REKLAMA

MSP nie przewiduje sprzedaży akcji Energi inwestorowi strategicznemu

2013-07-10 16:35
publikacja
2013-07-10 16:35

Skarb Państwa obecnie nie przewiduje sprzedaży akcji Energi inwestorowi strategicznemu - poinformował wiceminister skarbu Paweł Tamborski.

"Na dzisiaj nie przewidujemy sprzedaży akcji Energi inwestorowi strategicznemu" - powiedział podczas sejmowej komisji skarbu Tamborski.

"Naszym założeniem jest debiut giełdowy i pozostawienie sobie pakietu ponad 50 proc., aby mieć otwarte dalsze możliwości prywatyzacji" - dodał.

Minister Skarbu Włodzimierz Karpiński w poniedziałek informował, że do debiutu Energi ma dojść w tym roku, choć nie wyklucza jego opóźnienia lub zmiany formuły prywatyzacji spółki. Informował też, że analizy potrwają do trzech miesięcy.

Prasa spekulowała, że wypowiedź ministra może oznaczać, że resort skłania się ku sprzedaży części akcji inwestorowi strategicznemu przy jednoczesnym wprowadzeniu spółki na giełdę.

Przedstawiciele MSP informowali wcześniej, że realny termin debiutu Energi na GPW to III kwartał 2013 r. Termin debiutu był przesuwany, gdyż resort rozważał sposoby uatrakcyjnienia oferty. Jednym ze scenariuszy jest wniesienie do Energi aktywów energetycznych, w tym spółki ZEW Niedzica.(PAP)

kuc/ gsu/ jtt/

Źródło:PAP Biznes
Tematy
Najtańsze rachunki dla firm. Sprawdź, gdzie nie przepłacisz
Najtańsze rachunki dla firm. Sprawdź, gdzie nie przepłacisz

Komentarze (1)

dodaj komentarz
~f2
Obok Zielonego Piekła

Nuerburgring to w świecie wyścigów nazwa legendarna, ale obecny tor ma niewiele wspólnego ze słynną pętlą, uznawaną za najtrudniejszy obiekt świata

Kilkadziesiąt lat temu słowo „Nuerburgring" budziło grozę wśród kierowców Formuły 1. Wówczas ścigano się po słynnej Nordschleife –
Obok Zielonego Piekła

Nuerburgring to w świecie wyścigów nazwa legendarna, ale obecny tor ma niewiele wspólnego ze słynną pętlą, uznawaną za najtrudniejszy obiekt świata

Kilkadziesiąt lat temu słowo „Nuerburgring" budziło grozę wśród kierowców Formuły 1. Wówczas ścigano się po słynnej Nordschleife – Pętli Północnej. Jedno okrążenie to ponad 22 kilometry wąskiego, wyboistego asfaltu z drzewami rosnącymi niebezpiecznie blisko pobocza. Do pokonania było ponad 170 zakrętów, od wolnych nawrotów do przerażająco szybkich łuków, nierzadko ze ślepym, ukrytym za wzniesieniem wejściem. W niektórych miejscach, na przejściach przez szczyty, wyścigówki odrywały się od nawierzchni i skakały niczym auta rajdowe. Pogoda w górach Eifel też rzadko rozpieszczała kierowców: mgła czy deszcz były na porządku dziennym.

– Ten, kto mówi, że lubi ścigać się na Nordschleife, albo kłamie, albo jeździ za wolno – powiedział kiedyś trzykrotny mistrz świata Jackie Stewart, który ochrzcił to miejsce wiele mówiącym przydomkiem „Zielone Piekło". Szkot w przeciwieństwie do wielu ówczesnych kolegów po fachu przejmował się bezpieczeństwem kierowców, więc antypatia do najtrudniejszego i najbardziej niebezpiecznego toru w mistrzostwach świata była zrozumiała. Nie przeszkodziła jednak Stewartowi w odniesieniu trzech zwycięstw na Północnej Pętli. W drodze po pierwsze z nich, w 1968 roku, wyprzedził w deszczu i mgle drugiego na mecie Grahama Hilla o ponad cztery minuty, dając niesamowity pokaz jazdy w piekielnych warunkach.

