REKLAMA

Francja: Debata kandydatów na prezydenta zmieniła się w pyskówkę

2017-05-04 07:22
publikacja
2017-05-04 07:22

Kandydatka skrajnej prawicy Marine Le Pen i centrysta Emmanuel Macron starli się w środę wieczorem w debacie telewizyjnej przed drugą turą wyborów prezydenckich. Była to, jak podkreślają komentatorzy, ostra wymiana oskarżeń a nie dyskusja na argumenty.

fot. / / FORUM

Już na początku debaty Marine Le Pen nazwała swego konkurenta "kandydatem dzikiej globalizacji", "uberyzacji", "brutalności społecznej" i "projektu poćwiartowania Francji". Zwracała się do niego "panie ministrze", aby przypomnieć, że był w rządzie bardzo niepopularnego obecnego prezydenta François Hollandea.

Emmanuel Macron odpowiedział, że Le Pen jest "prawdziwą dziedziczką nie tylko nazwiska, ale i 40 lat skrajnej prawicy". (To jej ojciec Jean-Marie Le Pen założył Front Narodowy, na którego czele stała do pierwszej tury obecnych wyborów - PAP).

Le Pen kilka razy zarzuciła Macronowi kłamstwo i "nienawiść do Francji", a on odpowiadał, że mówi "głupstwa", "byle co" lub że "nie wie, o czym mówi".

W kwestiach ekonomicznych, krytykując "skrajny liberalizm" "reprezentanta międzynarodowej finansjery", jak wielokrotnie nazywała swego przeciwnika, Le Pen rozwijała bardzo lewicowy program pomocy dla warstw najuboższych, zapewniając, że zamknięcie granic, inteligentny protekcjonizm i pozbycie się imigrantów, zapewnią wzrost gospodarczy i likwidację bezrobocia.

Macron odpowiedział, że jej szczodrość kosztować musiałaby setki miliardów, których państwo nie ma.

Mówiąc o odejściu od euro, kandydatka skrajnej prawicy nie potrafiła spójnie wyjaśnić swego projektu, co wykorzystał jej przeciwnik pokazując, że doprowadzi to do zubożenia Francuzów poprzez spadek wartości ich oszczędności. Le Pen odpowiedziała, że katastrofę przepowiadano Brytyjczykom po Brexicie, "a ich gospodarka nigdy jeszcze nie była tak kwitnąca".

"Kandydat postępu", jak określa się Macrona, popieranego obecnie przez większość stronnictw politycznych, nie potrafił natomiast przekonywująco odpowiedzieć na wyliczane przez Le Pen zagrożenia ze strony radykalizmu islamskiego.

Podczas gdy Marine Le Pen zapowiedziała, że zlikwiduje możliwość zatrudniania pracowników delegowanych, Emmanuel Macron zapewniał, że wprowadzi zmiany do europejskiej dyrektywy, które zrównają ich płace i składki z obowiązującymi w kraju pracy. "Pracownicy delegowani" to obywatele UE zatrudnieni przez firmy zagraniczne, pracujący w innych niż własne krajach. We Francji największą ich grupę stanowią Polacy.

W sprawach polityki zagranicznej, Le Pen powtórzyła, że "Francja liczy się w świecie, gdy mówi własnym głosem". Powiedziała, że prezydent Władimir Putin nie prowadzi nieprzychylnej dla Francji polityki, więc nie ma powodów do utrzymania sankcji wobec Rosji.

Macron również stwierdził, że należy doprowadzić do normalizacji stosunków z Moskwą, ale zwrócił uwagę na kryzys ukraiński i zapewnił: Nie poddam się dyktatom.

W pierwszych komentarzach uznano, że debata nie była na poziomie, odpowiednim do wagi najwyższego urzędu w państwie.

Prasa po debacie: nieskładna forma i nic nowego

Francuska prasa bardzo nisko ocenia środową debatę telewizyjną Emmanuela Macrona i Marine Le Pen przed drugą turą wyborów prezydenckich. Nieskładna forma, a w treści nic nowego - komentuje największa francuska gazeta, regionalny dziennik Ouest-France.

Doprawdy, Marine Le Pen jest nie na poziomie. Wiele można mieć zastrzeżeń do programu Emmanuela Macrona, ale nie (powinno się tego zgłaszać) w taki sposób - podkreśla Laurent Joffrin, redaktor naczelny lewicowego dziennika Liberation.

Historia debat prezydenckich nie zyskała na tym spotkaniu - osądza z kolei centroprawicowy dziennik Le Figaro, który debatę nazywa rozmową głuchych.

