Podczas hossy inwestowanie na rynkach jest łatwe, lekkie i przyjemne. Trudniej jest w bessie, która wystawia psychikę inwestora na ciężką próbę. Jednakże to właśnie rynek niedźwiedzia dostarcza najlepszych okazji inwestycyjnych, trzeba tylko umiejętnie je wykorzystać.


Na rynku mówi się, że przypływ podnosi wszystkie łódki w porcie. Tak się dzieje także na giełdzie, gdy napływ świeżej gotówki w końcowej fazie hossy podnosi wyceny praktycznie wszystkich papierów – nawet tych najbardziej śmieciowych. To najprzyjemniejsza i najbardziej spektakularna część giełdowego cyklu. Dużo mniej pisze się o drugiej części tego powiedzonka, według którego odpływ zabiera ze sobą każdy statek, nawet ten największy i najlepszy. Tak właśnie dzieje się w bessie, gdy ceny (niemal) wszystkich akcji idą na dno. Podczas dojrzałej bessy inwestorzy nie bawią się w niuanse i wyprzedają wszystko, jak leci. I jak mawiał Warren Buffett, „dopiero podczas odpływu okazuje się, kto pływał nago”.
Byk kontra niedźwiedź
Rynki finansowe są cykliczne, podobnie jak cała gospodarka. Po hossie, czyli okresie wzrostów cen akcji, zawsze następuje bessa (czyli spadek cen akcji). Tak samo każda bessa kiedyś się kończy i znów powraca hossa. Rynek byka (hossa) wykazuje przy tym zupełnie odmienną charakterystykę od rynku niedźwiedzia (bessa). Mówi się, że giełdowe byki wchodzą schodami, ale niedźwiedzie zjeżdżają windą. A to dlatego, że giełdowe hossy są zwykle rozciągnięte na wiele lat, wzrosty następują raczej powolnie i przeplatane są licznymi spadkowymi korektami. Natomiast bessy rzadko kiedy trwają dłużej niż dwa lata, za to przeceny są bardzo dynamiczne (czasami wręcz dochodzi do krachów) i przerywane są mocnymi, lecz krótkotrwałymi odbiciami (tzw. pułapki na byki).
Przez poprzednie sto lat amerykański rynek akcji doświadczył kilkunastu bess, definiowanych jako spadek głównego giełdowego indeksu przynajmniej o 20% względem szczytu hossy. Najstraszniejszym rynkiem niedźwiedzia w historii była bessa podczas Wielkiej Depresji z lat 30. XX wieku, która trwała prawie trzy lata i obniżyła ceny amerykańskich akcji o przeszło 83%. Jednakże przeciętna bessa na Wall Street trwa 1,3 roku i przynosi maksymalne obsunięcie rzędu 38%. Dla porównania rynek byka żyje średnio przez 6,6 lat i dostarcza 339% zysku. Bessy w Ameryce można się spodziewać średnio co 5-6 lat. Zatem inwestor podczas swojego życia może doświadczyć kilku lub nawet kilkunastu okresów giełdowej dekoniunktury. Warto więc oswoić giełdowego niedźwiedzia i nauczyć się akceptować to, co ze sobą przynosi.
Dlaczego warto inwestować podczas bessy
Doświadczony inwestor wie, że o ile największe zyski inkasuje się w szczycie hossy, to najlepsze okazje pojawiają się podczas dojrzałej bessy. To wtedy można kupić dobre aktywa po okazyjnej cenie. Rynkowy niedźwiedź obniża wyceny interesujących nas instrumentów, podnosząc przy tym przyszłe potencjalne stopy zwrotu. Odwrotnie postępuje rynek byka: podnosi wyceny, co w długim terminie obniża przyszłe oczekiwane stopy zwrotu.
Zaletą inwestowania w bessie jest też to, że nie trzeba się spieszyć. Nie kupiłeś dzisiaj? Trudno, za miesiąc lub trzy prawdopodobnie to samo będziesz mógł kupić jeszcze taniej. W hossie czasem trudno zdążyć na „odjeżdżający pociąg”. Podczas bessy takie pociągi stoją przy peronach i zwykle długo czekają na zainteresowanych.
Przeczytaj także
Niemniej jednak okres bessy jest czasem nadwyrężającym psychikę nawet wytrawnych inwestorów. Ceny aktywów spadają (i to momentami dość gwałtownie), wartość portfela maleje, pojawiają się coraz większe niezrealizowane straty, a nasze cele wydają się oddalać. Nie wygląda to dobrze i zwykle mało komu się to podoba. Dla nieprzygotowanego i działającego bez planu inwestora taka sytuacja jest poważnym zagrożeniem. Nierzadko prowadzi ona do paniki, kapitulacji i całej serii błędnych decyzji. Do tego bombardowani jesteśmy złymi wiadomościami napływającymi z gospodarki lub ze spółek, w które zainwestowaliśmy pieniądze.
