Ogłoszenie, że celem Polski jest przygotowanie się do przyjęcia euro np. za 10 lat, mogłoby stać się dla inwestorów dodatkowym czynnikiem, przemawiającym za lokowaniem w Polsce. W efekcie zamiast zainwestować w Polsce 5 mld euro czy dolarów, mogliby zainwestować 10 mld – powiedział PAP główny ekonomista banku ING BSK Rafał Benecki.


„Koszty pracy w Polsce skoczyły i dzisiaj są wyższe niż na Węgrzech oraz w Rumunii, chociaż wciąż dużo niższe od Niemiec. Na dodatek dostępność pracy u nas się pogorszyła, a mentalność nowego pokolenia jest zupełnie inna niż pokoleń rozpoczynających karierę w dobie 20-proc. bezrobocia. Coraz trudniej będzie realizować model gospodarczy ostatnich 20-lat mocno oparty na taniej pracy i wyjątkowo długich godzinach poświęcanych pracodawcy” – powiedział PAP główny ekonomista ING BSK Rafał Benecki.
Przypomniał, że do tej pory nasz kraj bazował na taniej pracy i stosunkowo prostych produktach, ale dodał, że coraz trudniej będzie na się na tym opierać.
„Polska potrzebuje produkcji z coraz większą wartością dodaną, bo to pozwala utrzymać tempo wzrostu dochodów bez wykonywania kroku wstecz, jakim jest wysoka inflacja. Mówi o tym rodzimy biznes, ale co ciekawe pojawiają się także zagraniczne inwestycje. Jedną z nich jest producent półprzewodników Intel, ale są także inne duże firmy technologiczne. Wokół tego może wyrosnąć duży sektor gospodarki, który potrzebuje kapitału gotowego akceptować duże ryzyko, ale także odbierającego ponadprzeciętne premie” – powiedział Benecki.
Dodał, że o lokowaniu inwestycji przez zagraniczne firmy decyduje kombinacja wielu różnych czynników, np. dostępność odpowiednich kadr, ich wykształcenie, położenie geograficzne, wielkość kraju czy jego bezpieczeństwo militarne.
„Euro mogłoby być jednym z tych czynników. Przy czym nie chodzi o szybkie przyjmowanie euro, tylko o pragmatyczne podejście, polegające na wyznaczeniu celu, dotyczącego przyjęcia wspólnej waluty. Ogłoszenie, że celem Polski jest przygotowanie się do przyjęcia euro np. za 10 lat, mogłoby stać się dla inwestorów dodatkowym czynnikiem, przemawiającym za lokowaniem w Polsce, ale także stanowiłoby punkt odniesienia dla nich. W efekcie zamiast zainwestować w Polsce 5 mld euro czy dolarów, mogliby zainwestować 10 mld” – powiedział główny ekonomista ING BSK.
Według niego takie działanie miałoby szczególne znaczenie w obecnej sytuacji, kiedy to bardzo zmieniają się kierunki handlu.
„To wyjątkowy okres, może nowa +zimna wojna+, świat dzieli się na dwa obozy: demokratyczny i autorytarny. I okazuje się, że to, co kiedyś było lokowane w Azji ze względu na niskie koszty pracy i wyjątkowe preferencje podatkowe, już tam lokowane być nie może. Bo rządy i firmy boją się konfliktów militarnych, zakłóceń w łańcuchach dostaw albo wolą lokować produkcję strategicznych komponentów na przyjaznej ziemi. Nearshoring rozkręca się a nawet przybiera formę friendshoringu. Trwa zacięta walka o to, kto przejmie jak najwięcej inwestycji, np. w sektorze high tech. I wszystkie działania, które pozwolą nam przyciągnięcie kapitału do Polski, mają obecnie szczególne znaczenie” – ocenił ekonomista.
Zwrócił uwagę, że w niektórych sektorach "euroizacja" została wprowadzona i to jeszcze przez poprzedni rząd.
„Rząd Mateusza Morawieckiego zgodził się, aby prąd wytwarzany w instalacjach OZE na morzu był skupowany w Polsce za euro. Stoi za tym prosta kalkulacja, jeśli ktoś zarabia w euro, to może zyskać finansowanie w euro, a farmy wiatrowe na morzu i wiele inwestycji zielonych wymaga ogromnych kwot długoterminowego kapitału. W Polsce nie ma odpowiednio dużo takiego finansowania, ale można uzyskać te środki w strefie euro” – powiedział Benecki.
W jego ocenie także inne firmy niż z sektora energii odnawialnej już korzystają albo będą korzystały z finansowania w euro.
