Prace nad ustawą o odwróconym kredycie hipotecznym ruszyły ponad trzy lata temu w resorcie gospodarki jeszcze pod wodzą wicepremiera Waldemara Pawlaka. Celem ustawy było wprowadzenie na rynek usług finansowych całkiem nowego w Polsce produktu finansowego. Polegałby on na tym, że emeryt dostaje z banku co miesiąc określoną sumę pieniędzy w ramach kredytu, którego zabezpieczeniem byłaby posiadana przez niego nieruchomość, np. mieszkanie.
![]() | » Trwa kampania anty-OFE przed ostatecznym demontażem |
Obecnie na rynku funkcjonuje zupełnie inny produkt, który nazywa się „odwróconą hipoteką”. Nie ma on nic wspólnego z kredytem hipotecznym. To zwykła umowa dożywocia, oparta na zapisach kodeksu cywilnego. Polega to na tym, że senior oddaje mieszkanie na własność prywatnej firmie, która zobowiązuje się do końca jego życia nie pozbawić go prawa do użytkowania nieruchomości, równocześnie co miesiąc wypłacając mu określoną sumę pieniędzy.
To rozwiązanie niesie za sobą mnóstwo zagrożeń
Przedsiębiorstwo może zbankrutować i nie wiadomo, kto przejąłby wówczas zobowiązanie do miesięcznych wypłat. Ponadto senior w momencie podpisania umowy przestaje być właścicielem nieruchomości. W zamian za to otrzymuje świadczenie, które zwykle jest nieadekwatne do wartości przekazanego mieszkania. Np. za lokal o wartości ok. 250 tys. złotych emeryt otrzyma miesięcznie ok. 250-300 zł netto. Biorąc pod uwagę oczekiwaną długość życia, senior może liczyć maksymalnie na otrzymanie 50-60% wartości nieruchomości.
Gdyby zakończono prace nad ustawą o odwróconym kredycie hipotecznym, to ofertę pod nazwą „odwrócony kredyt hipoteczny” mogłyby przygotowywać tylko banki. Emeryt nie traciłby prawa do lokalu, a spadkobiercy mogliby liczyć na zwrot różnicy pomiędzy sumą wypłaconych świadczeń i prowizją dla banku a wartością nieruchomości. W tej chwili „odwrócona hipoteka” to tylko dobry pomysł na biznes dla przedsiębiorców chcących tanio przejmować nieruchomości należące do ludzi starszych.
Łukasz Piechowiak
Bankier.pl