Tak to już jest, że ostatni dzień sezonu wynikowego gromadzi prawdziwą giełdową "śmietankę". Nie inaczej było i tym razem, a inwestorzy w pierwszych dniach października nie mogli narzekać na nudę. Choć pewnie większości z atrakcji woleliby uniknąć.


Już samo wspomnienie o tym, że niektóre spółki raporty za pierwsze półrocze (kończące się w czerwcu), przesyłają na rynek dopiero w październiku brzmi jak ponury żart. Niestety takie obowiązuje obecnie na GPW prawo. Większość emitentów wyniki publikuje wprawdzie wcześniej, jest jednak grupa maruderów, która z publikacją zwleka do samego końca. Wiele nazw spółek w tej grupie co sezon powtarza się, ciężko więc mówić o przypadku.
Zazwyczaj są to spółki specyficzne, często z problemami. Dodatkowo to, że karzą one czekać inwestorom przeszło trzy miesiące, pokazuje, że nie mają żadnego szacunku dla mniejszościowego akcjonariusza. Często jednak bywa tak, że to właśnie te spółki budzą wśród drobnych największe emocje. To na nich trwa ostra spekulacja, przez co można szybko się dorobić. Niektórzy inwestorzy zdają się jednak zapominać, że nadwątlone fundamenty (a czasem po prostu ich brak) sprawiają, że na spółkach takich można równie szybko stracić.
Kto ostatni, ten lepszy
Co ciekawe często tego typu spółkom nie wystarczy fakt, że raport puszczają ostatniego dostępnego dnia. Mimo, że na jego przygotowanie miały ponad trzy miesiące, sprawozdanie akcjonariuszom przesyłają w nocy, dosłownie na minuty przed zamknięciem "okienka". Termin na publikację raportów półrocznych mijał w tym sezonie o północy, w nocy z 2 na 3 października. 2 października po godzinie 21 na rynek trafiło jeszcze siedem (!) raportów. Można rzec - rzutem na taśmę.
Śmietanka rynku dzieli się wynikami 🙃😱 pic.twitter.com/4pH3PAac2X
— Daniel Paćkowski (@DanielPackowski) 3 października 2017
Prawdziwym mistrzem w kategorii "akcjonariuszu, a weź sobie czekaj" okazał się Vistal. Spółka raport przesłała o godzinie 23:49, a więc 11 minut przed finałem sezonu wynikowego. Sam raport także był osobliwy, ta wyceniana obecnie na 20 mln zł spółka pokazała bowiem 107 mln zł straty. Warto jednak dodać, że wyniki zostały zaburzone przez odpisy, a sam Vistal jest w bardzo trudnej sytuacji finansowej. O odpisach zarząd informował zresztą już wcześniej, przez co katastrofalne wyniki nie były dla akcjonariuszy zaskoczeniem, a sam Vistal przez większość wtorkowych notowań znajdował się nawet ponad kreską.
Główna księgowa odmawia podpisu
Po godzinie 23 raport swój nadesłały także dwie inne spółki - Bumech i Qumak. Pierwsza, mimo problemów finansowych, wypracowała 0,53 mln zł zysku. Akcjonariusze poczuli się jednak rozczarowani i papiery Bumechu przeceniono we wtorek o 11,6 proc. Warto też pamiętać, że w Bumechu intensywnie działa prokuratura, o czym pisał niedawno "Puls Biznesu". I nie chodzi tu tylko o słynnego chińskiego inwestora. Z kolei druga spółka zasługuje na swoje oddzielne dwa akapity.
Historia raportu Qumaka jest bowiem dosyć unikalna, przez co ciekawa. Nie chodzi nawet o 42,5 mln zł straty przy przychodach sięgających 146,4 mln zł (wynikom ciążyły odpisy). Jakimś wielkim (choć z pewnością niepokojącym) wydarzeniem nie jest też fakt, że raportu nie "klepnął" audytor. Takie rzeczy się zdarzają. Warto tylko wspomnieć, że w przypadku Qumaka było to Deloitte Polska, które w swoim stanowisku o zwróciło uwagę m.in. na błędy w odniesieniu do danych porównywalnych. Audytor nie znalazł także uzasadnienia dla wysokości utworzonych przez spółkę rezerw na naprawy gwarancyjne oraz zwrócił uwagę, ze skumulowane straty grupy to 75,6 mln zł, a wartość zobowiązań krótkoterminowych jest o 13,2 mln zł wyższa od wartości aktywów obrotowych.
Prawdziwym unikatem jest postawa głównej księgowej spółki. Ta bowiem, choć w pewnym sensie reprezentuje spółkę, podpisania sprawozdania odmówiła. Przedstawiła trzy powody swojej decyzji: (1) brak możliwości uzgodnienia zestawienia obrotów i sald wynikających z ksiąg rachunkowych Qumaka na koniec 2016 r. w stosunku do poszczególnych pozycji sprawozdań finansowych na koniec 2016 r., (2) brak możliwości stwierdzenia poprawności stanów poszczególnych pozycji bilansowych składających się z bilansu zamknięcia roku 2016 a tym samym na bilans otwarcia roku 2017, co przekłada się na stany poszczególnych pozycji bilansowych na koniec czerwca 2017 r. oraz (3) niepewną ciągłość bilansową. Zarząd wprawdzie przekonuje, że sytuacja w spółce będzie ulegała poprawie, trudno jednak o czytelniejszy sygnał dla inwestorów, że z emitentem jest coś nie tak.
