Kapitał nie ma narodowości. Narodowość - podobnie jak wiele innych cech, tj. światopogląd, wiedza, doświadczenie, przekonania, upodobania, umiejscowienie w sieci interesów i kontaktów,charakter,wyznanie, rasa, płeć czy wiek - mają za to właściciele i zarządzający kapitałem, którzy decydują, gdzie i jak powinien on zostać ulokowany. Ich wybory często tylko z pozoru są nieracjonalne ekonomicznie i służą wyłącznie realizacji interesu ojczyzny.
Wśród tych, którzy słowa "neoliberał" używają jako obelgi, a w globalizacji widzą głównie "kolonializm", już przed kilkoma laty zapanowała moda na wyśmiewanie frazy "kapitał nie ma narodowości". Do grona krytyków należy również obecny premier, a niegdyś prezes Banku Zachodniego WBK (kontrolowanego najpierw przez Irlandczyków, a potem Hiszpanów) Mateusz Morawiecki. - Nam wmawiano, że kapitał nie ma narodowości, ale to nieprawda - stwierdził ponownie podczas expose.


Argumentacja zwolenników tej tezy jest prosta - firmy podejmują nieracjonalne ekonomicznie decyzje, by realizować interes "swojego" państwa, ergo kapitał ma narodowość. To grube nieporozumienie - "narodowość" to przynależność do danego narodu, cecha przynależna wyłącznie tworzącym narody ludziom. Kapitał jest jednym z czynników produkcji, przyjmuje formę pieniędzy, maszyn, zasobów intelektualnych itp. Może się fizycznie znajdować w jakimś miejscu i może być faktycznie trudny do przetransferowania za granicę. Ale nie jest członkiem narodu!
Narodowość mają za to osoby dysponujące kapitałem. I może ona oczywiście wpływać na ich decyzje biznesowe, podobnie zresztą jak wiele innych cech. Popularności nie zdobyły jednak określenia, tj. "kapitał postępowy", "kapitał wegetariański" czy "kapitał pacyfistyczny". Tymczasem osobowość inwestora ma niemały wpływ na to, w jaki sposób lokuje środki. Podobnie jak często geograficznie skoncentrowane: doświadczenie osobiste czy sieć interesów i powiązań personalnych. Nie zawsze celem inwestora jest prosta maksymalizacja zysku (w raju podatkowym), istotna może być również wierność zasadom, dobro rodziny i przyjaciół, wizerunek, sława, chęć zapisania się w historii, mania wielkości czy władza.
To, co wydaje się dowodem na istnienie "narodowości" kapitału, może być przykładem próby osiągnięcia jednego z tych celów, z obywatelstwem niemającym wiele wspólnego. Przywiązanie do ojczyzny, wbrew publicznym deklaracjom, wcale nie musi być przecież silne. Ludzie realizują przede wszystkim własne interesy.
Promowanie tezy, że kapitał ma narodowość, ma poważne konsekwencje - buduje wrażenie, że kapitał nie jest właściwie prywatną własnością, lecz naszą - wspólnoty, i właściciel powinien podporządkować swoje interesy interesom ogółu, definiowanym oczywiście przez polityków. W krajach autorytarnych to oczywiste, ale czy chcieliby państwo tak dużej ingerencji we własność prywatną również w Polsce? A może prawdziwie "polski kapitał" może być tylko państwowy?
W niektórych przypadkach w ogóle trudno mówić o narodowości inwestora, który większość czasu spędza w podróży po świecie, jest rezydentem podatkowym Monako, a kapitał ma ulokowany na Cyprze. Czy to jest ten słynny, dajmy na to, "polski" kapitał? Podobnie rzecz ma się w globalnych korporacjach, gdzie własność i kontrola jest rozproszona pomiędzy osobami posiadającymi różne paszporty. Często łatwiej uginają się one zresztą pod naciskiem władz nie tych krajów, z których się wywodzą (i z którymi podświadomie je łączymy), lecz ich strategicznych rywali.
