W ciągu ostatnich trzydziestu lat liczba pracowników polskiego górnictwa zmniejszyła się aż o ponad 80 proc. - z ponad 400 tys. do niespełna 74 tys. osób. Choć węgiel ma pozostać w krajowym miksie energetycznym do 2049 roku, eksperci ostrzegają, że sektor już dziś stoi na krawędzi. Związkowcy alarmują o narastających problemach i ostrzegają przed wybuchem niezadowolenia wśród górników.


Zatrudnienie w polskim górnictwie, zwłaszcza w sektorze wydobycia węgla kamiennego, od ponad trzech dekad systematycznie spada. Jeszcze na początku lat 90. XX wieku pracowało tam ponad 400 tysięcy osób. Był to czas, gdy sektor ten stanowił jeden z filarów polskiej gospodarki, a Śląsk był centrum przemysłowym kraju.
Wraz z transformacją gospodarczą, restrukturyzacją sektora i spadkiem zapotrzebowania na węgiel, liczba zatrudnionych w kopalniach zaczęła gwałtownie maleć. W połowie lat 2000. w górnictwie pracowało już około 120 tysięcy osób, a dekadę później – niespełna 90 tysięcy.
Według danych Agencji Rozwoju Przemysłu i Głównego Urzędu Statystycznego, obecnie zatrudnienie w górnictwie węgla kamiennego wynosi niecałe 74 tysiące osób. Oznacza to spadek o ponad 80 proc. w porównaniu z początkiem lat 90.
„Górnictwo już teraz stoi na skraju przepaści”
– Choć umowa społeczna dotycząca transformacji górnictwa węgla kamiennego w Polsce przewiduje wykorzystanie tego paliwa do 2049 r., to liczby pokazują, że ten sektor stoi na skraju przepaści już teraz – mówi Bankier.pl Wojciech Żelisko z Zespołu Energii Polskiego Instytutu Ekonomicznego. – W ostatnich 10 latach, między wrześniem 2015 a 2025 r., wydobycie węgla kamiennego spadło o 38 proc., natomiast zatrudnienie zmniejszyło się o 24 proc. Jednocześnie, średnie koszty wydobycia węgla na potrzeby elektrowni są około dwukrotnie wyższe niż cena jego sprzedaży – w 2024 r. wartości te wyniosły kolejno 944 i 482 zł za tonę.
Jak twierdzi ekspert PIE, w najbliższych latach będą zamykane kolejne kopalnie - wraz z końcem tego roku wydobycie kończy się w KWK Bobrek, w 2028 r. w KWK Bolesław Śmiały, a w 2029 r. w KWK Sośnica, w których łącznie pracuje kilka tysięcy osób.
– Górnicy z zamykanych kopalń mają przed sobą teoretycznie trzy drogi: odejście na emeryturę, jeśli spełniają odpowiednie warunki, przeniesienie do innego miejsca pracy - w przypadku zapotrzebowania - lub przekwalifikowanie się i szukanie zatrudnienia poza kopalnią. W praktyce to ta ostatnia opcja pozostanie dla większości górników jedynym rozwiązaniem – twierdzi Wojciech Żelisko.
Konieczne łagodzenie skutków odejścia od węgla
Jak wskazuje raport PIE z grudnia 2024 r. „Wrażliwość regionów górniczych na transformację energetyczną”, dostępność alternatywnych miejsc zatrudnienia w powiatach związanych z węglem może być ograniczona.
– Wynika to z sytuacji, w jakiej często znajdują się takie miejsca. Ich gospodarki są zwykle mało zdywersyfikowane i zależne od wpływów podatkowych z sektora górnictwa, bezrobocie jest tam wyższe niż średnia krajowa, a ludzie młodzi opuszczają je przez brak perspektyw. Pokazuje to, że poza ogólnokrajowymi strategiami jak Krajowy Plan w dziedzinie Energii i Klimatu, konieczne są działania na poziomie lokalnym, które pozwolą przeciwdziałać zapaści gospodarczej tych regionów. Wskazana jest też aktualizacja dotychczasowych Terytorialnych planów Sprawiedliwej Transformacji i rozszerzenie ich o jeszcze nieuwzględnione regiony jak Turów czy Bogdanka, by każdy z nich uczestniczył w procesie łagodzenia skutków zbliżającego się odejścia od węgla.
