Inwestorzy znów rzucili się na akcje właściciela Snapchata. Ale tym razem nie chcą ich kupować, ale dokonać krótkiej sprzedaży i zarobić na oczekiwanym spadku wartości spółki. Lawina ruszyła jeszcze zanim kurs akcji Snap Inc. spadł poniżej ceny emisyjnej.
Snap miał być kolejnym „cudownym” dzieckiem Doliny Krzemowej debiutującej na nowojorskiej giełdzie. Sam debiut wypadł bardzo okazale: po 24 dolarów za akcję, a więc o 41 proc. powyżej ceny emisyjnej ustalonej na 17 dolarów. Przy tym kursie Snap był warty ponad 25 mld dolarów!


To trochę dużo jak na spółkę, która w 2016 roku wygenerowała ponad pół miliarda dolarów straty netto przy 404,5 mln USD przychodów. Zresztą sam Snap w prospekcie emisyjnym otwarcie przyznał, że „być może nigdy nie będzie w stanie osiągnąć lub utrzymać zyskowności”. Choć notowane na giełdzie akcje Snapa nie dają nawet prawa do głosu na WZA, inwestorzy kupowali je w nadziei, że aplikacja Snapchat powtórzy sukces Facebooka.
Wiarę w taką historię stracili nawet analitycy banku Morgan Stanley, który był gwarantem emisji Snapa. „Pomyliliśmy się co do możliwości Snapa do ulepszenia i unowocześnienia swojego produktu reklamowego w tym roku” - napisał analityk Brian Nowak. Goldman Sachs - drugi z organizatorów oferty - nadal utrzymuje rekomendację „kupuj” z ceną docelową na poziomie 27 dolarów.
Gdy Morgan Stanley wprowadzał Snapa na giełdę, akcje spółki sprzedawano po 17 dolarów. Na zamknięciu wtorkowej sesji kosztowały już tylko (albo aż) 15,47 USD. To niemal o połowę mniej niż w szczycie „snapchatowej” gorączki na początku marca.
Rekiny z Wall Street już zwietrzyły krew. Jak donosi agencja Reuters, Snap Inc. był wczoraj najchętniej „shortowanym” walorem na nowojorskich giełdach. Krótkie pozycje na akcjach spółki były warte prawie 1,2 mld dolarów. Co więcej, ponieważ podaż dostępnych do pożyczenia akcji Snapa jest stosunkowo skąpa, to inwestorzy byli gotowi płacić aż 70-80 proc. w skali roku za dokonanie takiej transakcji.
Aby mogli na tym zakładzie zarobić, kurs właściciela Snapchata do końca lipca musiałby spaść o przynajmniej dolara (czyli o 6,5 proc.). To jest możliwe, bo tylko we wtorek walory spółki potaniały o blisko 9 proc.
Zapowiada się więc arcyciekawa rozgrywka. Z jednej strony Snap wciąż wydaje się ekstremalnie przewartościowany: nierentowny start-up wyceniany jest na ponad 18,2 mld dolarów. Spółka została już mocno przeceniona, a popularność gry na spadek jej akcji grozi klasycznym „short squeezem”, czyli wymuszoną kapitulacją posiadaczy krótkich pozycji. Tym bardziej, że „shortujący” płacą krocie za pożyczane akcje.
Z drugiej strony w grze na spadek akcji Snapa zaangażowani są profesjonaliści, z reguły mający lepsze rozeznanie w sytuacji od przeciętnego inwestora. Tymczasem w ramach marcowego IPO w akcje właściciela Snapchata często inwestowali młodzi i niedoświadczeni inwestorzy – tzw. słabe ręce. Za kilka lub kilkanaście sesji zapewne przekonamy się, kto wyjdzie z tej rozgrywki zwycięsko, a kto będzie musiał przełknąć gorycz utraty zainwestowanego kapitału.
Krzysztof Kolany