

Rosnąca rzesza bezrobotnych magistrów to sygnał, że coś jest nie tak, jak być powinno. Co zrobić, aby za pięć lat nie podzielić losu obecnych dwudziestolatków chwytających się dorywczych prac za 1.200 złotych miesięcznie?
Stopa bezrobocia wśród osób do 24. roku życia wynosi w Polsce 26,5%. Młodzi stanowią już jedną czwartą ogółu bezrobotnych. Pracy nie zapewnia już nawet dyplom wyższej uczelni - aż 15% bezrobotnych stanowią osoby legitymujące się wyższym wykształceniem. Grupa ta na koniec 2011 roku liczyła 267 tys. i była o blisko 20% liczniejsza niż rok wcześniej.
Skąd się biorą bezrobotni absolwenci?
Główną przyczyną jest nadprodukcja magistrów. Narodowy Spis Powszechny pokazał, że w ciągu dekady liczba osób z wyższym wykształceniem wzrosła o 75%, a odsetek „wykształciuchów” w społeczeństwie podskoczył do 16,8% wobec 9,9% w roku 2002. Młodzi ludzie szturmowali uniwersytety w przekonaniu, że dyplom magistra otworzy im drogę do wielkiej kariery. W ten sposób współczynnik skolaryzacji netto (czyli udział studentów w wieku 19-24 lata do ogółu populacji w tym wieku) w roku 2010 sięgnął 40,9%, choć jeszcze 20 lat wcześniej wynosił niespełna 10%. Oznacza to, że 2 z 5 absolwentów podstawówki trafiało na jakąś uczelnię wyższą i na ogół ją kończyło.
Na studia trafiały osoby nie dysponujące odpowiednimi predyspozycjami. Ale dzięki systemowi finansowania szkolnictwa wyższego (państwo płaci uczelni od głowy studenta) ludzie ci i tak uzyskiwali tytuły magistra. Stąd wynikał postępujący spadek jakości kształcenia i deprecjacja dyplomu. Temu też przysłużyła reforma edukacji, w ramach której matura na poziomie podstawowym zaczęła przypominać test po podstawówce.
„Dobrze wykształceni” bezrobotni
Masowe kształcenie nie dość, że wyhodowało armię magistrów bez wymaganych przez rynek kompetencji, to jeszcze ukończyli oni kierunki, po których po prostu nie ma pracy. „Do konsultingu przyjmujemy absolwentów matematyki, fizyki, biologii. Ci z właściwymi dyplomami się nie nadają” - przyznał Andrzej Klesyk, prezes PZU cytowany przez „Gazetę Wyborczą”.
Odsetek studentów i absolwentów na wybranych kierunkach studiów | ||
---|---|---|
Grupy kierunków | 2009/2010 | 2008/2009 |
Studenci | Absolwenci | |
Ekonomiczne i administracyjne | 23,2 | 25,8 |
Pedagogiczne | 12,3 | 15,9 |
Społeczne | 12,8 | 14,5 |
Humanistyczne | 7,7 | 8,2 |
Prawne | 3,1 | 1,7 |
Biologiczne | 1,9 | 2,1 |
Fizyczne | 1,5 | 1,5 |
Matematyczne i statystyczne | 0,8 | 0,8 |
Informatyczne | 4,3 | 3,5 |
Inżynieryjno-techniczne | 6,8 | 4,9 |
Produkcji i przetwórstwa | 3,3 | 2,6 |
Architektury i budownictwa | 3,9 | 2 |
Rolnicze, leśne i rybactwa | 1,7 | 1,8 |
Medyczne | 6,7 | 6,6 |
Pozostałe | 10 | 8,1 |
Łącznie w tysiącach | 1900 | 439,7 |
Źródło: Główny Urząd Statystyczny |
Jeszcze dwa lata temu ekonomiści, pedagodzy i „humaniści” stanowili niemal dwie trzecie absolwentów polskich uczelni. Powiedzmy szczerze: większość z nich albo wylądowała na bezrobociu, albo załapała się na posadę kasjera w hipermarkecie. Abstrahując od jakości wykształcenia setek tysięcy „ekonomistów”, politologów czy specjalistów od stosunków międzynarodowych Polska gospodarka zwyczajnie nie potrzebuje tylu ludzi wykształconych w bardzo ogólnych kierunkach.
