MSZ zmaga się z upolitycznieniem przez poprzednią ekipę służby zagranicznej - powiedział podczas środowego posiedzenia komisji SZ wiceszef resortu Władysław Teofil Bartoszewski. Podkreślał, że to rząd odpowiada za prowadzenie polityki zagranicznej i decyduje o obsadzie placówek dyplomatycznych.


Posiedzenie komisji miało być poświęcone ocenie funkcjonowania ustawy z dnia 21 stycznia 2021 r. o służbie zagranicznej, posłowie PiS jednak postulowali by - w związku z obecnością na posiedzeniu szefowej Kancelarii Prezydenta Małgorzaty Paprockiej - poruszyć temat wyłaniania ambasadorów.
Paprocka mówiła, że obecny stan - w którym MSZ proponuje kolejnych kandydatów na ambasadorów, a komisja ich opiniuje mimo deklaracji prezydenta, że ich nie mianuje, jest groźny dla państwa i niezręczny dla posłów. Przypominała, że wcześniej stosowano się do zwyczaju uzgadniania kandydatur z głową państwa. Podkreśliła, że w Konwencie Służby Zagranicznej po to jest przedstawiciel Kancelarii, by to umożliwić. Wskazywała, że zdarza się obecnie, iż dana kandydatura jest przedstawiana stronie prezydenckiej tuż przed posiedzeniem Konwentu; jak stwierdziła, że nie jest to postawa poważna.
Oceniła ponadto, że działa to na niekorzyść polskiej polityki zagranicznej; mówiła o "dewastowaniu polskiej dyplomacji".
Jak mówiła Paprocka, zdarza się, że prezydent krytycznie ocenia dana kandydaturę - jak w przypadku Bogdana Klicha na placówkę w Waszyngtonie - ale też oczekuje, że w przypadku gdy kadencja jest skracana do mniej niż czterech lat, zostaną przedstawione zarzuty do pracy ambasadora, które uzasadnią wcześniejsze odwołanie.
Podkreśliła, że to prezydent powołuje ambasadorów. Wyraziła zaniepokojenie tym, że resort dyplomacji próbuje wymusić na ambasadorach, by zgodzili się na rozwiązanie ich umów za porozumieniem stron. Wskazywała, że taka sytuacja powinna mieć miejsce tylko wtedy, gdy wyrazi na nią zgodę prezydent.
W rozmowie z PAP zaznaczyła, że nie należy spodziewać się podpisu prezydenta także pod nominacjami w przypadku kandydatur na ambasadora w krajach, w których polska placówka jest nieobsadzona - takich jak Izrael, do póki MSZ i rząd nie zmienią swojego trybu postępowania.
Wiceszef MSZ stwierdził z kolei, że MSZ zmaga się z upolitycznieniem przez poprzednią ekipę służby zagranicznej. Mówił, że resort próbuje naprawić "dysfunkcjonalność MSZ" oraz sytuację, w którym przepisy pozwalały na powołanie osób niekompetentnych.
Powiedział, że faktycznie zdecydowano o "ściągnięciu do krajów" wielu ambasadorów, ale - zaznaczył - powody ich odwołania są różne - część z nich była na placówkach naprawdę długo - nawet po 6, 7 lat, część była niekompetentna, a inni nie dawali pewności, że będą prowadzili politykę zgodną z wytycznymi rządu.
Zaznaczył, że niektóre placówki były nieobsadzone przez dłuższy czas; podawał tu przykład placówek w Izraelu (nieobsadzonej 3 lata) i Indiach (1,5 roku).
Podkreślał, że początkowo prezydent Andrzej Duda i minister SZ Radosław Sikorski rozmawiali - jak zaznaczył - uzgodnili, że na placówkach zostanie czterech ambasadorów, na których pełnienie funkcji nalega prezydent.
Bartoszewski przypominał, że politykę zagraniczna państwa prowadzi rząd, we współdziałaniu z prezydentem.
Posłowie PiS wskazywali na prerogatywy prezydenta. Przemysław Czarnek zaznaczał, że prezydent nie jest notariuszem, któremu rząd jedynie przedstawia kandydatury do podpisu. Przekonywał, że należy tu bronić zapisów konstytucji przed "nieobliczalnym w swym narcyzmie" ministrem SZ. Radosław Fogiel (PiS) zwracał uwagę na obniżenie rangi polskiego przedstawicielstwa w sytuacji, gdy obejmujący je dyplomata nie ma statusu ambasadora. Ocenił, że wina za tę sytuację leży po stronie rządu.
Maciej Konieczny (Lewica) przekonywał, że za obniżenie rangi odpowiada prezydent Duda, który według niego stosuje "strajk konstytucyjny". Ocenił, że to nieodpowiedzialna postawa, która naraża interes Polski.
Posłowie KO, w tym Marcin Bosacki, mówili o tym, że w 2016 r. to rząd PiS doprowadził do odwołania 44 ambasadorów. Obecnie zaś - przekonywał - dochodzi do sytuacji, w których powołany ambasador w Kijowie "plombuje swój gabinet", ambasador w Rzymie wyraża wątpliwości co do swego odwołania, a w Waszyngtonie - oczekuje blisko miliona złotych jako rekompensaty za wcześniejsze opuszczenie placówki. "Takie są wasze kadry" - mówił Bosacki, zwracając się do posłów PiS. (PAP)
wni/ godl/