„Wszystko wskazuje na to, że wracamy do świata, w którym stopy procentowe w Polsce będą wyższe niż w strefie euro, co sprawia, że korporacje będą w coraz większym stopniu korzystały z finansowania we wspólnej walucie. Podobnie jest w przypadku Skarbu Państwa – bo ze względu na potrzeby militarne kupujemy dużo sprzętu wojskowego i jego zdecydowana część kupowana jest za dolary albo inne obce waluty. Dlatego coraz częściej państwo korzysta z finansowania w tych walutach i ich udział w długu publicznym będzie rósł” – stwierdził Rafał Benecki.
Podkreślił, że nie chodzi o szybkie przyjmowanie euro, bo strefa euro ma dzisiaj duże problemy, ale także po prostu nie byłoby to możliwe. Do przyjęcia euro konieczne jest spełnienie kryteriów, dotyczących m.in. wysokości inflacji, stóp procentowych czy też wskaźników fiskalnych. Kraj przyjmujący euro nie może być objęty procedurą nadmiernego deficytu, którą Komisja Europejska wszczyna, jeśli deficyt finansów publicznych przekracza 3 proc. PKB, a dług publiczny 60 proc. PKB. Tymczasem, jak wynika z zapowiedzi przedstawicieli Ministerstwa Finansów, Polska taką procedurą może zostać objęta już w maju.
„Mamy dług poniżej 60 proc. PKB, ale deficyt jest większy i myślę, że będzie ciężko go obniżyć w najbliższym okresie ze względu na wydatki militarne. To powoduje, że przyjęcie euro musi wymagać więcej czasu. Ale wydaje mi się, że kryteria konwergencji są do negocjacji, ostatnio sama Komisja Europejska dokonała aktualizacji kryteriów fiskalnych obowiązujących w UE, uznając, że same twarde wskaźniki są ułomnym instrumentem i kluczowe jest to, czy dany kraj jest w stanie obsłużyć dług przy danym tempie PKB” – powiedział ekonomista.
Dowodem na to, że kryteria przyjęcia euro mogą się zmienić, jest Chorwacja, która przyjęła euro od początku 2023 r. Kiedy w połowie 2022 r. Europejski Bank Centralny i Komisja Europejska wyraziły zgodę na przyjęcie przez Chorwację wspólnej waluty, jej dług publiczny był bliższy 70 proc. PKB niż 60 proc. PKB. W 2020 r. zbliżał się do 80 proc. PKB. Jednakże do Chorwacji nie zastosowano procedury nadmiernego deficytu. Ze względu na pandemię i związane z nią ryzyko wybuchu kryzysu gospodarczego Komisja Europejska na 3 lata zawiesiła stosowanie przepisów, na mocy których działa procedura nadmiernego deficytu.
Aby kraj mógł przyjąć euro, musi spełnić cztery tzw. kryteria konwergencji. Pierwsze z nich to kryterium fiskalne. Kolejne dotyczy inflacji. Kryterium konwergencji mówi, że średnia stopa inflacji w danym państwie nie może przekroczyć o więcej niż 1,5 punktu procentowego inflacji trzech państw członkowskich Unii Europejskiej o najbardziej stabilnych cenach. Inflacja mierzona jest za pomocą 12-miesięcznej średniej wartości zharmonizowanego indeksu cen konsumpcyjnych (HICP) w stosunku do średniej wartości tego indeksu w bezpośrednio poprzedzającym okresie 12 miesięcy.
Trzecie kryterium dotyczy stóp procentowych. Mówi, że średnia nominalna długoterminowa stopa procentowa nie może przekraczać o więcej niż o 2 punkty procentowe średniej z analogicznych stóp procentowych w trzech państwach członkowskich o najbardziej stabilnych cenach. Wreszcie ostatnie kryterium, które należy spełnić po wypełnieniu poprzednich trzech, dotyczy stabilności waluty. Kraj musi przez 2 lata utrzymywać swoją walutę w Europejskim Mechanizmie Kursowym (ERM II). W tym okresie wahania kursu walut względem euro wokół pewnej ustalonej wartości (tzw. parytetu centralnego) nie może przekroczyć 15 proc. w obie strony (czyli waluta nie może się umocnić lub osłabić w większym stopniu). Nie jest możliwa zmiana parytetu centralnego na wniosek państwa członkowskiego. W okresie przebywania w ERM II nie mogą wystąpić poważne napięcia na rynku walutowym.
Polska zobowiązała się do przyjęcia euro w momencie, kiedy został podpisany traktat akcesyjny, na mocy którego nasz kraj stał się członkiem Unii Europejskiej. Jednak w traktacie nie wskazano daty, do kiedy powinniśmy przyjąć wspólną walutę. (PAP)
autor: Marek Siudaj
ms/ drag/ wus/