Brak za to absolwentów kierunków technicznych, którzy byliby w stanie zarządzać skomplikowanym procesem produkcji czy rozwijać nowe technologie. Pracodawcy czy firmy rekrutacyjne działające na zlecenia międzynarodowych koncernów narzekają na ogromne problemy ze znalezieniem odpowiednio wykwalifikowanych pracowników. Praca w Polsce jest, ale nie dla absolwentów politologii czy pedagogiki.
Jakie studia wybrać?
Pytanie to jest trudniejsze niż się zdaje. Wymaga bowiem odgadnięcia, jaki będzie popyt na pracę w poszczególnych branżach za pięć lat przy uwzględnieniu dostępnych wówczas zasobów siły roboczej. Łatwiej jest powiedzieć, komu o pracę będzie ciężej. Już teraz nadpodaż absolwentów kierunków ekonomicznych i społecznych znacząco ogranicza ich szanse na rynku pracy.
Dość przewidywalne są trendy demograficzne. Polska się starzeje - w przyszłości będzie coraz mniej dzieci i coraz więcej starców. Zapomnijcie więc o wszelkich pedagogikach i specjalizacjach nauczycielskich. Nauczycieli już teraz jest dużo za dużo i prędzej czy później ich liczba będzie musiała się dostosować do malejącej liczby uczniów.
Pewne średnioterminowe tendencje zauważalne są także w finansach i budowlance. Po latach kredytowego boomu spada zapotrzebowanie na bankowców i finansistów. Kolejne banki zapowiadają zwolnienia grupowe i nawet za kilka lat o pracę w finansach może być trudno. Tak samo jak w pośrednictwie finansowym, które coraz częściej przenosi się do internetu. Nadchodząca posucha na rynku kredytów hipotecznych, połączona z wygasaniem rządowych dopłat przełoży się na kryzys w budownictwie mieszkaniowym. Ogromne kłopoty przeżywają firmy budujące infrastrukturę, które czeka jeszcze kilka chudych lat - pieniądze z funduszy unijnych się kończą i rząd praktycznie wstrzyma budowę nowych dróg. Jeszcze niedawno tak poszukiwany inżynier budownictwa może mieć problemy ze znalezieniem zatrudnienia.
Gdzie będzie praca?
Jest jednak kilka profesji, na które zawsze będzie popyt. Nawet w najcięższym kryzysie dobry sprzedawca jest na wagę złota. Handlowiec potrafiący sprzedać Eskimosowi lodówkę o brak pracy martwić się nie musi. Ale do tego nie potrzeba wyższego wykształcenia.
Ze względu na postępujący proces starzenia się społeczeństwa wzrośnie popyt na pracę lekarzy(zwłaszcza geriatrów), dentystów, pielęgniarek czy pomocy dla osób starszych. Rosnąca długość życia i dobry wygląd powinny zapewnić zatrudnienie dla instruktorów fitnessu, kosmetyczek czy masażystów.
Postęp technologiczny i mechanizacja produkcji zwiększą zapotrzebowanie na inżynierów, specjalistów od robotyki czy biotechnologów. Jeśli nie dojdzie do jakiejś rewolucji komputerowej, to dobry programista czy administrator sieci zapewne będzie w cenie także za 5 lat. Zapewne w dalszym ciągu problemów ze znalezieniem pracy nie będą mieli matematycy i fizycy, których teraz pochłania branża finansowa. Do łask powinny wrócić zawody związane z rolnictwem i górnictwem. Obserwowany od dekady trend wzrostu cen surowców i płodów rolnych będzie zwiększał dochody nielicznych specjalistów: geologów, nafciarzy, inżynierów górnictwa czy też fachowców od uprawy roślin i hodowli zwierząt.
Jedna tylko rzecz nie powinna ulec zmianie. Umiejętności i kompetencje wciąż będą znaczyć więcej niż dyplom magistra, chyba że będzie to papier z pieczęcią Harvardu czy Oxfordu. W pozostałych przypadkach zdecyduje to, czy czas studiów posłużył do poszerzania horyzontów umysłowych, czy był to okres zaliczeń uzyskanych jak najmniejszym wysiłkiem.