Zatrudnienie ma spadać w sposób kontrolowany?
Jak twierdzi Arkadiusz Siekaniec, wiceprzewodniczący Związku Zawodowego Górników, obecnie jest parcie na ograniczenie zatrudnienia w górnictwie, chociaż różnie to wygląda w poszczególnych kopalniach.
– Zgodnie z umową społeczną zawartą w 2021 roku, mówiącą o tym, że ostatnia kopalnia zostanie wygaszona przed 2050 r., wszyscy zatrudnieni wówczas górnicy mają zapewnioną pracę do emerytury. Jeśli nie będzie to możliwe w ich kopalni, to przejdą do sąsiedniej. W przeciwnym wypadku będą mogli skorzystać m.in. z urlopów górniczych bądź jednorazowych odpraw pieniężnych. Dlatego wydaje się, że wówczas nie byłoby obawy, że ci ludzie powrócą na rynek pracy w jakiejś nadmiernej liczbie – mówi Bankier.pl Arkadiusz Siekaniec. – Jeżeli potrzeby wydobywcze byłyby na takim poziomie, na jakim powinny być, żeby zapewnić bezpieczeństwo energetyczne państwa, to zatrudnienie powinno spadać w sposób planowy.
Zdaniem związkowca, osią tego planu jest umowa społeczna, która mówi o tym, że zastępowanie mocy węglowych w energetyce będzie następowało w takim samym harmonogramie jak wygaszanie kopalń.
– Ma to sens z punktu widzenia interesu państwa, ponieważ dopóki nie będziemy mieli dostępu do mocy pochodzącej ze źródeł jądrowych, to najlogiczniejsze wydaje się korzystanie z rodzimych źródeł energii, czyli węgla. W dzisiejszych czasach, biorąc pod uwagę, co dzieje się za naszą wschodnią granicą, uzależnianie się od nośników, których nie posiadamy, świadczy o braku instynktu samozachowawczego – uważa Arkadiusz Siekaniec.
Wszystko przez „zielone szaleństwo”
Jednak według przedstawiciela związkowców, obecnie nastroje wśród górników są fatalne, ponieważ rządzący opóźniają procedowanie ustawy o funkcjonowaniu górnictwa, określającej m.in. wsparcie publiczne przy redukcji zdolności produkcyjnych m.in. urlopy górnicze, jednorazowe odprawy pieniężne.
– Opóźnienie to powoduje, że są pewne zachwiania. Mamy kopalnię Bobrek, należącą do Węglokoksu, która miała spokojnie fedrować do 2034 roku. W międzyczasie zdarzyło się nieszczęście, czyli geologiczne zjawisko naturalne, które uniemożliwia dalszą eksploatację i dzisiaj zatrudnieni tam pracownicy powinni mieć możliwość skorzystania z tych osłon, a nie zostały one jeszcze uchwalone – tłumaczy Arkadiusz Siekaniec. – Do tego dochodzi jeszcze
cała rzesza pracowników sektora okołogórniczego, w tym górnicy pracujący pod ziemią, ale w kopalni prywatnej bądź przedsiębiorstwach świadczących usługi górnicze na rzecz kopalń, którzy mogą się znaleźć na bruku. To wszystko, co się dzieje z tym „zielonym szaleństwem” prowadzi do tego, że zapotrzebowanie na ich usługi jest coraz mniejsze. Tutaj aż wrze w całym środowisku, ponieważ obecnie te firmy w sporej części są zagrożone upadłością.
Mieszkańcy Śląska nie są zachwyceni
Zdaniem związkowca pracownicy firm okołogórniczych są zwalniani bez żadnych odpraw. Mają tylko te świadczenia, które przysługują w związku ze zwolnieniami grupowymi, trafiają do powiatowych urzędów pracy, bądź szukają pracy na własną rękę.
