Blisko ćwierć miliona brytyjskich urzędników wykonuje czynności tak
proste i powtarzalne, że z powodzeniem mogłyby ich zastąpić roboty, co
pozwoliłoby podatnikom zaoszczędzić przynajmniej 4,3 mld funtów rocznie –
twierdzą eksperci z ośrodka badawczego Reform.
W połowie 2016 roku w brytyjskim sektorze publicznym było zatrudnionych 5,3 mln osób. To o 1,1 mln mniej niż w 2009 roku, po którym rządy konserwatystów rozpoczęły odchudzanie administracji. Mimo to sektor publiczny w Zjednoczonym Królestwie zatrudnia proporcjonalnie więcej ludzi (względem sektora prywatnego), niż wynosi średnia dla krajów OECD.
W Wielkiej Brytanii – zapewne podobnie jak w większości krajów Europy – charakterystyka pracowników sektora publicznego jest inna niż w sektorze prywatnym. Na państwowych posadach przeważają kobiety, osoby starsze i z dłuższym stażem pracy, wyższymi kwalifikacjami i mniejszą motywacją do pracy – twierdzą autorzy raportu.


Ich zdaniem struktura i zasady działania brytyjskiego sektora publicznego są przestarzałe i nieefektywne. „Napięty budżet państwa sprawia, że produktywność sektora publicznego musi się wyrwać z 20-letniego trendu zerowego wzrostu” – czytamy w podsumowaniu raportu. Równocześnie wraz ze starzeniem się populacji rośnie zapotrzebowanie na usługi publiczne.
Tymczasem sektor publiczny jest mocno nieefektywny i „przeważony” pracownikami wykonującymi proste i powtarzalne czynności. Czyli takie, jakie już teraz można zautomatyzować. Jako skrajny przykład służy tu sektor medyczny. Według danych przytaczanych przez Reform w brytyjskich szpitalach na 10 lekarzy przypada 14 recepcjonistów (recepcjonistek?), a 18% personelu zajmuje się czynnościami administracyjnymi. Wśród wszystkich pracowników sektora publicznego aż 37% pełni funkcje administracyjne.
Oznacza to, że wiele z tych stanowisk pracy można zautomatyzować, co zwiększyłoby wydajność sektora publicznego i pozwoliło zaoszczędzić pieniądze podatników. Badacze z Reform wprowadzili rzeczywiste statystyki dotyczące liczby i struktury urzędniczych etatów do modelu zbudowanego przez akademików z Oxfordu. Rezultaty można uznać za szokujące: w ciągu następnych 10-15 lat w wyniku automatyzacji i optymalizacji procesów w sektorze publicznym można by zmniejszyć zatrudnienie o 248 860 etatów.
I nie chodzi tu tylko o posady typowo administracyjne. Według szacunków firmy McKinsey 30% czynności wykonywanych przez pielęgniarki mogłyby przejąć maszyny. Podobna proporcja występuje w przypadku lekarzy, których w wielu przypadkach wesprzeć mogłyby algorytmy analizujące stan pacjenta.
Przeczytaj także
„20% pracowników sektora publicznego dzierży strategiczne, „poznawcze” stanowiska. Oni będą używać analizy danych, aby zidentyfikować wzorce pozwalające usprawnić proces decyzyjny i zwiększyć efektywność wykorzystania pracowników” – piszą autorzy raportu.
Uważam jednak, że brytyjscy urzędnicy mogą jeszcze przez wiele lat być spokojni o swoje posady. Automatyzacja automatyzacją, ale większość ludzi nadal woli porozmawiać z innym człowiekiem niż nawet z najlepiej oprogramowaną maszyną. Ponadto eksperci z Reform zdają się zapominać o jednym fundamentalnym fakcie. W sektorze publicznym często zatrudnia się ludzi nie po to, aby wydajnie pracowali i zaspokajali potrzeby społeczeństwa, lecz po to, aby mieli etat i płacę. Otwarte pozostaje pytanie, jak długo ten quasi-feudalny model może przetrwać w XXI wieku – epoce młodych robotów i coraz starszego społeczeństwa utrzymującego rozdęty sektor publiczny.