Moskwa na razie nie komentuje wstępnego raportu w sprawie katastrofy malezyjskiego Boeinga. W opinii rosyjskich ekspertów, holenderski raport wskazuje, że śledztwo w tej sprawie będzie długie.


To Rosjanie sterowali wyrzutnią rakiet BUK, widzianą w okolicy katastrofy samolotu Malaysian Airlines w Donbasie. Takie ustalenia publikuje BBC, powołując się na relacje trzech niezależnych świadków.

Boeing 777 malezyjskich linii lotniczych z 298 osobami na pokładzie został zestrzelony 17 lipca na wschodzie Ukrainy. Większość ofiar to Holendrzy. Prorosyjscy separatyści zdecydowanie zaprzeczali, jakoby posiadali wyrzutnie BUK, z kolei Kreml sugerował, że samolot został trafiony przez rakietę z ukraińskiego myśliwca. O zestrzeleniu z wyrzutni BUK świadczą jednak odłamkowe ślady na samolocie, co wskazywałoby na użycie właśnie tego typu broni.
BBC powołuje się na relacje trzech niezależnych świadków, będących cywilami. Z ich informacji wynika, że widzieli wyrzutnię rakiet na terytorium opanowanym przez separatystów na kilka godzin przed strąceniem Boeinga. Jedno ze źródeł BBC twierdzi, że widziało wyrzutnię BUK zjeżdżającą ze specjalnej lawety w miejscowości Śnieżne, kilkanaście kilometrów od miejsca rozbicia się MH17.
Według informatora BBC, żołnierze obsługujący wyrzutnię wydali mu się bez wątpienia Rosjanami. Świadczyć miała o tym ich dyscyplina, inny strój niż sił ukraińskich oraz separatystycznych, a także akcent typowy dla rodowitych Rosjan. Drugi świadek potwierdził, że kierowca wojskowego jeepa eskortującego BUK-a mówił z moskiewskim akcentem.
Jeśli to prawda - konkluduje BBC - to Kreml musi wyjaśnić rodzinom ofiar, dlaczego rosyjscy wojskowi byli rzekomo widziani na obszarze w pobliżu katastrofy, do tego przewożąc wyrzutnię.
Ustalenia wstępnego raportu
Możliwą przyczyną katastrofy Boeinga 777 malezyjskich linii lotniczych na wschodniej Ukrainie było uderzenie przez "dużą liczbę obiektów z zewnątrz" lecących z wysoką prędkością - podała we wtorek holenderska komisja badająca zdarzenie z 17 lipca.
Maszyna rozpadła się "na kawałki" jeszcze w powietrzu - wynika ze wstępnych ustaleń holenderskiego urzędu ds. bezpieczeństwa (OVV). "W kabinie pilotów nie było słychać żadnych sygnałów alarmowych, które wskazywałyby na problemy techniczne", "nie ma świadectw tego, że katastrofę samolotu wywołały usterki techniczne lub błędy załogi" - podkreślono w dokumencie.
"Zniszczenia zaobserwowane w przedniej części samolotu wydają się wskazywać, że maszyna została przebita przez dużą liczbę obiektów z zewnątrz o wysokiej energii" - napisano w raporcie. "Jest prawdopodobne, że te zniszczenia doprowadziły do utraty jedności strukturalnej" - dodano.
OVV zaznaczył jednak, że w celu ostatecznego ustalenia przyczyn katastrofy malezyjskiego boeinga konieczne jest dochodzenie uzupełniające.
Cytowana przez agencję EFE rzeczniczka urzędu Sara Vernooij powiedziała, że raport końcowy pojawi się latem 2015 roku.
Boeing 777 malezyjskich linii lotniczych Malaysia Airlines 17 lipca został zestrzelony na wschodzie Ukrainy, jak się przypuszcza, rakietą ziemia-powietrze odpaloną z terenów opanowanych przez prorosyjskich separatystów. W katastrofie maszyny lecącej z Amsterdamu do Kuala Lumpur zginęli wszyscy pasażerowie i cała załoga - łącznie 298 osób, w tym 196 obywateli Holandii.
Holandia kieruje śledztwem w sprawie katastrofy na prośbę władz ukraińskich.
Separatyści: to nie my zestrzeliliśmy samolot
To nie my zestrzeliliśmy malezyjskiego Boeinga - twierdzą prorosyjscy separatyści. Premier samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej Aleksander Zacharczenko mówi agencji Interfax, że rebelianci nie mają sprzętu, z którego dokonano ostrzału.
W opublikowanym dziś wstępnym raporcie holenderskich śledczych z katastrofy czytamy, że malezyjski Boeing został trafiony przez "obiekty z zewnątrz, lecące z ogromną prędkością". Nie znaleziono natomiast dowodów na jakiekolwiek problemy techniczne Boeinga, czy celowe działanie załogi.
Co na to Moskwa? Przeczytaj na następnej stronie
Moskwa nie komentuje