Tyle samo razy triumfował tu jedynie Juan Manuel Fangio, pięciokrotny mistrz świata z lat 50. W jego czasach wyścig liczył 22 okrążenia, czyli ścigano się na dystansie ponad 500 kilometrów, przez trzy i pół godziny. Dla porównania, obecnie dystans zawodów Grand Prix liczy 300 kilometrów, a czas samej jazdy nie może przekroczyć dwóch godzin.

Genialny Argentyńczyk zaliczył w „Zielonym Piekle" jeden z najlepszych występów w karierze. W 1957 roku startował w ekipie Maserati i walczył o swój piąty, a czwarty z rzędu mistrzowski tytuł. Na Grand Prix Niemiec zespół zaplanował rzadko wówczas stosowaną taktykę: zjazd do boksu w trakcie wyścigu na zmianę kół i tankowanie. Fangio po dwunastu okrążeniach wyrobił sobie 31 sekund przewagi nad rywalami z Ferrari i zjechał do mechaników. Wtedy nikt nawet nie marzył o zmianie kół w trzy sekundy: był czas na to, żeby kierowca wysiadł z kokpitu, napił się i rozprostował kości!

Jednak nawet jak na ówczesne standardy włoscy mechanicy nie spisali się zbyt dobrze. Fangio stracił całą przewagę, plus 48 sekund – razem grubo ponad minutę. Tego, co nastąpiło potem, mistrz nie powtórzył już nigdy. Odrabiał po siedem, dwanaście sekund na okrążeniu. Nawet kiedy w Ferrari zorientowano się, że ich kierowcy zamiast spokojnie jechać po dublet, muszą zabrać się ostro do roboty, strata Fangia regularnie się zmniejszała. Po drodze raz za razem bił rekord okrążenia: jako pierwszy przejechał okrążenie Nordschleife ze średnią prędkością ponad 145 km/h i poprawił swój czas z kwalifikacji o ponad osiem sekund. Na przedostatnim okrążeniu dopadł i wyprzedził prowadzący duet Ferrari, a trzecia z rzędu wygrana na Nuerburgringu – 24. i ostatnia w karierze – dała mu piąty mistrzowski tytuł. – Nigdy więcej nie chcę już jeździć w taki sposób – powiedział Fangio po tym zwycięstwie.

„Zielone Piekło" nadal istnieje, ale samochody Formuły 1 po raz ostatni ścigały się tam w 1976 roku. Właśnie tutaj, na zakręcie Bergwerk, miał miejsce słynny wypadek Nikiego Laudy, po którym trzykrotny mistrz świata wciąż ma blizny na twarzy. Z płonącego Ferrari wyciągnęli go inni kierowcy, a lekarze nie dawali ciężko poparzonemu Austriakowi dużych szans na przeżycie. W szpitalu ksiądz udzielił mu ostatniego namaszczenia, ale twardy Lauda nie zamierzał się poddawać. Wyzdrowiał i zaledwie półtora miesiąca po wypadku wrócił do ścigania – miał do zdobycia drugi z rzędu mistrzowski tytuł. Ostatecznie przegrał go z Jamesem Huntem różnicą jednego punktu, a hollywoodzka produkcja o ich rywalizacji i przyjaźni, wyreżyserowana przez Rona Howarda (dwa Oscary za „Piękny umysł"), jesienią wchodzi na ekrany kin.

Po wypadku Laudy kierowcy Formuły 1 mogli na dobre zapomnieć o Północnej Pętli. Ze względów bezpieczeństwa Grand Prix Niemiec przeniesiono na Hockenheim, a w Nuerburg zbudowano w 1984 roku nowy tor, wykorzystując jedynie prostą startową i początkowy fragment legendarnej nitki. Na Nordschleife do dziś odbywają się wyścigi samochodów turystycznych, a każdy kierowca może za opłatą kilkunastu euro za jedno okrążenie sprawdzić swoje umiejętności w konfrontacji z „Zielonym Piekłem". Jeszcze za czasów obecności w kalendarzu mistrzostw świata zginęło tu podczas oficjalnych weekendów Grand Prix czterech zawodników F1, a lista ofiar wciąż się wydłuża o nazwiska kierowców-amatorów czy spragnionych mocnych wrażeń miłośników adrenaliny.
U stóp ruin zbudowanego w 1166 roku zamku Nuerburg, przez płot z „Zielonym Piekłem" sąsiaduje współczesna pętla używana w wyścigach Grand Prix. Dla tych, którzy mieli okazję poznać przypominający kolejkę górską prawdziwy Nuerburgring, obecny tor o długości pięciu kilometrów przypomina placyk zabaw dla grzecznych dziewczynek. Czasy się jednak zmieniły – dziś bezpieczeństwo jest na pierwszym miejscu i nikomu nawet przez myśl nie przechodzi wypuszczanie zawodników na tak wymagającą, kiepsko zabezpieczoną trasę. Można się tylko zastanawiać, który z obecnie jeżdżących kierowców byłby największym kozakiem na torze, którego przed laty bali się najlepsi fachowcy od kręcenia kierownicą.