– Przykładem jest firma Hydroinstal, która świadczy usługi na rzecz Polskiej Grupy Górniczej w Kopalni Jankowice. Wystarczyło, że PGG nie ogłosiła przetargu na usługi, które ta firma oferowała i już 40 osób zostało objętych zwolnieniem grupowym. Te przykłady można mnożyć. Dlatego obowiązkiem rządzących jest zapewnienie tym ludziom jakichś mechanizmów osłonowych, żeby nie zostali na lodzie. To wszystko powoduje, że niepokoje są duże – twierdzi Arkadiusz Siekaniec. – Od czterech lat ostrzegamy, że pierwsze skutki zielonej transformacji spadną na firmy świadczące usługi okołogórnicze. Nie znam przypadku, żeby udało się uratować choć jedno miejsce pracy. To nie jest coś, co nastąpi. To się już teraz dzieje. Dlatego trudno oczekiwać, że mieszkańcy śląska będą zachwyceni, zwłaszcza, że są obawy, że będzie jeszcze gorzej.
„Obyśmy nie musieli spotkać się na barykadach”
Jak wskazuje wiceprzewodniczący ZZG, podminowane nastroje wśród załóg dodatkowo potęgują informacje o tym, że Bumech, jako właściciel PG Silesia, złożył do Komisji Europejskiej zawiadomienie o korzystaniu z niedozwolonej pomocy publicznej przez kopalnie państwowe.
– To nie nastraja optymistycznie. Bardzo mocno się obawiamy, że może to doprowadzić do wybuchu potężnego niezadowolenia społecznego i obyśmy się nie musieli spotykać na barykadach zamiast przy stole negocjacyjnym – dodaje Arkadiusz Siekaniec.
Trudno na siłę zmienić tożsamość zawodową
Zdaniem Mateusza Żydka, eksperta rynku pracy Instytutu Badawczego Randstad, analizując potencjał transformacji rynku pracy w górnictwie, trzeba wyjść poza stereotypowe postrzeganie górnika jako pracownika wykonującego proste prace fizyczne i dostrzec w nim wykwalifikowanego specjalistę technicznego.
– Współczesny pracownik kopalni to bardzo często ekspert w dziedzinie mechatroniki, hydrauliki siłowej, automatyki czy elektroenergetyki wysokich napięć, nawykły do pracy w reżimie ścisłych procedur bezpieczeństwa. Dlatego też, szukając dla nich nowych ścieżek kariery, nie powinniśmy ograniczać się do tego stereotypowego spojrzenia na kompetencje górników – mówi Bankier.pl Mateusz Żydek.
– Nie powinniśmy też popełniać błędów zbyt daleko idącego przebranżowienia. Dekadę temu w Stanach Zjednoczonych podczas kryzysu w regionie Appalachów, próbowano systemowo przekształcać zwolnionych górników w programistów, co zakończyło się fiaskiem. Ignorowano bowiem specyfikę tych kadr, których atutem jest inżynieryjny zmysł do pracy z materią i ciężkim sprzętem, a nie predyspozycje do pracy biurowej. Dlatego w Polsce powinniśmy szukać rozwiązań w branżach, w których sprawdzi się dyscyplina techniczna i odporność na trudne warunki pracy charakterystyczna dla górników, a nie na siłę zmieniać ich tożsamość zawodową.
Energetyka odnawialna i zbrojeniówka czekają
Według eksperta rynku pracy, naturalnym kierunkiem transferu tych umiejętności wydaje się dynamicznie rosnący sektor zbrojeniowy oraz energetyka odnawialna, zwłaszcza w wymagającym obszarze morskich farm wiatrowych.