Według wiceszefa Rosyjskiej Agencji Lotniczej Olega Storczewa - holenderski dokument, to dopiero początek żmudnej pracy. - Bez wnikliwego śledztwa nie można wyciągać jakichkolwiek wniosków - stwierdził w rozmowie z telewizją Rossija24 ekspert. Storczew wyraził także obawę, że stracono zbyt wiele cennego czasu na zbieranie dowodów i wiele informacji trudno będzie poprawnie zinterpretować. Wyjaśnił przy tym, że chodzi o szczegółowe badania zwłok ofiar katastrofy i szczątków samolotu.
Tymczasem część rosyjskich mediów opublikowała, powołując się na BBC, informację że w dniu katastrofy widziano w rejonie granicy rosyjsko - ukraińskiej rosyjskich żołnierzy obsługujących wyrzutnię rakiet Buk.
Raport nie kończy sprawy
Raport potwierdza przypuszczenia, ale nie kończy sprawy. Redaktor naczelny "Skrzydlatej Polski" Grzegorz Sobczak komentuje wstępne ustalenia holenderskich śledczych, dotyczące katastrofy Boeinga 777 malezyjskich linii lotniczych. Stwierdzili oni, że samolot został strącony przez "dużą liczbę rozpędzonych obiektów z zewnątrz". To oznacza, że w maszynę trafiły odłamki pocisku "ziemia - powietrze".
Grzegorz Sobczak uważa, że dzięki tym informacjom można bez trudu ustalić przebieg wydarzeń. Teraz śledczy powinni szukać odpowiedzi na pytanie, kto strzelał.
Ekspert uważa, że ustalenie, czy strzelali Rosjanie czy separatyści, jest możliwe. Wątpi jednak, by Rosja w jakikolwiek sposób pomogła w wyjaśnieniu katastrofy. Pomocne mogą być za to Stany Zjednoczone i ich systemy satelitarne, dzięki którym można ustalić, w jaki sposób wyrzutnia znalazła się na terytorium opanowanym przez separatystów, a także skąd wzięła się obsługa broni. Grzegorz Sobczak uważa też, że powinny zostać zbadane ukraińskie procedury bezpieczeństwa dotyczące lotów pasażerskich.
Redaktor naczelny "Skrzydlatej Polski" odniósł się także do informacji opublikowanych przez BBC. Wynika z nich, że samolot strącili Rosjanie. Autorzy opracowania powołują się na świadków, którzy widzieli i słyszeli żołnierzy obsługujących wyrzutnię BUK. Ekspert zaznacza, że było to śledztwo dziennikarskie, a nie prokuratorskie. Podkreśla, że przed sądem trzeba przedstawić twarde dowody, a relacje świadków mogą być w bardzo prosty sposób podważone.
Informacyjna Agencja Radiowa/IAR/BBC/kd/dyd/inni