Polacy mają świadomość, że nie można się nadmiernie zadłużać, a zapowiadane podatki dotkną ich portfeli — wynika z badania IQS.
Dla banków, ubezpieczycieli i supermarketów idą ciężkie czasy. Nowa władza planuje specjalne podatki, które mocno uderzą po kieszeni ich biznesy. Kowalskiego zaś politycy przekonują, żeby się nie martwił, bo rynkowa konkurencja obroni go przed podwyżkami cen w sklepach czy usług w bankach. Polacy nie podzielają jednak spokoju, jaki panuje w sejmowych ławach.
Z badania przeprowadzonego przez IQS na zlecenie „Pulsu Biznesu” wynika, że aż 70 proc. osób obawia się, że będzie więcej płacić za pomysły polityków, a tylko nieco więcej niż jedna piąta jest spokojna o swoje rachunki. Co ciekawe: podwyżki mocniej spędzają sen z powiek kobietom — 77 proc., niż mężczyznom — na wyższe ceny szykuje się dwie trzecie.
Rząd spodziewa się, że już w pierwszym roku po wejściu w życie nowych danin uda się z nich zebrać nawet 8 mld zł.
Rachunek za podatki
Rząd spodziewa się, że już w pierwszym roku po wejściu w życie nowych danin uda się z nich zebrać nawet 8 mld zł. Około 5 mld zł mają wpłacić instytucje finansowe, a reszta dodatkowej kasy do budżetu powinna wpłynąć od sklepów wielkopowierzchniowych.Specjalny podatek bankowy jest już na warsztacie posłów i wszystko wskazuje na to, że ich aktywa zostaną opodatkowane od lutego przyszłego roku. Bankierzy nie zamierzają czekać z założonymi rękami na strzyżenie przez nową ekipę rządową.
— To oczywiste, że banki podwyższą prowizje i opłaty, co odbije się na kieszeni klientów. To zresztą obserwujemy już dzisiaj — mówi Monika Kurtek, główna ekonomistka Banku Pocztowego. Pierwsze banki już podniosły marże kredytów hipotecznych i chociaż ich przedstawiciele nie chcą tego łączyć z nowym podatkiem, to trudno tego uniknąć. — Pytaniem jest oczywiście skala podwyżek i ich rozłożenie w czasie — podkreśla ekonomistka. Także podatek od supermarketów wpłynie na zwyżkę cen detalicznych wielu produktów, ale nie oznacza to inflacji drenującej portfele Polaków.
— Utrzymane jest rosyjskie embargo na żywność, co ogranicza wzrost cen. Ropa jest wciąż bardzo tania i nic nie zapowiada, żeby jej cena miała gwałtownie się zmienić. Dzięki temu średnioroczny wzrost cen towarów i usług nie powinien w przyszłym roku być wyższy niż o około 0,6 proc. — uważa Monika Kurtek. Tym bardziej że od półtora roku na dobre rozgościła się w kraju deflacja i zdaniem coraz większej liczby ekspertów, może potrwać nawet do lutego czy marca przyszłego roku.
Czytaj więcej w dzisiejszym "Pulsie Biznesu".
























































