Jest czołową polską projektantką mody, specjalizującą się w sukniach koktajlowych, wieczorowych i ślubnych. Jej debiut w Galerii Zachęta w 1998 roku okazał się tak wielkim sukcesem, że Teresa Rosati zdecydowała się otworzyć własną firmę.

Jako małżonka polityka, dyplomaty i naukowca miała możliwość uczestniczenia w wielu najwyższych rangą uroczystościach i spotkaniach – państwowych, dyplomatycznych i biznesowych. Nam opowiada, jak wspomina swoje pierwsze miesiące prowadzenia firmy, czy moda może okazać się dochodowym biznesem oraz jakie są największe modowe wpadki Polek.
Czy kończąc studia, spodziewała się Pani, że zostanie projektantką? I to projektantką tej klasy?
Zupełnie o tym nie myślałam, co gorsza, nie miałam takich planów. Wprawdzie projektowaniem zajmowałam się od 12. roku życia, ale nie wydawało mi się, że to jest dobry pomysł na życie. Kończyłam bardzo ciekawe studia (handel zagraniczny), które dawały ogromne możliwości, ale niestety poprzedni system wykluczał mnie z pracy w zawodzie, o czym przy podjęciu studiów nie wiedziałam. Dopiero w 1997 roku, po okresie intensywnego życia w różnych środowiskach, gdy poznałam kobiety z całego świata, powstał pomysł, żeby robić to, co lubię. Czyli żeby zająć się modą.
![]() |
Teresa Rosati |
Skąd wzięło się zamiłowanie do projektowania?
Myślę, że tak jak u malarza, pisarza czy muzyka, tego się nie nabywa ani nie uczy, a człowiek to po prostu ma. W pewnym momencie życia to daje o sobie znać. Kiedy miałam 12 lat, wydawało mi się, że każda dziewczynka interesuje się materiałami i tkaninami i szyje ubranka dla lalek.
Jak wspomina Pani początki prowadzenia biznesu?
Bardzo źle, zwykle zawodził wtedy czynnik ludzki. Nieuczciwość, niesolidność właścicieli szwalni, którym zlecałam na początku szycie kolekcji, którzy obiecywali, że tak krótkie serie oczywiście zrobią w terminie. Termin mijał, a kolekcji nie było. Mój pierwszy butik był w C.H. Panorama w Warszawie. Teraz, po latach znów wróciłam w to samo miejsce do Panoramy.
Początkowo nie miałam także pomysłu na nazwę, ale pomyślałam sobie – włoskie nazwisko pasuje do ciuchów, więc dlaczego nie? Nie wiem jednak, czy teraz bym się podpisała pod kolekcją własnym nazwiskiem, bo to ma swoje wady i zalety.
Na start trzeba mieć też zawsze jakieś fundusze. Ja zaczęłam od szukania sponsorów, którzy reklamowaliby się na pokazach. Fundusze pozwalają nie tylko na pokrycie kosztów organizacyjnych, które są ogromne, bo to wynajem sali, honoraria dla kilkunastu modelek itp. Ale teraz możliwości są zupełnie inne. W dobie internetu można założyć stronę i przedstawić kolekcję.
Na jakie pułapki natknęła się Pani na początku swojej drogi biznesowej?
Na przykład źle obliczyłam produkcję przy mojej pierwszej kolekcji. To były szyfonowe, letnie sukienki na jedwabnym spodzie, więc niezwykle kosztowne. Zamówiłam oczywiście za dużo, pełną rozmiarówkę, a trzeba zaczynać od naprawdę małych ilości. Potem doszedł do tego jeszcze problem nieterminowości szwalni – to była sukienka letnia, był już koniec sierpnia, a ja nadal czekałam na realizację zamówienia. Musiałam całą pociętą produkcję zabrać z tej szwalni i zawieźć do innej, gdzieś poza Warszawą. Z tym drugim zakładem pracowało się już bardzo dobrze, wiele lat, ale dojazdy były kłopotliwe. Niebezpieczna jest też sezonowość – jeśli kolekcja się nie sprzeda, przechodzi na drugi rok, ale już jako starsza.