Transmisja wyścigu o Grand Prix Niemiec w niedzielę o 14 w Polsacie.


-----------------------



Wizyta w „Zielonym Piekle”
Dodał Mikołaj Sokół, dnia 21.07.2011 o 14:46. Kategoria: Newsy. | 28 komentarzy |



U wrót „Zielonego Piekła”. Mercedes C63 AMG z Berndem Mayländerem za kierownicą za chwilę przeniesie się w inną rzeczywistość...
Czy potraficie wymienić kierowcę, który uwielbia jazdę po Nürburgringu? Po obecnej, krótkiej pętli? Ja sobie nikogo nie przypominam, może poza młodszym bratem pewnego siedmiokrotnego mistrza świata. Nie ma się zresztą czemu dziwić. W porównaniu z Nordschleife tak zwany tor Grand Prix to mały pikuś.

Kierowcy Formuły 1 jeżdżą po nim od 1984 roku, kiedy to na początku października rozegrano tu wyścig o Grand Prix Europy. Poza ostatnią szykaną i charakterystycznym schodzącym w dół pierwszym zakrętem, gdzie w 2004 roku podziwiałem precyzyjne dohamowania Roberta Kubicy w samochodzie Formuły 3, brakuje tutaj charakterystycznych miejsc. Jednak tuż obok istnieje równoległy świat, daleki od sterylnej bezpłciowości współczesnych obiektów wyścigowych.

Weekend w Nürburg nie mógł zacząć się lepiej. W czwartkowy poranek etatowy kierowca samochodu bezpieczeństwa Bernd Mayländer i Markus Winkelhock, który w jedynym starcie w Grand Prix, właśnie na niemieckim torze, zaliczył sześć okrążeń na prowadzeniu przerwanego przez ulewę wyścigu, wożą gości Mercedesa po Nordschleife. Obecny, liczący nieco ponad pięć kilometrów obiekt, to pryszcz na nosie Północnej Pętli, zwanej „Zielonym Piekłem”.

Ciasno zapinam się w kubełkowy fotel, witając się jednocześnie z Berndem Mayländerem. – Strasznie dziś ślisko – mówi Niemiec, który srebrnym Mercedesem C63 AMG wykonał już kilka przejazdów pętli o długości ponad 20 kilometrów. Kilkanaście minut wcześniej z zachmurzonego nieba zaczęło kropić. – Ale nie ma się czemu dziwić, w niektórych miejscach nawierzchnia ma 50 lat!

Z uśmiechem reaguje na mój komentarz, przypominający mu o warunkach podczas tegorocznej Grand Prix Kanady. – Wtedy bałem się mniej – rzuca i powoli rusza z alejki serwisowej. – Jedź tak jak na egzaminie na prawko – rzuca brytyjski dziennikarz, przypięty do pojedynczego kubełkowego fotela z tyłu. – Lusterko, kierunkowskaz, manewr…



To był ostatni moment, w którym mogłem się wycofać... Choć miałem chwile zwątpienia, ogólnie nie żałuję
Jest już za późno na zastanawianie się, czy zajęcie miejsca na prawym fotelu Bernda było aby na pewno dobrym pomysłem… Pozostaje tylko żałować, że wcześniej nie poćwiczyłem jazdy po Nordschleife w grze komputerowej (tak na marginesie, w najnowszym numerze „F1 Racing” polecam szalenie inspirującą relację z próby bicia rekordu okrążenia Północnej Pętlu przy użyciu symulatora w dawnej fabryce Toyoty w Kolonii z modelem samochodu według specyfikacji na sezon 2011). Może udałoby mi się zapamiętać sekwencje zakrętów i wiedziałbym wówczas, co za chwilę zrobi kierowca. Szybko się jednak okazuje, że musiałbym spędzić kawał życia na jeżdżeniu po tym kawałku asfaltu. Już po pierwszym kilometrze przekonuję się, że stara prawda z piosenki z serialu „Zmiennicy” („Coś być musi do cholery za zakrętem…”) nigdzie się bardziej nie sprawdzi.