"Zjedzone wypracowanie"
Choć niezaakceptowany przez audytora i księgową, akcjonariusze Qumaku jakiś raport przynajmniej otrzymali. Tyle szczęścia nie mieli posiadacze papierów Wilbo. Zamiast sprawozdania finansowego do kanału ESPI spółki trafił następujący komunikat:
"Wilbo S.A. informuje, iż w toku prowadzonych działań reorganizacyjnych obejmujących m.in. zmianę budynku siedziby Spółki oraz optymalizację struktury usługodawców, a w konsekwencji również wykorzystywanej infrastruktury informatycznej, miała miejsce awaria wykorzystywanego przez spółkę systemu informatyczno-księgowego, co skutkowało utratą danych/wpisów księgowych w tym systemie za okres od początku br. Pomimo podjętych przez zespół Emitenta działań, usunięcie skutków awarii umożliwiające sporządzenie i publikację sprawozdania finansowego za I półrocze 2017 roku w terminie wymaganym przepisami prawami okazało się być niemożliwe".
To jest giełdowy odpowiednik "Proszę Pani, pies zjadł mi wypracowanie" https://t.co/93fcmXslKH
— Trystero (@TrysteroBlog) 3 października 2017
Akcjonariusze wstępny raport otrzymać mają w ciągu 2-3 tygodni. Emitent zapewnił, że trwają prace nad usunięciem skutków awarii. Z jednej strony pech, z drugiej spółka na przygotowanie raportu miała trzy długie miesiące. Można tylko gdybać, że przy poważnym podejściu do kwestii obowiązków informacyjnych, awaria nie byłaby przeszkodą w zmieszczeniu się w terminie.
Raportu nie ma, bo nie
Nie tylko akcjonariusze Wilbo nie doczekali się publikacji przez swoją spółkę raportu. We wtorek po południu pojawił się komunikat Komisji Nadzoru Finansowego, w którym KNF żądała zawieszenia obrotu akcjami trzech spółek: Mediatelu, Dreweksu oraz Regnona. Powodem miał być właśnie brak raportów za pierwsze półrocze. Warto dodać, że spółki te nie pofatygowały się nawet podać w komunikatach uzasadnienia zaistniałej sytuacji. "Raportu nie ma, bo nie" - tak wydaje się brzmieć przekaz.
Przeczytaj także
Wyznaczono za to nowe terminy publikacji. Akcjonariusze Mediatelu i Dreweksu poczekają na raport do końca października, Regnona zaś aż do 15 listopada. W tym ostatnim przypadku publikacja nastąpi więc 138 dni po końcu półrocza! Wiedza zawarta w raporcie będzie więc - w realiach finansowych - archeologiczna.
W środę nad ranem pojawiło się zaś drugie pismo KNF-u związane z emitentami, którzy nie wypełnili obowiązku publikacji raportu za pierwsze półrocze. Komisja żądała w nim zawieszenia sześciu kolejnych spółek: Calatravy Capital, Hyperiona, MNI, Lark. pl, PC Guarda oraz wspominanego wcześniej Wilbo.
Zobowiązania wyższe od aktywów
Nie zabrakło i pozytywnych - o ile tak to można nazwać - zaskoczeń. Po 35 kwartałach z rzędu strat (najdłuższa seria na GPW), Petrolinvest w końcu pokazał zysk. Problem polega jednak na tym, że widniał on tylko w jednej rubryce - zysk przypisany akcjonariuszom jednostki dominującej. Ogólnie, zarówno grupa, jak i sam Petrolinvest, ponieśli spore straty. Przez pierwsze sześć miesięcy 2017 roku nie potrafiono także wypracować żadnego przychodu. Dodatkowo spółka znajduje się na wylocie z giełdy, a jej notowania pozostają obecnie zawieszone. Pozytyw to więc słaby.
Chwilę przed Petrolinvestem raport zaprezentowała będąca na wyboistej drodze do upadłości Alma. Spółce udało się zmniejszyć stratę z 55,6 mln zł do 50,5 mln zł. Warto jednak zauważyć, że jej zobowiązania sięgają 370 mln zł przy aktywach na poziomie 143 mln zł! Kapitał własny spółki jest więc ujemny i wynosi -227 mln zł. Podobnym "osiągnięciem" może się zresztą pochwalić Petrolinvest,. Z najnowszego raportu wynika, iż zobowiązania Grupy wynoszą 1,05 mld zł, podczas gdy aktywa łącznie ledwie 590 mln zł. W realiach analizy fundamentalnej obie spółki są bankrutami.
Czy tak wygląda rozwinięty rynek?
Cóż, niedawno GPW chwaliła się tym, że Polskę zakwalifikowano do koszyka krajów rozwiniętych. Wiadomo, giełdowe kwiatki trafiają się na każdym rynku, jednak to nie powód, by przechodzić obok takich historii obojętnie. Czy to nie czas, by nadzorca w takich i podobnych sytuacjach mocniej naciskał na zarządy? I pragnę jeszcze raz podkreślić słowo zarządy, bo karząc spółkę, zazwyczaj karze się przy okazji posiadających jej akcje inwestorów mniejszościowych, którzy w całym zamieszaniu są nie tylko niewinni, ale i poszkodowani.
Z drugiej strony warto zaapelować także do inwestorów. Jeżeli widzicie, iż w spółce dzieją się podobne sytuacje, to może warto wstrzymać się z kupowaniem jej akcji? Pokusa zarobku na "rajach dla spekulantów" jest wielka, ale często takie historie kończą się niewesoło. Część z akcjonariuszy oczywiście jest z podobnymi spółkami od lat, niektórzy jednak - licząc na szybki zysk - inwestują w nie wówczas, gdy pojawiają się problemy.