Inflacja CPI na Węgrzech grubo przekroczyła 20% i po grudniu najprawdopodobniej osiągnie najwyższy poziom w Europie. W naszych „bratanków” uderza niespotykany nigdzie indziej w Europie wzrost cen żywności.


Ceny dóbr i usług konsumpcyjnych w listopadzie były o 22,5% wyższe niż w analogicznym miesiącu roku ubiegłego – podał węgierski Centralny Urząd Statystyczny (KSH). To rezultat nieco wyższy od oczekiwanych przez z ekonomistów 22,3% oraz wyższy od 21,1% odnotowanych w październiku.


To także najwyższy odczyt inflacji CPI na Węgrzech od 1997 roku, a więc od ćwierć wieku. Już w poprzednich miesiącach węgierska inflacja przebiła wyniki odnotowane w Polsce (17,4%) oraz prawdopodobnie przewyższy odczyt dla Czech, gdzie za sprawą rządowych dopłat do energii elektrycznej już w październiku roczna dynamika CPI obniżyła się do 15,1%. Co więcej, po listopadowym odczycie Węgry najprawdopodobniej stały się inflacyjnym liderem Europy, pokonując w tej niechlubnej konkurencji państwa bałtyckie.
Co więcej, odczyt za grudzień niemal z pewnością będzie znacznie wyższy niż za listopad. A to dlatego, że parę dni temu rząd Węgier został zmuszony do rezygnacji z kuriozalnych cen maksymalnych na paliwa. Wprowadzone rok temu stawki urzędowe doprowadziły do niedoborów paliw nad Balatonem. W rezultacie od środy Węgrzy płacą za paliwa o ok. jedną trzecią więcej niż dzień wcześniej, co przełoży się także na skokowy wzrost wskaźnika CPI za grudzień.
U naszych bratanków szokuje jeszcze jeden czynnik inflacyjny – galopujące w niespotykanym nigdzie indziej w Europie ceny żywności. W listopadzie były one aż o 43,8% wyższe niż przed rokiem. Dla porównania, w Polsce wzrosły „tylko” o 22,3%. Nawet w inflacyjnie gorących państwach bałtyckich roczna dynamika cen żywności sięga ok. 30%. Na zachodzie Europy artykuły spożywcze drożeją w tempie 10-20% rocznie.
Tymczasem Węgrzy za jajka płacą o 102,9% (czyli ponad dwa razy więcej!) niż przed rokiem. Chleb przez poprzednie 12 miesięcy podrożał o 81,8%, produkty mleczne o 79%, sery o 78,8%, a makarony o 70,8%. Do tego dorzućmy potężny wzrost cen energii, który akurat dotyka prawie całą Europę. Ceny gazu ziemnego na Węgrzech poszły w górę o 124,3%, drewna opałowego o 60,1%, a prądu o 28,3%. To efekt „odmrożenia” cen dla gospodarstw domowych, co weszło w życie w październiku. W Polsce od 1 stycznia 2023 roku mają obowiązywać urzędowe ceny maksymalne, ale najprawdopodobniej znikną obniżone stawki VAT, czyli tzw. tarcza antyinflacyjna, co dodatkowo podbije i tak już wysokie ceny paliw i energii.
Dodatkowym czynnikiem obniżającym siłę nabywczą forinta jest bardzo silny wzrost cen nieruchomości mieszkaniowych, których ceny nie są ujęte we wskaźniku CPI. Według statystyk MNB w II kwartale ceny domów w Budapeszcie poszły w górę ponad o 20% rdr, a w miastach poza stolicą wzrost sięgnął przeszło 30% rdr.
Dlatego też w ostatnich miesiącach węgierska polityka monetarna „odkleiła” się od wzorca z innych krajów regionu. 14 października na niezapowiedzianym posiedzeniu władz Narodowego Banku Węgier zapadła decyzja o drastycznej podwyżce jednej ze stóp procentowych oraz wprowadzeniu nowej, wyższej stawki od depozytów w banku centralnym. Była to awaryjna podwyżka odpowiednika stopy lombardowej aż o 950 pb., do poziomu 25%. Stopa referencyjna została pozostawiona na dotychczasowym poziomie 13 proc.
Ruch ten w znacznej mierze wynikał z napiętej sytuacji na węgierskim rynku walutowym. Forint od początku roku stracił względem euro ponad 10%, podczas gdy sponiewierany przez wojnę na Ukrainie złoty oddał tylko 2%. Osłabienie krajowej waluty sprawia, że drożeją nie tylko dobra importowane, ale też towary wytworzone lokalnie, które można jednak sprzedać na rynkach zagranicznych.