Nagła kredytowa kariera szwajcarskiego franka sprawiła, że tysiące Polaków co najmniej raz w miesiącu z niepokojem zerkają na notowania. Popularność zobowiązań w helweckiej walucie była wynikiem zbiegu kilku okoliczności w określonym momencie gospodarczej historii Polski. Kredytobiorcy, którzy w połowie zeszłej dekady wybierali kredyty walutowe, wcale nie działali po omacku. Mieli podstawy przypuszczać, że podjęcie ryzyka okaże się opłacalne.

Źródło: Thinkstock
Za symboliczne nowe otwarcie na polskim rynku nieruchomości można uznać rok 2004. Polska stała się członkiem Unii Europejskiej, a wzrost gospodarczy zaczął przyspieszać, szybko osiągając dynamikę, którą dziś można tylko wspominać z podziwem. Wraz z rosnącymi dochodami Polaków wzrastał popyt na nieruchomości. O ile jednak w poprzednich latach rynek bankowy nie był w stanie zaoferować potencjalnym nabywcom mieszkań w miarę dostępnego kredytu, to tym razem było inaczej.
Frank wkracza na scenę
Kredyty we franku mają w Polsce długą historię. Już w 2000 roku, gdy oprocentowanie zobowiązań w złotych wynosiło kilkanaście procent, banki udzielały kredytów w szwajcarskiej walucie. Jednak finansowe wspomaganie było dostępne tylko dla nielicznych, zamożniejszych klientów. Dlatego suma takich kredytów na przełomie wieków wynosiła zaledwie 0,5 mld zł.
![]() |
| »Zmagasz się z kredytem w CHF? Opowiedz nam o tym i ciesz się z wygranej! |
W kolejnych latach wartość walutowych kredytów mieszkaniowych stopniowo rosła. Osoby, które zdecydowały się na nisko oprocentowane zobowiązanie we frankach w 2003 i 2004 roku, szybko odczuły spadek raty. Złoty umacniał się, a szwajcarska waluta zaczęła tanieć. Po roku 2005 przekonanie o tym, że kredyt we franku jest "łatwospłacalny", zaczęło się rozpowszechniać.
Gwałtowne przyspieszenie i rosnące wątpliwości
Od roku 2005 kredytów we frankach zaczęło lawinowo przybywać. Złożyło się na to wiele czynników - rosnące wynagrodzenia, łagodniejsze wymogi banków i większy apetyt na ryzyko wśród kredytodawców. Jednym ze sposobów podniesienia zdolności kredytowej w warunkach wysokich stóp procentowych w Polsce było udzielanie nisko oprocentowanych kredytów w walutach obcych. Frank szwajcarski nadawał się do tego celu znakomicie. LIBOR CHF znajdował się na poziomie poniżej 1%, a banki miały dostęp do refinansowania akcji kredytowej we frankach. Rozpoczął się czas ostrej konkurencji o portfele kredytobiorców.
Suma walutowych kredytów mieszkaniowych w portfelu banków w Polsce w latach 2005-2012 (w mld zł)

Źródło: Opracowanie własne na podstawie danych KNF.
W 2006 roku nadzór bankowy podjął kroki, które miały nieco ograniczyć gwałtownie rosnącą akcję kredytową we frankach. W życie weszła Rekomendacja S, która zalecała stawianie wyższych wymogów osobom zaciągającym zobowiązania walutowe. Banki skłaniano do rozwagi także innymi środkami, zwiększając wymogi kapitałowe. Działania regulatora zdołały tylko odrobinę zmniejszyć impet rozpędzającego się, mimo wzrostu oprocentowania, franka.
W roku 2007 kredyt w złotych zaczął drożeć. Komisja Nadzoru Finansowego w raporcie podsumowującym sytuację banków zamieściła proroczo brzmiący passus: "() rozpoczęcie procesu zacieśniania polityki pieniężnej w Polsce przy jednoczesnym powstrzymaniu się SNB od dalszego zaostrzenia polityki pieniężnej spowodowało wzrost dysparytetu stóp procentowych i ponowny wzrost zainteresowania kredytami denominowanymi we frankach szwajcarskich (...). Dodatkowym czynnikiem wpływającym na wzrost zainteresowania kredytami walutowymi jest utrzymująca się w długim okresie aprecjacja złotego. Powoduje ona, że część kredytobiorców oczekuje podobnej tendencji w przyszłości, a co za tym idzie - spadku ich zobowiązań po przeliczeniu na złote. Jednak przyjmowanie tego typu postawy może być błędem i w przypadku zmiany trendu na rynku walutowym może prowadzić do znaczącego wzrostu zobowiązań (w najgorszej sytuacji znajdą się klienci, którzy zaciągną kredyty walutowe w szczytowym okresie siły złotego)".
| » Polak, Węgier – dwa bratanki: oni też lubili franki |
Szczyt frankowego boomu
Moment, którego obawiała się Komisja, nadszedł już po sześciu miesiącach. Rok 2008 był rekordowy dla kredytów we franku - ich portfel w tak krótkim czasie podwoił się. Jednocześnie napływ kupujących, wspomaganych łatwo dostępnym kredytem, rozchwiał rynek nieruchomości, windując w górę ceny mieszkań. W czerwcu kurs szwajcarskiej waluty osiągnął historyczne minimum. Można powiedzieć, że to był szczytowy moment złotej ery franka.
Ile jeszcze straci frank?
Kredytobiorcy, którzy w tym czasie decydowali się na kredyt w walucie, mieli do wyboru albo wysokie raty zobowiązania w złotych, albo znacznie mniej obciążającego szwajcarskiego franka. W dodatku na horyzoncie nie było widać szans na obniżki stóp procentowych w Polsce. Przy tak olbrzymiej różnicy w wysokości raty łatwo było przyjąć, że nawet jeśli w przyszłości frank podrożeje, to spłacający będzie do tego momentu cieszył się znacznie niższym obciążeniem. Rzeczywiście, moment, w którym raty w złotych spadły poniżej tych we franku, nadszedł dopiero 5 lat później.
Wkrótce światową gospodarką zachwiały niecodzienne zdarzenia. Za oceanem upadł bank Lehman Brothers, co symbolicznie zapoczątkowało światowy kryzys. Od 2009 roku zaczęła się epoka powolnego schyłku frankowych kredytów. Banki zaczęły najpierw podwyższać wymagania wobec zainteresowanych nimi kredytobiorców, a następnie rezygnować z ich udzielania. W marcu 2012 r. bank Nordea jako ostatni poinformował, że wstrzymuje przyjmowanie wniosków.
Michał Kisiel
Analityk Bankier.pl
m.kisiel@bankier.pl





























































