewność co do lokalizacji, a odbiorca tanie źródło energii i pewność dostaw. Problem w tym, że tej pewności jednak nie ma.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Nie ma komu “dmuchać”. Niemcy zamykają swoją pierwszą morską farmę wiatrową. I to grubo przed czasem
Jest kwiecień roku 2010. Wielka Brytania i Dania czerpią już energię z offshore od dobrych kilku lat, a na Morzu Północnym, w odległości około 45 km od wyspy Borkum, otwierana jest z opóźnieniem, bo po prawie dziesięciu latach od ogłoszenia budowy, pierwsza niemiecka morska farma wiatrowa - Alpha Ventus. Jest marzec 2025 roku i po niecałych 15 latach działalności przyszedł czas na przyśpieszony, o ponad 10 lat, koniec pilotażowego projektu, który wart był w momencie powstawania około 250 milionów euro.
Kiedy elektrownia Markbygden Ett zaczęła dostarczać energię w 2021 roku, wszystko wydawało się iść zgodnie z planem. Jednak już rok później wybuch wojny na Ukrainie wywrócił do góry nogami lokalny rynek mocy. Ceny prądu poszybowały w górę, co w normalnych warunkach byłoby korzystne dla producenta energii z OZE, ale problem w tym, że farma nie była w stanie dostarczyć zakontraktowanych wolumenów, by zapewnić realizację kontraktu i została zmuszona kupować brakującą energię po astronomicznych stawkach na rynku. Energię z klasycznych źródeł warto dodać.
Straty urosły z 24 mln euro w 2021 roku do 175 mln euro w 2023 roku. Dziś są już to setki milionów euro. Kontrakt PPA został więc anulowany, a sama firma stanęła na skraju bankructwa i ostatecznie rozpoczęła restrukturyzację.
Pułapka długoterminowych kontraktów
Markbygden Ett nie jest jedyną farmą wiatrową, która wpadła w kłopoty. Aldermyrberget, położona godzinę drogi na południe, popadła w problemy finansowe po zawarciu niekorzystnej umowy z firmą wydobywczą Boliden AB. Jeszcze dalej na południe farma Overturingen od sierpnia ubiegłego roku przechodzi restrukturyzację – jej kontrakt z Hydro zmusił operatora do kupowania energii na rynku spot. Dodatkowym ciosem okazała się niższa od prognoz produkcja – farma generowała aż o 15% mniej energii, niż pierwotnie zakładano.
Szwecja nie jest z resztą wyjątkiem. W Chile elektrownie słoneczne musiały anulować umowy z powodu zawirowań na rynku energii. Podobne problemy pojawiły się w Niemczech i innych krajach nordyckich, chociaż, jak donosi Bloomberg, nie wyszły jeszcze na światło dzienne.
SPRAWDŹ: Atomowa ruletka we Francji. OZE sabotują elektrownie jądrowe
W efekcie warunki tych kontraktów zaczynają się zmieniać – stają się bardziej elastyczne, by dostosować się do dynamicznej rzeczywistości rynku, a przede wszystkim dynamicznej rzeczywistości pogody.
Co dalej?
Nowy zarząd Markbygden Ett planuje sprzedaż farmy. W planach jest także podpisanie nowego, ale już zdecydowanie ostrożniej skonstruowanego kontraktu.
Branża wyciąga także wnioski, ale czy je wyciągnie? Przyszłe PPA będą musiały uwzględniać większą zmienność pogodową i rynkową, a finansowanie zielonych projektów trzeba będzie zorganizować w bardziej przemyślany sposób.
Trudno pojąć, jak firmy OZE i rządy finansujące zieloną rewolucję mogą tak beztrosko podchodzić do sił natury, w których przyszło im działać. Wiedzą, że warunki zmieniają się nieustannie, a nawet najlepsze prognozy nie są w stanie ich w pełni przewidzieć. Mimo to wciąż podpisują kontrakty i powstają kolejne inwestycje, jakby wiatr i słońce dawały gwarancje podobne do elektrowni atomowych.