– Widać, że jest ślisko – rzuca Bernd, pokazując na świeżo przeorany wąski skrawek trawy między skrajem jezdni i bliziutko stojącą barierą. Wcześniej Adrian Sutil podczas pokazowych jazd rozbił dwumiejscowe auto Apollo na samym początku okrążenia. Może to tutaj? – Trzeba uważać, chyba że chcemy spisać kolejny samochód na straty.

Wydaje się, że Mayländer jedzie bardzo ostrożnie, ale rzut oka na prędkościomierz w ułamku sekundy, w którym srebrny Mercedes podjął próbę wyrwania się spod kontroli kierowcy, nakazuje ponownie zastanowić się nad kwestiami związanymi z przeznaczeniem. Mokra nitka asfaltu jest naprawdę wąska, a do tego po przejechaniu sekwencji kilku łuków rozpoczyna się stromy podjazd. Tuż przed szczytem wzgórza Bernd lekko hamuje i płynnie wchodzi w łuk, zaczynający się tuż za wierzchołkiem. Potrzebowałbym długich treningów na konsoli i niekończących się restartów w podobnym do tego miejscu, aby spamiętać chociażby pierwsze kilka kilometrów „Zielonego Piekła”.

Przed kolejnym szczytem Mayländer nawet nie odejmuje gazu. Bezgranicznie ufam jego pamięci, wszak jeździ po Nürburgringu od ponad 20 lat, ale… nie ma ale, na szczęście za szczytem jest krótka prosta. Bernd hamuje i płynnie wchodzi w kolejny zakręt. Pod ciasno spiętymi czteropunktowymi pasami zaczyna o sobie przypominać śniadanie, a z tablic przy torze wynika, że za nami dopiero cztery kilometry… W szybkim lewym łuku, położonym w głębokim siodle, Bernd delikatnie odpuszcza. – Po suchym idzie się tu pełnym gazem – mówi. Dobrze, że teraz nie próbuje. Przypominam sobie, jak kiedyś Antonio Pizzonia podczazd pokazowych jazd dla dziennikarzy na torze Catalunya już w pierwszym zakręcie dachował Jaguarem z żurnalistami na pokładzie. Wolę jednak głośno nie poruszać tego tematu.



Piekło czy może jednak raj? Okrążenie Nordschleife z kierowcą, który ogarnia temat, jest zdecydowanie bliższe temu drugiemu.
Gdy jeden z nawrotów pokonujemy wyraźnie za szeroko, zza kierownicy pada: – Niektóre zakręty przechodzę nieco innym torem, bo szukam przyczepności. Lata doświadczenia robią swoje: niczym Eskimosi śnieg, tak Bernd „czyta” przyczepność mokrego toru. Znów drobny uślizg i okrzyk zachwytu brytyjskiego dziennikarza. Kiedy Mayländer składa się w nachylony niczym na owalnym torze wiraż Karussell, trzymając się betonowych płyt ułożonych na wewnętrznej, już żaden z nas nie potrafi ukryć emocji.

Za legendarnym nawrotem wpadamy w kolejną sekwencję zakrętów. Na śliskim asfalcie połyskują kolorowe napisy wykonane przez wyznawców kultu Nordschleife. Nazwy legendarnych aut i hasła zagrzewające ich kierowców do boju szczególnie dobrze widać na podjazdach. – Szkoda, jeszcze dwa okrążenia temu było tutaj sucho – mówi Mayländer po przejściu przez kolejny szczyt. Dobrze, że zrobił to z rezerwą, ale przy większej przyczepności szybkie pokonanie sekwencji szybkich łuków byłoby wspaniałe. Jeszcze kilka uślizgów i wyjeżdżamy na potwornie długą prostą za sekwencją Döttinger Höhe. – To miejsce na odpoczynek – pada z lewej strony i widzę kątem oka, jak Bernd puszcza kierownicę. Wskazówki prędkościomierza nie jestem już w stanie dostrzec, obudowa zasłania mi prawą stronę „zegara”.

