Niedawno na GPW świętowano historyczne rekordy Warszawskiego Indeksu Giełdowego, kolejne sesje zamiast dalszego śrubowania maksimów przynosiły jednak spadki. Znalazło to odzwierciedlenie w nastrojach inwestorów, które w ostatnich dniach się załamały.


Polska giełda nie rozpieszcza inwestorów. Nie dość, że na rekordy musieli oni czekać dłużej niż Niemcy, Węgrzy czy Amerykanie, to dodatkowo wielkiej fety z okazji wspięcia się na szczyt być nie mogło. Bo jak świętować, gdy jeszcze tego samego dnia WIG z maksimów spadł, a w kolejnych dniach jeszcze pogłębiał spadki. W sumie WIG jest obecnie notowany już 3,7 proc. poniżej rekordu, a przecież ten wyznaczony został ledwie dziewięć dni temu.
Wszystko to znalazło przełożenie na Indeks Nastroju Inwestorów (INI), który publikowany jest przez Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych (SII). Na podstawie głosów członków stowarzyszenia, którzy wskazują czy w ciągu najbliższych sześciu miesięcy oczekują wzrostów, spadków czy trendu bocznego, mierzy on odsetek byków i niedźwiedzi.
W zeszłym tygodniu indeks publikowany był dwa dni po wyznaczeniu rekordów. Odsetek byków wynosił wówczas 55,9 proc. i był najwyższy od marca 2017 roku. Niedźwiedzi było tylko 29,4 proc. (tym razem najmniej od maja 2017). W efekcie indeks (różnica pomiędzy bykami i niedźwiedziami) wyniósł 26,5 (również najwyżej od maja 2017), co można było odbierać jako mocne przegrzanie rynku.


I rzeczywiście, spadki, które nastąpiły po zdobyciu rekordów pokazały, że WIG na szczyt wspiął się ostatnimi siłami (gdy wszyscy są optymistami, najprawdopodobniej zajęli już długie pozycje i nie ma komu kupować). Dodatkowo popsuły się nieco nastroje za oceanem. Indeks S&P500, który taśmowo zapewniał nowe rekordy, zalicza właśnie największą korektę od 112 sesji. I na nic tutaj się zdały świetne dane z polskiej gospodarki, rozgrzany WIG korektę zaliczył. Ba, trwa ona nadal.


Inwestorzy na całą sytuację zareagowali - przynajmniej oceniając na podstawie INI - małą paniką. Dzisiejszy odczyt pokazał, że byczo nastawionych jest 41,2 proc. inwestorów (przypomnijmy, przed tygodniem było to 55,9 proc.). Dodatkowo mocno wzrosła liczba niedźwiedzi - z 29,4 do 42,1 proc. W efekcie INI z poziomu najwyższego od maja (26,5) spadł pod kreskę, wynosi bowiem obecnie -0,9. Sam spadek o 27,4 pkt. jest godny uwagi choćby z tego powodu, że do tej pory, w całej blisko siedmioletniej historii wskaźnika, większy spadek zdarzył się tylko raz. To pokazuje jak gwałtowna zmiana nastrojów nastąpiła.


Czy to powód do zmartwień? Niekoniecznie. Tak jak wskazywałem wcześniej, wysoki INI może sugerować korektę. Działa to też w drugą stronę - duża liczba niedźwiedzi zwiastuje odbicie. Na dowód można spojrzeć przykładowo na jeden jedyny raz w historii, gdy spadek INI był gwałtowniejszy niż dziś. Miało to miejsce całkiem niedawno, 30 listopada 2017 roku. Co się stało później? Przez kolejne dwa miesiące WIG zyskał 6 proc.
Warto jednak podkreślić, że wówczas INI spadał do -37,3, teraz zaś to "zaledwie" -0,9. W żadnym wypadku nie można więc jeszcze mówić o wyprzedaniu rynku. Dodatkowo większą liczbę niedźwiedzi niż teraz notowano choćby 14, czy 28 grudnia, a przecież WIG zarówno drugą połowę grudnia, jak i nowy rok miał bardzo udane. INI nie jest więc receptą na pewny zysk, a jedynie zobrazowaniem pewnych tendencji na rynku.