Kiedy w ubiegłym tygodniu Francja zaprezentowała budżet z deficytem, media dalekie były od podnoszenia alarmu. Nic w tym dziwnego – w końcu po raz ostatni Francuzi odnotowali nadwyżkę w 1974 r. Jak donosi „Wall Street Journal”, tym razem francuski deficyt – a w szczególności jego rozmiar - może być ważniejszy niż kiedykolwiek.



Według zaprezentowanego przez władze V Republiki budżetu, w przyszłym roku francuski deficyt wyniesie 4,3% PKB, a w kolejnych dwóch latach zejdzie do 3,8%. Mimo zapowiadanych solidnych cięć – w tym w opiece społecznej i wydatkach na służbę zdrowia - Paryż nie zdecydował się radykalne ograniczenie wydatków, gdyż jego zdaniem miałoby to negatywny wpływ na i słabnący wzrost gospodarczy w drugiej gospodarce strefy euro. Inne przejawy rozrzutności, takie jak zwiększenie zatrudnienia w kilku ministerstwach, tylko podkreślają, że władze Francji ani myślą o cięciach.
Deficyt na poziomie 4,3% PKB to wyraźne przekroczenie kreślonej przez Komisję Europejską granicy w postaci 3%. Co więcej, Paryż jawnie łamie dane Brukseli słowo i zamiast o 0,8% PKB, obetnie wydatki tylko o 0,2% PKB. To oznacza jedno – próbę sił, w której stawką jest nie tylko gospodarcza przyszłość Europy, ale także prestiż i umocnienie pozycji którejś ze stron.
Koalicja profrancuska
Okoliczności rozgrywki są arcyciekawe. Strefie euro bliżej do ponownego osunięcia się w recesję niż do wyjścia z kryzysu. Bezrobocie wśród młodych wciąż jest skandalicznie wysokie, słabsza koniunktura dopada nawet Niemcy, a szarlatańska polityka monetarna Europejskiego Banku Centralnego nie przyczynia się do uspokojenia nastrojów w bogatszej części kontynentu.
W tej sytuacji z kolejnych stolic podnoszą się głosy kwestionujące politykę „zaciskania pasa”, co w unijnej nomenklaturze nie oznacza wcale bilansowania budżetów (pojęcie nadwyżki przesuwa się do kategorii zjawisk niespotykanych), lecz ograniczenie deficytu bo wyznaczonego przez Brukselę poziomu. To tak, jakby Kowalski, chcąc uzdrowić domowe finanse, postanowił, że będzie nadal kupował na raty i brał kredyty, ale na mniejszą kwotę niż wcześniej.
Nieformalnym liderem grupy rozrzutnych państw jest Francja, jednak już niebawem w sukurs najpewniej przyjdą jej Włochy. Tamtejsi politycy już zapowiedzieli, że nie zmieszczą się w narzuconym przez Brukselę limicie deficytu, choć projektu budżetu jeszcze nie ujawniono. Niezmiennie zwolennikami wysokich deficytów pozostają kraje takie jak Hiszpania, Portugalia czy Grecja.
Kto kogo...
Dla nowego szefa Komisji Europejskiej starcie z koalicją prodeficytową będzie pierwszym poważnym wyzwaniem, choć jeszcze w tym miesiącu prace koordynował będzie stary skład pod przewodnictwem Jose Manuela Barroso. Wiarygodność Jeana Claude’a Junckera i jego ekipy zostałaby jednak już na starcie przekreślona, gdyby okazało się, że unijne zasady nie obowiązują dużych graczy takich jak Włochy i Francja. Wizerunek Unii „gnębiącej” Ateny i dającej kolejną „ostatnią szansę” Paryżowi czy Rzymowi mógłby przyczynić się do wzmocnienia i tak już silnych nastrojów antyunijnych w poszczególnych państwach. Zgoda na dalsze przekraczanie limitów deficytu przywoływałaby także skojarzenia z czasami sprzed kryzysu, kiedy wszyscy członkowie strefy euro – włącznie z Niemcami – naruszali ustalone standardy.
Co ciekawe, w nowej Komisji Europejskiej osobiście odpowiedzialny za nadzór nad budżetami państw członkowskich – do których KE może zgłosić zastrzeżenia, nim rządy przedłożą je krajowym parlamentom – będzie… Francuz Pierre Moscovici, były minister finansów w rządzie Jean’a-Marca Ayraulta. W trakcie sprawowania funkcji ministerialnej, Moscovici dał się poznać jako przeciwnik promowanego przez Niemcy rygoru budżetowego. Teraz także od jego wysiłków zależeć będzie przebieg starcia francusko-unijnego, w którym ostateczną bronią może być nałożenie przez Brukselę kary w wysokości 0,2% PKB Francji (ok. 4,1 mld euro).
Konflikt Paryż-Bruksela może także silnie odbić się na sytuacji wewnętrznej nad Sekwaną. Sondaże z ostatnich miesięcy pokazują umacnianie się poparcia dla Frontu Narodowego, którego liderka Marine Le Pen w przyszłym roku stanie do walki o prezydenturę. Dla notującego i tak rekordowo niskie notowania Francoise’a Hollande’a ewentualne podporządkowanie się Brukseli i dalsze cięcie wydatków mogłoby być gwoździem do trumny, w której ległyby nie tylko jego nadzieje na drugą kadencję, ale i wiarygodność całego obozu socjalistów.
Do Brukseli francuski budżet musi trafić przed 15 października. Dwa tygodnie później Komisja musi odesłać projekt wraz ze swoimi uwagami. Anonimowy eurokrata, na którego powołuje się „Wall Street Journal”, miał stwierdzić, że Francuzi „są gotowi pozwolić dużym chłopcom z Brukseli, aby odrzucili ten budżet”. Zobaczymy więc, w której stolicy rządzą „więksi chłopcy”.
Michał Żuławiński
Bankier.pl


























