![]() |
» Karol Okrasa dla Bankier.pl: nie ma nic piękniejszego niż władcza kobieta |
Czułam jednak, że nie mogę zrezygnować bo trafiłam na niszę na polskim rynku. Zaczęły się pojawiać pierwsze gale, sympozja, bankiety i imprezy, na których zaczęto określać rodzaj stroju – stroje wieczorowe lub koktajlowe. Wtedy zrezygnowałam z całodziennych zestawów i zajęłam się tą luką.
Tutaj już nie ma sezonowości, a nawet w ogóle znikają podziały na tkaniny zimowe i tkaniny letnie. To rzeczywiście była bardzo dobra decyzja.
Moda kojarzy się zwykle z czymś bardzo ekskluzywnym i jednocześnie dochodowym. Czy tak jest?
To wcale nie jest dochodowy biznes. Chyba że mówimy o produkcji na dużą skalę, całymi seriami, w sieciach sklepów typu Zara czy H&M. Ja zajmuję się kolekcją, w której skład wchodzą najczęściej pojedyncze egzemplarze – dwa, maksymalnie trzy. Nie zajmuje mnie biznesowa strona tego przedsięwzięcia, mam na to raczej artystyczne spojrzenie. Nie powielam ubrań w setkach czy tysiącach egzemplarzy.
Dlatego właśnie wielkie domy mody nie zarabiają na pojedynczych egzemplarzach sukien, ale na otwieraniu linii bocznych, ubraniach produkowanych już na masową skalę. Moi koledzy i koleżanki szukają sponsorów, współpracują z innymi firmami, bo utrzymanie się tylko ze swoich dokonań jest niezwykle trudne.

Na celebrytach również się nie zarobi. Gwiazdy na wielkich wyjściach mogą pokazać się jeden raz w tej samej kreacji, w związku z tym wypożyczają od projektantów suknie a nie kupują. Jest to jedynie promocja projektanta.
Jak ubierają się kobiety na świecie? Jak Pani postrzega Polki na ich tle, jak czujemy się z modą?
Bardzo dobrze. Oczywiście to zależy, gdzie na świecie. Bardzo lubię ulicę paryską, która jest pełna inwencji twórczej. Nie jest to powielanie jednego wzoru, nie ma tam sytuacji, w których dom mody wypuszcza coś nowego i powiela to na przykład Zara, więc kobiety nie są ubrane tak samo. Trochę gorzej oceniam rynek amerykański, bo tam jest preferowany w ogóle inny tryb życia, bardzo sportowy, na luzie totalnym, ale są takie miejsca, takie dzielnice, ulice, że tak pięknie ubranych kobiet nie ma nigdzie na świecie. Polki się tutaj świetnie odnajdują, w świecie mody są rzeczywiście bardzo widoczne, o ile nie przesadzają.
A jak to jest z naszą kieszenią? Polki mają apetyt na modę, ale mniejsze możliwości finansowe niż na przykład kobiety na Zachodzie?
![]() |
» Krystyna Janda dla Bankier.pl: od dawna nie myślę o sobie |
U mnie można dostać sukienkę od tysiąca dwustu, tysiąca pięciuset do pięciu, sześciu tysięcy złotych. To nie są sumy zawrotne, zważywszy na to, że to produkcja jednego egzemplarza czy dwóch, bo wiadomo że w produkcji seryjnej zupełnie inaczej układają się koszty.
A najczęściej popełniane modowe błędy?
No właśnie. Ja nigdy nie przebieram kobiety. Zawsze bardzo cenię sobie jej osobowość, jej spojrzenie na modę, jej oczekiwania co do mody. Zawsze pytam o ulubione tkaniny i kolory. Nie zmuszam, mówiąc: w tym sezonie jest modny cytrynowy, absolutnie musi pani taki kolor założyć. Druga bardzo ważna rzecz to figura. Trzecią jest środowisko, w którym się obraca i pracuje.