Czysta szybkość na prostej jest jednak niczym w porównaniu z tym, co zostawiliśmy właśnie za sobą. Niewyobrażalnie wąska nitka asfaltu, przerażająco blisko umieszczone bariery, za którymi od razu rozpoczyna się gęsty las, wreszcie sam stopień skomplikowania trasy, ze ślepymi zakrętami i częstymi zmianami poziomów (nie dziwię się już porównaniom do kolejki górskiej). Istny balet za kierownicą: szybkie i średnio-szybkie zakręty, pełno pułapek w postaci niespodziewanie zaciskającego się łuku, ukrytego za szczytem. O poboczach nie ma co mówić – ludzie z FIA odpowiedzialni za bezpieczeństwo na wyścigach Formuły 1 dostaliby zawału. Za to ci, którzy się ścigają po Nordschleife, muszą mieć pewne części ciała wykonane z tytanu.


Żadnych guziczków KERS czy DRS, za to dużo miejsca na tytanowe „cojones”.
– Trzeba być wariatem, żeby się tu ścigać – może w mało uprzejmy sposób zwracam się do Bernda, kiedy po przejechaniu pozornie niegroźnego lewego łuku, który na suchym torze i przy wyższej prędkości byłby przerażający zjeżdżamy z powrotem do alejki serwisowej. – Daj spokój, przecież ścigasz się prawdziwym samochodem wyścigowym, a nie takim autem. Zupełnie inaczej wszystko czujesz – zapewnia z przekonaniem w głosie. A ja tam wiem jedno: gdyby było sucho, pewnie nie byłbym w stanie wydostać się z samochodu o własnych siłach…

Pod ustawionym w alejce serwisowej namiotem parkują dwa dostojne Mercedesy W196: jeden z opływowym nadwoziem i jeden z odkrytymi kołami. W takim modelu Juan Manuel Fangio wygrał na Nordschleife Grand Prix Niemiec w 1954 roku. Ogromna drewniana kierownica, oczywiście brak pasów bezpieczeństwa oraz szeroko rozstawione pedały gazu i hamulca (silnik z przodu i napęd na tylną oś wymagają pewnych kompromisów konstrukcyjnych) – pozycja w kokpicie była co najmniej niecodzienna. Pewnie po to, aby pomieścić te wykonane z tytanu części ciała.

Komu chce się teraz wracać do współczesności, na bezpłciową nową pętlę Nürburgringu?

----------------------


Kurczę pieczone narodowe - rozmowa z Robertem Makłowiczem
Rozmawiał Wojciech Krzyżaniak 07.07.2013 , aktualizacja: 07.07.2013 08:30 A A A Drukuj

Robert Makłowicz (Fot. Adam Golec)
Polak nie musi się odżywiać wyłącznie kaszą gryczaną i mielonym. A narodowa tradycja? Wszystko pięknie, gdyby nie była wytworem PRL-owskich ograniczeń
Makłowicz w podróży - magazyn kulinarny, Polska 2012
pon.-czw. 12.55 TVP 2
sob.-pon. 20.25 TVP HD

Rozmowa z krytykiem kulinarnym i publicystą Robertem Makłowiczem

Ostatnio oglądałem cykl o angielskiej farmie. Było o średniowieczu, o czasach edwardiańskich i II wojnie światowej. Wiedza o tym, co wtedy hodowano i jak jedzono, poszerzyła moje spojrzenie na historię...

- Bo z jedzeniem wiążą się historia, kultura, socjologia, religia. Można przez nie opisać świat. Anglicy są w tym świetni. Widziałem w BBC program, w którym odtwarzano potrawy z różnych epok. Z całą pieczołowitością, w naczyniach i strojach z epoki. To było niezwykle pouczające.

Aż się prosi, żeby ktoś zrobił taki wykład o naszej kuchni...

- Do tego potrzeba nie tylko mojej chęci, ale też woli w telewizji. Musi pan sobie zdawać sprawę z tego, że byłoby to dosyć drogie. Dlatego nie spodziewam się jakichś szalonych zleceń. Zresztą coraz częściej odnoszę wrażenie, że tutaj nikt nie czeka na nowe propozycje. Jesteśmy dużym krajem, a od kilku lat nie znajduję w ramówkach żadnych formatów, które wymyślono nad Wisłą. Chodzi pewnie o pójście na łatwiznę, bo przecież nie jest tak, że w Polsce nikt niczego dobrego nie jest w stanie wymyślić.

