W dyskusji dotyczącej problemu kredytów walutowych przywołuje się często przykład Węgier - kraju, który podjął radykalne kroki, by poradzić sobie ze spuścizną kryzysu finansowego i wcześniejszego boomu mieszkaniowego. O przyczynach i skutkach zawirowań wokół franka szwajcarskiego nad Dunajem rozmawiamy z Aronem Horvathem, analitykiem rynku nieruchomości, prezesem ELTINGA Centre for Real Estate Research.
Wbrew potocznemu przekonaniu odcięcie się Węgrów od problemów wywołanych przez popularność kredytów walutowych nie było wynikiem jednorazowej, męskiej decyzji. Proces ten trwał wiele lat, a jego najważniejsze etapy przypominamy na łamach Bankier.pl, w tekście "Jak Węgry pozbyły się franka?". W ostatniej chwili Węgrom udało się uniknąć wiszącej w powietrzu katastrofy, ale kraj zapłacił za to dość wysoką cenę.


Michał Kisiel, Bankier.pl: Co było przyczyną masowej popularności kredytów walutowych na Węgrzech?
Áron Horváth: W tym czasie [przed 2008 rokiem – przyp. red.] różnica pomiędzy oprocentowaniem zobowiązań w forintach i frankiem szwajcarskim wynosiła ok. 6 pp. Był to zatem mocny bodziec, aby wybierać kredyty we frankach, zwłaszcza jeśli ktoś nie obawiał się, że może to być ryzykowna decyzja. Dodatkowo panowała powszechna opinia, że Węgry dołączą do strefy euro w ciągu 3-4 lat, a ludzie spodziewali się, że kurs franka szwajcarskiego będzie w jakiś sposób powiązany ze wspólną walutą. Nawiasem mówiąc, do pewnego stopnia taką opinię podzielali także politycy i nadzór – oczekiwano, że wstąpienie do strefy euro jest wykonalne w perspektywie kilku lat.
Oprócz różnic w wysokości stóp procentowych pewną rolę odegrał system dopłat obowiązujący w latach 2000-2004. Potencjalni kredytobiorcy uznali dzięki niemu, że oprocentowanie na poziomie 5-6 proc. jest „normalne”.
Oczywiście poza wymienionymi czynnikami jest jeszcze jeden fundamentalny problem. Ludzie nie brali pod uwagę ryzyka związanego z kredytami w walutach obcych. Edukacja finansowa Węgrów jest pełna luk. Moim zdaniem, aby uniknąć kłopotów w przyszłości konieczne będzie wzmocnienie ogólnej wiedzy o finansach w społeczeństwie.
W Polsce kredyty walutowe trafiły w znaczącej części do mieszkańców większych miast. Czy można pokusić się o sylwetkę typowego kredytobiorcy frankowego na Węgrzech? Czy byli to głównie przedstawiciele klasy średniej?
W przypadku Węgier korzystanie z kredytów walutowych (nie tylko mieszkaniowych) było powszechne. Klienci pożyczali na mieszkania, samochody, wydatki konsumpcyjne. We frankach szwajcarskich i japońskich jenach, zarówno w Budapeszcie, jak i poza nim. Dłużnicy to gospodarstwa domowe o niskich i wysokich dochodach.
W którym momencie nad Dunajem stało się jasne, że kredyty walutowe są poważnym problemem?
Prawdziwe rozmiary tej „góry lodowej” ujawniły się podczas kryzysu. Na Węgrzech prowadzono badania dotyczące przyczyn nieregulowania zobowiązań. Ich autorzy dowiedli, że nawet gdy znacząco wzrósł kurs franka, a raty skoczyły w górę, kredytobiorcy zazwyczaj spłacali swoje zobowiązania. Poddali się jednak, gdy gospodarstwa domowe odczuły spadek dochodów, a ludzie zaczęli tracić pracę.
W Polsce ruch na rzecz “odfrankowienia” kredytów ma charakter głównie oddolny, niepowiązany wprost z partiami politycznymi. Czy podobnie było na Węgrzech? Kiedy po raz pierwszy pojawił się pomysł konwersji kredytów i kto go promował?
Nie przypominam sobie szerokich, masowych protestów przeciwko kredytom walutowym. Zdarzały się akcje gromadzące kilkuset uczestników przed siedzibami banków, ale ich postulaty bywały z reguły zupełnie nierealne, np. oczekiwano, że kredytodawcy przestaną pobierać odsetki.
Nie powiedziałbym, że antybankowe nastroje były typowe dla węgierskiego społeczeństwa. Ludzie generalnie ufają bankom, powierzają im swoje oszczędności. Obawiam się jednak, że antykredytowe nastawienie może okazać się trwalsze. Ten kryzys może mieć długoterminowe efekty. Niemal każdy Węgier zna kogoś, kto doświadczył poważnych trudności związanych ze spłacaniem kredytów walutowych.
Na Węgrzech ważną rolę odegrał związek banków, który aktywnie negocjował z rządem. Ta współpraca doprowadziła do wypracowania dającego się zrealizować programu.
Czy Pana zdaniem węgierski program eliminacji kredytów walutowych okazał się sukcesem?
To była konieczność. Styczniowe wzmocnienie się franka okazałoby się katastrofalne w skutkach dla węgierskiego rynku, gdyby nie przeprowadzono konwersji kredytów na forinty. Większość ciężaru poniosły banki. Komunikacja ze strony rządu przedstawiała sektor finansowy jako głównego winnego, kozła ofiarnego.
Kredytobiorcy odczuli ulgę. Program jednak był niesprawiedliwy względem osób, które zaciągnęły zobowiązania w forintach. Warto dodać, że sam proces restrukturyzacji trwał długo, pierwsze kroki podjęto w 2011 roku. Z punktu widzenia sektora finansowego oznaczało to, że otoczenie biznesu stało się nieprzewidywalne.
Jak proces konwersji kredytów wpłynął na stabilność sektora finansowego i jego zdolność do finansowania gospodarki?
Banki poniosły poważne straty. Zagraniczni właściciele wybrali jedną z dwóch dróg. Część z nich, np. Erste, Raiffeisen, Intesa (CIB), Unicredit, zdecydowała się dofinansować swoje instytucje. Inni sprzedali węgierski biznes – np. GE Financial (Budapest Bank), Bayerische Landesbank (MKB). Największy węgierski bank, OTP, był w stanie wykorzystać własne zasoby kapitałowe, by zaabsorbować straty. Zatrudnienie w sektorze finansowym spadło.
Trwa debata pomiędzy sektorem bankowym a bankiem centralnym czy spadek akcji kredytowej jest skutkiem konwersji kredytów walutowych. Na rynku nieruchomości na pewno widoczne są echa tego kryzysu – konsumenci zmobilizowali oszczędności, by spłacać zobowiązania, co przełożyło się na spadek popytu na nieruchomości w ostatnich 5 latach.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Michał Kisiel