Zasady skutecznego inwestora
Warto pamiętać, że największym wrogiem inwestora jest on sam. Nie przychodzimy na rynek po to, aby z nim „walczyć” lub go regularnie „bić”. Takie podejście uważam za błędne. Rynek jest bezlitosny i nic sobie nie robi z naszych emocji i oczekiwań. Prawdziwym przeciwnikiem jest nasza psychika i podejście do inwestowania.
"Niewielu osiąga sukces na giełdzie, ponieważ brak im cierpliwości. Czują silną potrzebę szybkiego wzbogacenia się" – pisał legendarny amerykański inwestor Jesse Livermore. Nasz strach i chciwość potrafią zabić racjonalne myślenie i nierzadko prowadzą do katastrofalnych skutków dla naszego portfela. Istnieje jednak kilka zasad, które mogą nam pomóc przetrwać czas rynkowej dekoniunktury.
Po pierwsze bardzo pomagają podstawy w postaci jednoznacznego i świadomie ustalonego planu, celów i metod ich osiągnięcia. Plan i jego konsekwentna realizacja (co jednak nie wyklucza jego modyfikacji w razie potrzeby) to absolutna podstawa dla każdego inwestora. Bez planu nasze wyniki stają się kwestią przypadku, a sam proces inwestowania staje się zbiorem chaotycznych decyzji.
Po drugie pomocny bywa długoterminowy horyzont inwestycyjny. Świadomość tego, że będziemy na rynku przez następne 10, 20 czy 30 lat naprawdę sporo zmienia. Pozwala ustawić w odpowiedniej perspektywie dzisiejsze straty i przypomina, że nigdzie nam się nie spieszy. Długoterminowemu inwestorowi łatwiej jest zaakceptować rynkową stratę w jednym roku, jeśli wie, że w następnych latach rynek najprawdopodobniej mu to z nawiązką wynagrodzi.
Po trzecie pasywny portfel i automatyczne wpłaty zmniejszają ryzyko rozumiane jako zmienność osiąganych stóp zwrotu. Inwestor po prostu „siedzący” w rynku niezależnie od okoliczności z reguły zachowuje się spokojniej niż ktoś, kto przyszedł tam po „łatwe pieniądze”, ale coś poszło nie tak. Podobnie działa dywersyfikacja. Postawienie całego kapitału na jeden walor przypomina hazard. Wrzucenie wszystkich oszczędności na tylko jeden rynek (np. tylko na GPW) to także wysokie ryzyko, ale już rozłożenie pieniędzy na kilka klas aktywów (akcje, obligacje, złoto, gotówka etc.), na kilku rynkach (USA, Europa, EM) zdecydowanie redukuje ryzyko inwestycyjne.Tu z pomocą mogą przyjść coraz popularniejsze na polskim rynku platformy robodaradcze, oferujące automatyczną ekspozycję na globalny rynek akcji i obligacji.
Po czwarte warto znać swoje emocje i wiedzieć, skąd się biorą i do czego mogą doprowadzić. Nie ma inwestorów wolnych od strachu czy niepewności. Są za to tacy, którzy rozumieją, jaki wpływ ma ich stan emocjonalny na podejmowane decyzje inwestycyjne. To w połączeniu z planem i odpowiednim horyzontem pozwala podejmować lepsze wybory.
I wreszcie po piąte warto znać historię, która – zwłaszcza na rynkach finansowych – często lubi się rymować (bo nigdy się nie powtarza). Wiedza o tym, że po bessie niemal zawsze przychodzi hossa, że rynki akcji w długim terminie mają tendencję do wzrostów i że zawsze istnieją okazje inwestycyjne pozwala lepiej zapanować nad emocjami i z większym spokojem podchodzić do rynkowych turbulencji.
Reasumując, bessa nie jest tak straszna, jak ją malują w mediach. To nieodzowna część inwestycyjnego cyklu, pozwalająca zarabiać przygotowanym i długoterminowym inwestorom potrafiącym okiełznać wpływ emocji na decyzje. To co prawda trudny okres dla naszej psychiki i naszego portfela, ale zwykle odpowiednio długie „siedzenie” w rynku pozwala powetować sobie straty.
*Materiał powstał przy współpracy z Finax. Inwestowanie wiąże się z ryzykiem.