Bywa, że narodowość inwestora faktycznie ma największe znaczenie w procesie decyzyjnym. Tyle że wcale nie musi być to nieracjonalne ekonomicznie - związanie interesu osobistego z interesem państwa (lub jego władz) może być w dłuższej perspektywie bardzo opłacalne. To naturalne, że prowadzący działalność na wielu rynkach przedsiębiorca jest skłonny traktować priorytetowo ten obszar, na którym znajduje się kluczowa część biznesu, nawet kosztem krótkoterminowej straty. Liczy się bowiem szersza perspektywa, często niezauważana przez postronnych obserwatorów, a nie pojedyncza inwestycja.
Inaczej wygląda sytuacja, gdy mówimy o kapitale "publicznym", czyli faktycznie kontrolowanym przez grupy interesów (politycy mianują nominatów). W tym wypadku racjonalność ekonomiczna schodzi na dalszy plan, a liczą się inne kwestie - korzyści finansowe dla "znajomych królika", budowanie poparcia wyborców poprzez "dawanie" pracy i pijarowe sukcesy. Pewnie dlatego kwestię "narodowości kapitału" podnoszą zwykle etatyści, którym zależy na silnej obecności państwa (a może jego reprezentantów?) w gospodarce.
Poza tym promowanie jednych biznesów (w końcu to nasz, krajowy kapitał!) nierzadko oznacza dyskryminację obcych (czyt.: słabiej powiązanych siecią osobistych relacji z władzą, konkurencyjnych wobec podmiotów "zaprzyjaźnionych") przedsiębiorstw. Tak opacznie rozumiany i wcielany w życie "patriotyzm gospodarczy" ma fatalne skutki - prowadzi m.in. do zaniku korzystnej dla nas, pracowników i konsumentów, konkurencji na rynku.
A akurat Polska po 1989 r. jest wielkim beneficjentem napływu inwestycji zagranicznych. 30 lat temu kapitału bardzo brakowało, a i dziś lepiej, gdy jest go więcej niż mniej - nawet jeśli jest "zagraniczny". Czy naprawdę wolelibyśmy, żeby idea "narodowości kapitału" święciła triumfy, a niemiecki, francuski i brytyjski biznes budował fabryki u siebie? Bo o to właśnie zabiegają koledzy naszych, polskich zwolenników "narodowości kapitału" z tych państw.
Jako sztandarowy przykład "narodowości kapitału" podaje się działania firm pochodzących z krajów autorytarnych (Rosja, Chiny), gdzie faktycznym właścicielem kapitału jest kasta rządząca, reprezentująca przede wszystkim swoje - indywidualne i grupowe - interesy, a w drugiej kolejności interesy państwa, równie często ekonomiczne, co polityczne. Wbrew pozorom pieniądze nie zawsze są wszak najważniejsze, dla pewnej grupy ludzi ważniejsza jest władza nad innymi, nie zawsze egzekwowana przy pomocy gotówki. Sama "narodowość" ma tu drugorzędne znaczenie, jednak jest najłatwiejsza do dostrzeżenia i w efekcie zachęca do prób budowania przeciwwagi.
Krytyka koncepcji "narodowości kapitału" absolutnie nie oznacza przy tym, że nie powinniśmy zabiegać o budowę "polskiego" kapitału, czyli znajdującego się w rękach Polaków. Politycy powinni zapewnić takie warunki, by kapitał mógł kwitnąć - tzn. przestać przeszkadzać w jego budowaniu. Nie muszą przy tym wcale utrudniać życia inwestorom zagranicznym, wystarczy, że będą ich traktowali równorzędnie. Im więcej kapitału, tym lepiej. "O dziwo" naczelni piewcy idei "narodowości kapitału" nad Wisłą torpedują jednak próby jego akumulacji w rękach prywatnych. I chodzi nie tylko o niekorzystne regulacje prawne czy "równościową" narrację, ale i zapomnianą już chyba koncepcję prywatyzacji. Czy prywatne nie byłoby już "polskie"?
Choć czasy świetności neoliberalizmu minęły, to w kwestii narodowości kapitału nic się nie zmieniło - nadal coś takiego nie istnieje, chyba że weźmiemy pod uwagę tzw. kapitał ludzki - złożony z jednostek mających określone paszporty. Natomiast narodowość dysponujących kapitałem jest jedną z cech, które determinują ich decyzje, szczególnie istotną w przypadku własności państwowej i krajów autorytarnych. I lepiej dla nas, żeby nie udało się wmówić dysponującym kapitałem, że jest inaczej.