

Dane Eurostatu pokazują, że kryzys nadmiernego zadłużenia w Europie nie tylko się nie zakończył, ale wręcz uległ eskalacji. Pomiędzy pierwszym marcem 2013 a marcem 2014 r. zadłużenie państw strefy euro zwiększyło się o 262,6 mld euro, czyli o 1,4 pkt. proc PKB. Dług rośnie zarówno w ujęciu nominalnym jak i w relacji do PKB, co świadczy o coraz większym obciążeniu gospodarki. System byłby nie do utrzymania, gdyby nie działania Europejskiego Banku Centralnego, który manipuluje stopami procentowymi zachęcając kraje do zadłużania się, a inwestorów do kupowania coraz bardziej ryzykownego długu.
Powoli dojrzewają kolejni eurobankruci. Grecja niemal na pewno będzie potrzebowała kolejnego pakietu pożyczkowego po tym, jak kraje strefy euro pożyczyły (w praktyce: podarowały) jej 240 mld euro. Włochy, Portugalia i Cypr to kolejne kraje, gdzie obciążenie długiem publicznym jest nie do utrzymania na dłuższą metę i cały czas rośnie. W kolejce po unijny bailout niedługo mogą się ustawić Słowenia i Chorwacja. Niepokojąco wygląda też sytuacja Hiszpanii i Francji, czyli krajów zbyt-dużych-aby-upaść, ale równocześnie zbyt dużych, aby je uratować.
Na papierze rewelacyjnie wygląda wynik Polski, która obniżyła relację długu publicznego do PKB aż o 7,7 punktu procentowego. Tyle że to tylko księgowa sztuczka znana pod nazwą „reformy OFE”, która zamieniała dług jawny w dług ukryty. Po tej jednorazowej operacji zadłużenie Polski znów zacznie rosnąć i najpóźniej za 2-3 lata przekroczy bilion złotych.



















































