Wybory w USA zdecydują o tym, w jakim świecie będziemy żyć w kolejnych dekadach, Donald Trump jasno powiedział, że nie czuje się zobowiązany do respektowania artykułu 5 NATO - powiedział w czwartek prezydent USA Joe Biden podczas konferencji prasowej kończącej szczyt NATO. W występie mającym być sprawdzianem jego sprawności do ubiegania się o wybór na drugą kadencję, prezydent zaliczył wpadki i językowe potknięcia.


"Mój poprzednik jasno oświadczył, że nie czułby się zobowiązany do respektowania Artykułu V. Powiedział już Putinowi - cytuję - +rób, co do diabła tylko chcesz+. W istocie, dzień po tym, jak Putin najechał Ukrainę, oto co powiedział: +to było genialne+ (...) Teraz przyszłość amerykańskiej polityki zagranicznej należy do Amerykanów (...) Tu chodzi o świat, w którym będziemy żyć przez przyszłe dekady" - powiedział Biden.
Dodał, że to właśnie on jasno dał do zrozumienia, że NATO jest kluczowe dla bezpieczeństwa Ameryki i że "nigdy nie ugnie się przed Putinem", a zobowiązanie do obrony sojuszników jest "świętym obowiązkiem". Zapewnił też o wsparciu Ukrainy i wspomniał, że wielu liderów państw NATO dziękowało mu za to, co zrobił dla Sojuszu.
Pytany przez korespondenta Polskiego Radia o obawy europejskich przywódców dotyczących możliwego powrotu Donalda Trumpa do władzy, Biden odparł, że "nie słyszy europejskich przywódców mówiących +nie kandyduj+"
"To, co słyszę, to +musisz wygrać. Nie możesz temu gościowi pozwolić pójść naprzód, to byłaby katastrofa+" - powiedział. Zaznaczył, że Trump zdaje się sympatyzować z autorytarnymi przywódcami, a to martwi Europę i Polskę.
"Nikt - w tym Polacy - nie sądzi, że jeśli Putin wygra na Ukrainie, zatrzyma się na Ukrainie" - zaznaczył.
Pytany o zabiegi prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego, by znieść ograniczenia na użycie amerykańskiej broni na uderzenia w głąb Rosji, Biden zauważył, że Ukraina otrzymała pozwolenie na uderzenia "w bliskiej zagranicy", lecz sugerował, że danie Ukrainie możliwości rażenia np. Kremla nie ma sensu.
"Pytanie brzmi, jaki jest najlepszy sposób na użycie broni, którą mają (...) Każdego dnia podejmujemy decyzję o tym, co powinni i czego nie powinni, jak daleko się posuną" - dodał.
Mówiąc o perspektywie ewentualnych rozmów z Władimirem Putinem, Biden stwierdził, że "w tej chwili nie ma żadnego dobrego powodu, by z nim rozmawiać" dopóki Putin nie zmieni swojego podejścia i celów wojny.
Odnosząc się do rozmów na szczycie NATO na temat Chin i ich roli we wspieraniu rosyjskiego przemysłu obronnego, amerykański prezydent stwierdził, że Chiny muszą zapłacić za swoją postawę.
"Myślę, że zobaczymy, jak nasi europejscy przyjaciele będą zmniejszać swoje inwestycje w Rosji - przepraszam - w Chinach w związku z ich pośrednim wsparciem dla Rosji" - powiedział Biden.
Biden nie jest "najmocniejszym kandydatem". Zaliczył kilka wpadek
Czwartkowa konferencja była zapowiadana przez Biały Dom oraz amerykańskie media jako najważniejszy dotychczasowy sprawdzian dla Bidena próbującego udowodnić - wbrew poszerzającemu się gronu Demokratów wzywających go do wycofania jego kandydatury - że jest w stanie nadal pełnić swoją rolę przez kolejne cztery lata.
Tuż przed konferencją Biden zaliczył szeroko komentowaną wpadkę, kiedy podczas spotkania z przywódcami państw, które podpisały umowy dwustronne z Ukrainą przedstawił prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego jako "prezydenta Putina". Szybko jednak poprawił się, tłumacząc to "skupieniem na pokonaniu Putina".
Jego występ podczas niemal godzinnej konferencji został na gorąco oceniony w większości pozytywnie przez telewizyjnych komentatorów obecnych na sali, choć Biden nie ustrzegł się wpadek.
W charakterystyczny dla siebie sposób często nie kończył wątków, które zaczynał, mylił słowa, mówił miejscami wolno i niezrozumiale. Pomylił też nazwisko wiceprezydent Kamali Harris nazywając ją "wiceprezydentem Trumpem" i twierdząc, że nie wybrałby jej, gdyby nie była gotowa objąć po nim prezydentury.
Biden kilkakrotnie przekonywał, że wciąż jest najlepszym kandydatem do pokonania Donalda Trumpa i że jest zdrowy. Stwierdził, że gdyby jego lekarz polecił mu badania neurologiczne, chętnie by im się poddał, ale jak dotąd nic takiego nie usłyszał. Powiedział też, że wycofałby się z wyścigu tylko wtedy, jeśli jego własny sztab powiedziałby mu, że nie ma szans na pokonanie Trumpa. Przyznał, że inni kandydaci mogliby również zwyciężyć, lecz "musieliby zaczynać od nowa".
Mimo to, tuż po zakończeniu konferencji, najwyższy rangą kongresmen Demokratów w komisji ds. wywiadu Izby Reprezentantów Jim Himes wezwał Bidena do wycofania się z wyścigu. Jak stwierdził, Biden nie jest „najmocniejszym kandydatem” do pokonania Trumpa, a prezydent decydując się na dalsze kandydowanie naraża na ryzyko cały dorobek swojej prezydentury.
NBC: działacze kampanii Bidena uważają, że prezydent nie ma szans na zwycięstwo
Jak donosi NBC, grono Demokratów chcących, by prezydent wycofał się z walki o reelekcję, stale się poszerza i teraz obejmuje nawet osoby pracujące w jego sztabie wyborczym.
Anonimowy informator stacji stwierdził, że obecna sytuacja - stałe kwestionowanie zdolności prezydenta do dalszego wykonywania swojej pracy oraz kurczące się wpłaty od darczyńców - jest "nie do utrzymania".
"New York Times" donosi z kolei, że grono sceptyków co do szans Bidena obejmuje też jego najbliższych doradców, którzy w ostatnich dniach "próbowali wymyślić sposoby, by przekonać go do wycofania się" z wyścigu. Dziennik podał także, że sztab wyborczy prezydenta zlecił sporządzenie sondaży badających szanse naturalnej następczyni prezydenta, wiceprezydentki Kamali Harris.
Opublikowany w czwartek sondaż telewizji ABC News i Ipsos pokazuje trzypunktową przewagę Harris nad Donaldem Trumpem (49-46 proc.), podczas gdy Biden przegrywa ze swoim republikańskim rywalem jednym punktem.
Zarówno sztab, jak i Biały Dom stanowczo zaprzeczyli doniesieniom "NYT" i NBC. W wiadomości do pracowników kampanii kierownictwo sztabu miało natomiast stwierdzić, że choć wewnętrzne sondaże pokazują, że ostatnim czasie doszło do spadku notowań Bidena, to wciąż różnice w kluczowych dla losów wyborów stanach mieszczą się w granicach błędu statystycznego. (PAP)
Z Waszyngtonu Oskar Górzyński (PAP)
osk/ jm/