Grecja jest dziś w centrum uwagi Europy i trzęsie rynkami finansowymi. Tyle że tak naprawdę nie do końca wiadomo, co się stało. I chyba nikt nie potrafi przewidzieć, jak to się wszystko skończy.


Grecja jest zadłużona na ponad 320 miliardów euro, co stanowi ok. 180% PKB. Jest to dług absolutnie niespłacalny i wszyscy dobrze o tym wiedzą. Rząd w Atenach nie ma pieniędzy na spłatę 1,5 mld euro na rzecz Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Termin mija we wtorek, 30 czerwca o północy. Jeśli do tego czasu Grecja nie dostanie kolejnej transzy awaryjnej pożyczki od podatników strefy euro (7,2 mld euro), to nie wywiąże się ze zobowiązań wobec MFW, co wcale nie musi skutkować formalną niewypłacalnością kraju.
W sobotę doszło do zerwania rozmów Grecji z eurogrupą. Wierzyciele nie zgodzili się na grecką propozycję przedłużenia „programu ratunkowego” (tzw. bailout), a Grecy nie zaakceptowali żądań Trojki (1% nadwyżki pierwotnej w budżecie, podwyżek podatków – w tym stawek VAT – oraz podniesienia wieku emerytalnego). Zamiast tego premier Cipras zaordynował w tej sprawie referendum na 5 lipca (niedziela).
Skutkiem zerwania negocjacji była niedzielna decyzja Europejskiego Banku Centralnego, który nie zgodził się na kolejne zwiększenie limitu ELA – czyli awaryjnej linii kredytowej finansującej działalność greckich banków. To postawiło Ateny przed wyborem: albo „wakacje bankowe” i kontrola przepływu kapitału albo upadłość całego sektora bankowego. Cipras wybrał to pierwsze rozwiązanie: banki i giełda zostały zamknięte przynajmniej do końca tygodnia, przelewy zagraniczne zostały zablokowane, a dzienny limit wypłat z bankomatów ustalony na 60 euro.
Dlaczego negocjacje zakończyły się fiaskiem?
Grecy zagrali va banque mając w ręku tylko jeden atut: groźbę Grexitu i niewypłacalności skutkującej stratami w pozostałych państwach strefy euro. Ale tym razem Niemcy i reszta eurogrupy nie ustąpiły i nie zgodziły się na żadne znaczące ustępstwo, nawet ryzykując zerwanie obrad. I tak też się stało: Cipras i Warufakis musieli odejść od stołu, aby nie stracić wiarygodności zarówno w oczach własnych wyborców jak i negocjatorów Trojki.
Istnieje jeszcze jedna możliwość, choć moim zdaniem dość mało prawdopodobna: nie można wykluczyć, że przynajmniej jedna ze stron (albo nawet obie!) od początku nie chciały porozumienia, dążąc do niewypłacalności Grecji i wypchnięcia kraju z eurolandu, a żmudne i „nerwowe” negocjacje były jedynie grą pozorów.
Co będzie dalej?
Politykom zostało niespełna 36 godzin na porozumienie, w ramach którego Grecji udałoby się uniknąć bankructwa. Jednak szanse na to maleją z każdą godziną. Z drugiej strony przekroczenie terminu 30 czerwca nie musi oznaczać katastrofy. MFW ma miesiąc na formalne ogłoszenie niewypłacalności dłużnika. Do tego czasu znany będzie wyniki greckiego referendum, które albo przesądzi o wyjściu Grecji ze strefy euro, albo pozwoli rządowi Ciprasa na akceptację wymuszonych przez trojkę podwyżek podatków. Niewykluczona jest też zmiana władz w Atenach na nieco bardziej „ugodowe” wobec żądań Niemiec.
Kluczową niewiadomą jest postawa Europejskiego Banku Centralnego, który może wspierać greckie banki (pośrednio poprzez ELA) tylko tak długo, jak uznaje je za „wypłacalne”. W momencie oficjalnego ogłoszenia niewypłacalności Grecji tamtejsze banki staną się bankrutami (tj. teraz też są, ale EBC udaje, że tego nie widzi). Teoretycznie EBC musiałby wtedy odciąć je od ELA (czyli jedynego źródła finansowania), ale decyzje unijnych biurokratów już nie raz były na bakier z europejskimi traktatami. Tak naprawdę każda decyzja będzie uznaniowa i podyktowana względami politycznymi, a nie stanem faktycznym.
Jeśli w razie niespłacenia przez Grecją pożyczki do MFW (30.06) lub niewykupienia obligacji od EBC (lipiec 2015) ten ostatni uzna greckie obligacje za bezwartościowe, Ateny staną przed wyborem: albo bankructwo kraju i plajta systemu bankowego wewnątrz strefy euro (żaden traktat nie zakazuje bankrutowania w eurolandzie), albo powrót do drachmy i „zadrukowanie” kryzysu tonami nowej waluty. Oba scenariusze mocno uderzą w Greków, ale każdy w inny sposób.
Oczywiście nie trudno sobie wyobrazić, że za kilka dni bądź nawet tygodni, Grecja dogada się z wierzycielami, którzy sfinansują obsługę greckiego długu przez następne pół roku. Wtedy kryzys zostanie „zażegnany” do grudnia i pod koniec roku wrócimy do punktu wyjścia. I tak aż do momentu, w którym ktoś decyzyjny w końcu ogłosi to, co wszyscy wiedzą od dawna: że grecki dług jest niespłacalny i że dla samej Grecji byłoby lepiej, gdyby zaczęła od nowa bez garbu zadłużenia i poza strefą euro, której kryteriów zresztą nigdy nie spełniała.