

Ministerstwo Gospodarki zapowiada rewolucyjne zmiany w zakresie rozwoju szkolnictwa zawodowego. Wstępnie zamierza na ten cel przeznaczyć 200 mln zł i pozyskać dodatkowe środki z Unii Europejskiej. To próba odbudowy systemu oświaty sprzed ponad dwudziestu lat, ale należy oceniać ją pozytywnie. Fach znowu nabierze wartości, a absolwenci szkół zawodowych nie będą mieli trudności ze znalezieniem pracy.
Jeszcze w 2001 r. w całej Polsce było 5,7 tys. średnich szkół zawodowych i 2,4 tys. zasadniczych szkół zawodowych. Już w 2010 r. tych pierwszych zostało tylko 2,6 tys., a zawodówek 1,7 tys. Obecnie jest ich jeszcze mniej. Tymczasem wniosek płynący z kongresu przedsiębiorczości w sprawie szkolnictwa zawodowego jest jasny. Edukację zawodową należy uznać za jeden z najwyższych priorytetów rozwoju społeczno-gospodarczego Polski.
Brakuje ludzi z wykształceniem zawodowym
Problemem na rynku pracy jest przede wszystkim ignorowanie potrzeb pracodawców. Batalia o stworzenie systemu, który umożliwiałby komunikację między pracodawcami, a systemem oświaty trwa już od wielu lat. Już w maju 1993 r. zamierzano podpisać porozumienie między Ministerstwem Edukacji Narodowej, a Ministerstwem Pracy i Polityki Społecznej, które miało na celu budowę systemu regularnych informacji o popycie na pracę według zawodów, umożliwiające stopniową zmianę struktur kształcenia. Nie weszło ono jednak w życie. Sześć lat później powołano zespół międzyresortowy ds. prognozowania popytu na pracę, który co prawda wykonał liczne ekspertyzy, ale nie opracował metody koordynacji i prognoz struktury kształcenia i popytu na pracę samorządów powiatowych. Zespół zlikwidowano w 2006 r.
Z powodu braku wiarygodnych prognoz, samorządy powiatowe, decydujące o proporcji uczniów w zasadniczych szkołach zawodowych, opierały się głównie na takich czynnikach jak oczekiwania rodziców, aspiracje młodzieży czy wysokość kosztów, które są wyższe w przypadku kształcenia zawodowego niż ogólnego (wynika z badania funkcjonowania systemu kształcenia zawodowego w Polsce, raport z badań GfK Polonia, Warszawa 2010). Doprowadziło to do niespójności struktury wykształcenia z popytem na pracę. Z badania kondycji szkolnictwa zawodowego w Polsce przeprowadzonego dwa lata temu wynika, że liczbie osób z wyższym wykształceniem, stanowiących w 2009 r. 45,7 proc. ogółu wykształconych odpowiadało zaledwie 23,7 proc. ofert pracy. Tymczasem osobom z wykształceniem zasadniczym zawodowym, którzy stanowili zaledwie 7,7 proc. odpowiadało 38 proc. ofert pracy.
Boom edukacyjny w szkolnictwie wyższym nastąpił między 1991 a 2010 r. Podczas, gdy na początku tego okresu było zaledwie 112 szkół wyższych, na których kształciło się nieco ponad 400 tys. studentów, to już w 2010 r. szkół wyższych było 461, kształcących prawie 2 mln studentów. Zaburzyło to porządek na rynku pracy, co obrazuje raport Fundacji Republikańskiej na temat szkolnictwa zawodowego i technicznego w Polsce. Wynika z niego, że pracodawcy najbardziej ubolewają z powodu braku wykwalifikowanych robotników przemysłowych i rzemieślników, szczególnie w zawodzie robotnika obróbki metali i mechanika maszyn i urządzeń.
Pracodawcy „zamówią” fachowców
Program odbudowy szkolnictwa zawodowego aktywnie wspiera Ilona Antoniszyn-Klik, wiceminister gospodarki. Na swoim blogu wyjaśnia na czym polega nadchodząca rewolucja w systemie oświaty. Już w przyszłym roku ma ruszyć projekt resortu gospodarki, który oparty będzie na informacjach pozyskanych od firm. – (Firma dod. red.) Na przykład potrzebuje ślusarza, spawacza, a może mechanika lub elektronika. I nie dzisiaj go potrzebuje, ale przewiduje, że jej rozwój będzie wymagał zatrudnienia ludzi w konkretnych zawodach już za kilka lat. Więc na potrzeby tej firmy należy stworzyć kadry, które będą niezbędne do jej funkcjonowania i dalszego rozwoju. Dodatkowo przyzakładowa szkoła zawodowa będzie precyzyjnie umiała wykształcić fachowców znających już od podstaw specyfikę tego przedsiębiorstwa, gdyż kadra zarządzająca firmy ma uczestniczyć w procesie edukacji, a młodzi adepci będą odbywali praktyki w zakładzie i na maszynach na których po ukończeniu szkoły będą pracować – opowiada Ilona Antoniszyn-Klik.
Dodaje też, że dawniej szkoły przyzakładowe były powszechne i szkoda, że tak dobrze funkcjonujące w szkolnictwie i gospodarce rozwiązanie zniszczono. Teraz należy jak najszybciej wrócić do sprawdzonych i dobrych rozwiązań. Nie obędzie się jednak bez przeszkód, bowiem głównym problemem powrotu do starego porządku jest… nasza mentalność. Kraje zachodnie szanują polskich fachowców, jednak w kraju wciąż pokutuje przeświadczenie, że w porównaniu do osoby z wyższym wykształceniem, osoba po zawodówce to obywatel drugiej kategorii.
Dlatego właśnie, w najbliższym czasie resort gospodarki wybierze 36 szkół, które pilotażowo wezmą udział w projekcie. Jeśli politykom uda się zaangażować do współpracy również marszałków województw, to na start w projekcie może wziąć udział nawet kilkaset szkół. Ze znalezieniem firm, które przyłączą się do tego przedsięwzięcia nie będzie problemu. Minister skarbu zapowiedział, że wezmą w nim udział nawet przedsiębiorstwa państwowe, np. KGHM, a także firmy należące do Specjalnych Stref Ekonomicznych. Komunikowanie potrzeb na rynku pracy ma być w przyszłości gwarancją zatrudnienia dla osób, które wybiorą edukację zawodową.
Pośród rekomendacji kongresu przedsiębiorczości znalazła się konieczność promocji zawodów i wykształcenia zawodowego. Objęcie mecenatem państwa tradycyjnych i unikatowych zawodów jest uzasadnione, zwłaszcza w kontekście zagrożenia, jakim jest napływ tanich towarów z rynków wschodnich. Zdaniem ekspertów Polska powinna czerpać wzorce z państw zachodnich, m.in. Niemiec, gdzie prowadzi się politykę dualną, polegającą na rozwoju gospodarki opartej na wiedzy, przy jednoczesnej poprawie kwalifikacji ogólnych i zawodowych.
Justyna Niedbał



























