Oczywiście jeśli coś jest absolutnie sprzeczne z poczuciem dobrego smaku czy elegancji, to ostro wkraczam, nie podpisuję się pod tym. A te błędy modowe to właśnie niedostosowanie się do sytuacji i okoliczności. Ostatnio razi mnie, że gdzie jest jakakolwiek impreza, promocja kremu lub szamponu, tam od razu musi być czerwony dywan i oscarowe kreacje. Celebrytki z dekoltami do ziemi i z dwumetrowymi trenami. Bez przesady!
Chcemy podążać za modą, ale nie wiemy, kiedy i jak?
Właśnie tak. Człowiek elegancki jest zawsze pół kroku za najnowszymi hitami mody. To jest prawdziwa elegancja. W modzie nie jest tak, że czegoś z poprzedniego sezonu nie można założyć.
Zdobywa Pani różne wyróżnienia i jest uznawana za jedną z bardzo wpływowych kobiet w Polsce.
Niektóre z tych wyróżnień uważam za mocno przesadzone, ale rozumiem, z czego mogą wynikać. Spróbowałam swoich sił w biznesie już jako dojrzała kobieta. Wielka pasja, ciężka praca, wytrwałość, niepoddawanie się, szczególnie na początku drogi – być może za pokonanie tej trudnej drogi do biznesu zostałam wyróżniona. Trzeba próbować iść do przodu z tym, co się ma. Być może też docenia się mój wpływ na świadomość modową Polek.
Jak się Pani czuje, kiedy Pani tworzy?
Fantastycznie (śmiech). Nie potrafię z tego zrezygnować ani też tego zaplanować. Nie jest tak, że mówię sobie, że dziś będę projektować od 14.00 do 16.00. Najchętniej upinam materiał na manekinie bladym świtem. Największą inspiracją są tkaniny, stare kino, w pewnym sensie też malarstwo, sztuka z dawnych, dawnych lat. No i ulica! Ulica warszawska, ulica paryska, nowojorska – te, o których wspominałam. Możliwość uczestniczenia w galach i pokazach. Dla projektanta to nieprawdopodobna frajda być na Złotych Globach, z bliska oglądać, niemal dotknąć te wspaniałe kreacje, które się potem widzi na zdjęciach w czasopismach. To jest też ważna wiedza, bo nie każdy fason, nie każdy materiał, który na żywo wygląda pięknie, będzie taki na fotografii.
Mam okazję poznawać kobiety z całej Polski. Są niezwykle ciekawe, dociekliwe, ale bywają też trochę stłamszone. Przytłacza je codzienność, pracują na etatach, godzą się na „damsko-męski” podział obowiązków, są ograniczane przez rodzinne układy. Nawet te, które mają pasję, nie zawsze pomyślą, że mogą ją urzeczywistnić. Oczywiście to wymaga odwagi, ja sama nie wiem, czy drugi raz zdecydowałabym się na tę determinację, ciężką pracę i wytrwałość, ale motorem sukcesu jest pasja.
Co doradziłaby Pani takim kobietom, które boją się zacząć biznes?
Cudownie jest mieć jakieś hobby. Jeśli się chce z tego zrobić biznes, to warto próbować. Apeluję też do kobiet, które odchowały już dzieci, nie spełniają się w swojej pracy, a czasem myślą już tylko, jak dotrwać do emerytury: jeżeli kobieta czterdziesto- czy pięćdziesięcioletnia czeka na emeryturę, to znaczy, że kompletnie nie ma żadnej satysfakcji ze swojej pracy. Jeśli jest pasja i hobby, to warto próbować wyjść z tym na zewnątrz. Zresztą, jak pani widzi, kiedy się ma pasję, nie można przestać o tym mówić!
Dziękujemy za rozmowę.
Bankier.pl