
Źródło: thetaXstock
Deficyt budżetowy to różnica pomiędzy wydatkami a dochodami państwa. Powstaje, gdy rząd wydaje więcej niż jest w stanie ściągnąć z podatków. Brakujące pieniądze pożycza zadłużając obywateli. Polska, podobnie jak większość państw europejskich, rokrocznie ma deficyt – ostatnia nadwyżka przytrafiła się 20 lat temu. Aby wyjaśnić problem, posłużę się przykładem.
Gdy Janowi brakuje pieniędzy...
Jan jest rządem. Mieszka i pracuje w rezydencji Ciotki Stanisławy. Ciotka to społeczeństwo, któremu państwo powinno służyć. Jan wynosi śmieci, dogląda porządku, wykonuje drobne remonty, pilnuje dobytku i opiekuje się babką Ciotki Stanisławy. W zamian za te usługi Ciotka oddaje Janowi taką część swych dochodów, jaką zażąda Jan. Tyle że Jan co roku wydaje więcej niż dostaje.
A teraz wróćmy do Hiszpanii. Dochody hiszpańskiej Ciotki (czyli produkt krajowy brutto) wynoszą nieco ponad bilion euro rocznie. Z tego Jan (a właściwie Juan) zabiera Ciotce ok. 36%. Ale wydaje znacznie więcej, bo prawie 45% dochodów Ciotki Stanisławy. Stąd niedobór – czyli deficyt finansów publicznych – w Hiszpanii przez ostatnie cztery lata wynosił średnio 9% PKB. Tak duże deficyty doprowadziły do skokowego wzrostu zadłużenia kraju: z 40% PKB w roku 2008 do 70% po pierwszym kwartale 2012 r.
»Bruksela chce pełnej władzy nad bankami |
Jan ma więc spory problem, ponieważ tylko w zeszłym roku musiał skredytować niemal 20% wydatków. Wyobraźmy sobie rodzinę, której roczne dochody wynoszą 40 tysięcy złotych i która wydaje 48 tysięcy. Brakujące osiem tysięcy pożycza, ale już teraz jest zadłużona na 78 tysięcy i bank zaczyna się domagać spłaty kredytu. Tak właśnie wygląda sytuacja Hiszpanii, która co roku zadłuża się na równowartość 25% rocznych dochodów podatkowych. Na dłuższą metę jest to nie do utrzymania i prowadzi do bankructwa kraju.
... to co może Jan?
Jan – czyli rząd – ma w tym momencie kilka rozwiązań. Po pierwsze, może ograniczyć wydatki. Nie odmaluje elewacji, zwolni część służby i pozbawi babkę ulubionej rozrywki, czyli obstawiania wyścigów konnych. Ciotka nie będzie z tego zadowolona i może zwolnić Jana, zastępując go np. Fryderykiem. A tego Jan by nie chciał, bo nic innego nie potrafi i bez Ciotki i jej rezydencji byłby nikim.
Dlatego większość Janów wybiera drugie rozwiązanie: żąda od Ciotki więcej pieniędzy. Ten wariant też ma swoje wady, ale „umowa” pomiędzy współczesnym państwem dobrobytu a społeczeństwem jest skonstruowana tak, że państwo musi istnieć, a lud musi płacić. Rząd podnosi i tak już wysokie podatki, aby sfinansować żądania coraz bardziej roszczeniowego społeczeństwa, które sądzi, że coś mu „się należy”.
![]() | Co się dzieje ze strefą euro? |
I tu pojawia się zasadniczy problem. Każdy wzrost podatków wywołuje negatywne konsekwencje dla gospodarki i społeczeństwa. Ludzie mają mniej pieniędzy, mniej kupują, spada popyt, więc maleje produkcja, rośnie bezrobocie, pojawia się recesja i maleją dochody państwa. Ale to nie jest jeszcze najgorsze. Wszyscy kalkulują, że nie opłaca się tyle pracować, bo i tak państwo zabierze znaczną część uzyskanego dochodu. Przedsiębiorcy wstrzymują się z inwestycjami, bo nie są pewni, czy rząd nie dosoli im jakichś nowych podatków. Kraj pogrąża się w marazmie, a co bardziej przedsiębiorczy lub pozbawieni perspektyw obywatele emigrują, co prowadzi do pogłębienia zapaści gospodarczej.
Na końcu tej drogi stoi bankructwo, czyli odmowa spłaty długów przez rząd. Odcięte od kredytu państwo zostanie wówczas zmuszone do redukcji nadmiernych wydatków. Tyle że zamiast zrobić to w miarę przemyślany sposób dokonuje głębokich cięć w znacznie gorszych warunkach gospodarczych. „Nasz rząd miał do wyboru hańbę i wojnę. Wybrał hańbę, a wojnę będzie miał i tak” – powiedział po układzie monachijskim Winston Churchill. Hiszpania i reszta Europy wciąż preferują życie na kredyt, a oszczędności i recesji i tak nie unikną.
Krzysztof Kolany
Główny analityk Bankier.pl