REKLAMY GOOGLE
Last Minute -50% w TUI
Rezerwuj Taniej Najlepsze Hotele do 11.07 z dodatkowym rabatem -3%!
www.tui.pl/najtansze-last-minute
Twoja Kuchnia i Łazienka
Zobacz Promocje na Akcesoria Zestaw Mebli Kuchennych Za 298 zł
www.LeroyMerlin.pl/Nowe_Promocje
Domy do remontu
Tanie domy do odnowienia. Sprawdź bezpłatnie !
www.HomeBroker.pl
Ludzie popularyzujący kuchnię często mają jakąś idée fixe, jak Jamie Oliver, który chce, żeby dzieci zdrowo jadły w szkołach. Co pan chciałby zostawić po sobie?

- Byłoby to przejawem zarozumiałości, ale... No, nie będę udawał. Gdyby przed laty, gdy zaczynałem te swoje programy, przeprowadził pan sondę uliczną, to 90 proc. Polaków nie wiedziałoby, co to są bakłażany czy pecorino. Teraz jakieś 80 proc. już wie. Zwiększyła się świadomość kulinarna Polaków, udaje się przełamywać szarzyznę polskiej kuchni, która powstała całkowicie sztucznie. Bo przecież dania, które uznaliśmy za nasze, są wyłącznie wynikiem siermięgi PRL-u. Tak więc myślę nieskromnie, że do tej zmiany świadomości przyłożyłem rękę.

Skoro jesteśmy przy różnorodności... Przecież te wszystkie kuchnie, które odkrywamy, są pochodną innych kultur, warunków klimatycznych itp. Skoro nie ubieramy się jak Hindusi czy Meksykanie, to może i ich potrawy nie są na nasze żołądki?

- Toteż ja się w zimie nie odżywiam bez przerwy tzatziki i oliwkami. Oczywiście, że kuchnia jest związana z klimatem. A jeszcze bardziej z uwarunkowaniami religijnymi, które kształtowały daną kulturę. Nawet obecnie w zlaicyzowanych krajach obowiązują tradycje ukształtowane przez religię. Proszę przyjrzeć się protestanckim z ducha Holendrom i belgijskim Flamandom. Ten sam klimat, ale ci drudzy jedzą zupełnie inaczej - wykwintnie, obficie, radośnie. Dlaczego? Bo dłużej byli pod dominacją katolickiej Hiszpanii. A Holendrzy oszczędzają, dlatego mają tak mało dań narodowych, a najpopularniejszym jest stamppot, czyli ziemniaki z kapustą i kiełbaską.

Szału nie ma.

- Tak ukształtowała ich kultura. A to, że na naszej kuchni cieniem kładzie się PRL, nie znaczy, że nie możemy zjeść czegoś tajskiego. Polak nie musi odżywiać się wyłącznie kaszą gryczaną.

I brukwią.

- Której nigdzie nie można dostać. Jestem więc kulinarnym kosmopolitą, ale staram się być nim z sensem.

Skoro to wszystko się miesza, czy jest sens mówić jeszcze o kuchniach narodowych czy regionalnych?

- Jest, bo to element tożsamości. Z jednym zastrzeżeniem. Przez te wszystkie rozbiory, powstania i wojny jesteśmy przywiązani do słowa "naród", więc i kuchnia musi być narodowa. Tymczasem taka istnieje, ale wyłącznie jako zbiór osobnych kuchni regionalnych. A te, proszę zauważyć, często są ponadnarodowe, ponieważ dzisiejsze granice ukształtowały się dość późno. Podam przykład - jak można mówić o kuchni śląskiej, zapominając o Niemcach i Czechach?

A jest jakieś polskie danie wspólne nam wszystkim?

- Niestety tak. Co kilka lat przeprowadza się badania preferencji kulinarnych Polaków. Wyniki nie są budujące. Ostatnio wygrał pieczony kurczak! A wszystko dlatego, że Gierek zakupił licencję na produkcję kurczaków. Na podium jest też zupa pomidorowa, która składa się z kostki rosołowej, przecieru i ryżu w torebce. Kulinarna pornografia, ale mniejsza o to... Przecier pomidorowy to zdobycz późnego Gomułki. Wcześniej pomidorowa była jedną z wielu zup sezonowych.

A pan zabiela pomidorową?

- To zależy od nastroju, ale jak jest dobra kwaśna śmietana, to jak najbardziej tak.

Polecane

Najnowsze

Popularne

Ważne linki