– Obie te branże potrzebują ludzi nawykłych do surowej dyscypliny, procedur bezpieczeństwa oraz pracy w trudnych warunkach środowiskowych, co stanowi naturalne środowisko dla górnika – uważa Mateusz Żydek. – W sektorze zbrojeniowym poszukiwani są m.in. spawacze z doświadczeniem w spawaniu materiałów takich jak stal pancerna, monterów ciężkiego sprzętu i mechaników. Kultura pracy jest tam podobna: hierarchia, procedury bezpieczeństwa, ciężki sprzęt, praca zmianowa. Natomiast praca na platformach morskich czy przy serwisie turbin wiatrowych to praca dla twardych ludzi. Wymaga działania na wysokościach, w trudnych warunkach atmosferycznych, często z dala od domu. Górnicy są bardziej gotowi na takie wyzwania niż pracownicy lekkiej produkcji.
CPK alternatywą dla górników?
Jego zdaniem kolejnym sektorem jest też wielkoskalowe budownictwo infrastrukturalne jak Centralny Port Komunikacyjny oraz powiązana z nim gruntowna modernizacja sieci kolejowej.
– To obszary, które generują ogromne zapotrzebowanie na fachowców potrafiących obsługiwać ciężki sprzęt budowlany oraz pracować w trudnych warunkach terenowych. Co więcej, rozwój kolei, w tym Kolei Dużych Prędkości, będzie wymagał zaawansowanych prac ziemnych i tunelowych, gdzie doświadczenie górnicze w zakresie budownictwa podziemnego i wzmacniania górotworu jest wręcz bezcenne i możliwe do niemal pełnej adaptacji. Podobnie wygląda kwestia modernizacji trakcji kolejowych, która wchłonie rzesze elektryków i elektromonterów, obecnie pracujących pod ziemią – uważa przedstawiciel Randstad.
Nigdzie tak dobrze nie zapłacą jak w górnictwie
Jednak według eksperta rynku pracy, największym wyzwaniem procesu przebranżowienie nie będzie luka kompetencyjna, lecz bariera ekonomiczna i geograficzna.
– Dane GUS jednoznacznie wskazują, że górnictwo pozostaje jedną z najlepiej opłacanych gałęzi gospodarki. Nawet w dynamicznie rozwijającym się sektorze budownictwa infrastrukturalnego czy transportu, sektorze zbrojeniowym czy energetyce, poziom wynagrodzeń może być odczuwalnie niższy niż ten, do którego przyzwyczajeni są górnicy, zwłaszcza po uwzględnieniu specyficznych dodatków branżowych i uprawnień emerytalnych – mówi Mateusz Żydek. – Do tego dochodzi problem mobilności geograficznej. Inwestycje takie jak CPK, farmy wiatrowe na Bałtyku czy budowa dróg i sieci kolejowych są rozproszone po całej Polsce, podczas gdy górnicy są silnie zakorzenieni na Śląsku. Przejście z pracy stacjonarnej na model delegacyjny, typowy dla wielkich budów czy części sektora energetycznego, wymagałoby rewolucji w stylu życia tych pracowników, co bez odpowiednich zachęt systemowych i finansowych może okazać się barierą nie do przeskoczenia.
W plany przebranżowienia osób zwalnianych z górnictwa wątpi jednak Arkadiusz Siekaniec.
– Z programami przekwalifikowania dla górników jest trochę tak, jak z Yeti – dużo się o tym mówi, ale niewiele robi w tym zakresie. Nie zmienia tego nawet fakt, że dużo środków unijnych jest wykorzystywanych do prowadzenia badań, w jakich zawodach mogłyby pracować osoby zwalniane z kopalń – dodaje związkowiec.
Duże wyzwanie dla regionów górniczych
Zatrudnienie w górnictwie w Polsce przeszło z masowego sektora zatrudniającego setki tysięcy osób do branży specjalistycznej o ograniczonej liczbie pracowników. Wiele wskazuje na to, że choć zmiany te są nieuniknione w kontekście transformacji energetycznej, cały czas stanowią ogromne wyzwanie społeczne dla regionów górniczych.




























