Komentator Le Figaro Guillaume Tabard w podsumowaniu debaty ocenia, że Le Pen przyjęła w niej postawę kandydatki oburzenia, a Macron kandydata rozwiązań. Oboje, używając różnej logiki, zwracali się do różnych wyborców, dzięki czemu być może uda im się umocnić swój twardy elektorat, ale zrazi to do nich wielu niezdecydowanych wyborców, których w tych wyborach prezydenckich jest więcej niż zazwyczaj - przewiduje Tabard.

Według liberalnego Le Monde Le Pen poruszała się pośród wielu niedokładności i kłamstw, ale i kandydat En Marche! (tj. Macron) bynajmniej nie zawsze szanował fakty. Inne media publikują długi wykaz zdań, w których kandydaci minęli się z prawdą.

Niemieckie media: To była "zadyma"

Niemieccy komentatorzy nie zostawiają w czwartek suchej nitki na obojgu kandydatach na prezydenta Francji zarzucając im, że przekształcili debatę telewizyjną w "zadymę" nacechowaną "bezprecedensową agresją"; zwracają uwagę na antyniemieckie akcenty u Le Pen.

"Debata wymknęła się od pierwszych minut spod kontroli" - pisze "Die Welt". Zdaniem autora komentarza Saschy Lehnartza, Francuzi mieli okazję obejrzeć "najgorszy pojedynek telewizyjny" kandydatów na prezydenta w historii V Republiki. "Stosując zmasowany ogień osobistych przytyków, (Marine) Le Pen wciągnęła (Emmanuela) Macrona na swój (niski) poziom" - ocenił.

Dyskusja nie pomogła w podjęciu decyzji wyborcom, którzy nie wiedzą, na kogo głosować - uważa komentator.

Jego zdaniem "upadek poziomu dyskusji" był tym bardziej widoczny, że przed debatą telewizja pokazała fragmenty poprzednich pojedynków, w tym dyskusję Valery'ego Giscarda d'Estaing z Francois Mitterrandem w 1974 roku.

Lehnartz skrytykował ostro dziennikarzy prowadzących dyskusję, zarzucając im "letarg" i "kompletną bierność".

Główną odpowiedzialność ponosi jednak jego zdaniem przywódczyni skrajnej prawicy Le Pen, która rozpoczęła pojedynek jak "duży pudel nafaszerowany ketaminą". "Od razu zaatakowała frontalnie Macrona zarzucając mu, że jest kandydatem globalizacji, zwolnień z pracy, finansów, związków pracodawców, czyli - jednym słowem - bankierem inwestycyjnym o lodowatym sercu". Wymyślała mu ponadto od "sługusów (Angeli) Merkel".

Zdaniem "Spiegla" od pierwszych sekund debaty w studiu panowała atmosfera "zadymy". Kandydaci "nie dyskutowali o treściach, lecz bez ustanku się atakowali" - komentuje tygodnik. Spotkanie stało się "ordynarną wymianą ciosów", nacechowaną "demagogią, wymyślaniem sobie i obarczaniem się winą" - czytamy.

"Frankfurter Allgemeine Zeitung" pisze, że dyskusję cechowała "bezprecedensowa agresja". "Faworyt (Macron) próbował stawiać pytania, jego rywalka koncentrowała się na atakach i nie uniknęła przy tym kompromitacji" - ocenia Michaela Wiegel.

Autorka zwraca uwagę na liczne antyniemieckie akcenty w wypowiedziach Le Pen, która usiłowała zdyskredytować centrystę Macrona jako polityka, który "wykonuje polecania Berlina". Wiegel przypomniała wypowiedź Le Pen, że gdy zostanie prezydentem, to "Niemcy będą cierpieć".

O "brutalnym kursie konfrontacyjnym" pisze "Sueddeutsche Zeitung". Kandydaci "poszli na całość i bez przerwy się atakowali" - uważa Leila al-Serori. "Ton był tak agresywny, jak nigdy dotąd podczas całej kampanii wyborczej" - ocenia.

Zdaniem al-Serori strategia Le Pen, by "sprowokować przeciwnika" i "skłonić go do wściekłego ataku" nie powiodła się. "Chyba sama to zauważyła, bo jej uśmiech na zakończenie dyskusji nie był przekonujący" - czytamy w "SZ".

Belgijski "Le Soir": Smutny spektakl

Bezprecedensowo agresywna - w ten sposób środową debatę kandydatów na prezydenta Francji opisuje belgijski dziennik "Le Soir" wybijając na czołówce: "Smutny spektakl". Zdaniem gazety, Emmanuel Macron był opanowany i spokojny wobec napastliwej Marine Le Pen.

"Dwie godziny napięcia, żeby nie powiedzieć brutalności. Cztery dni przed drugą turą wyborów prezydenckich można się było spodziewać ostrego pojedynku" - relacjonuje na pierwszej stronie francuskojęzyczna gazeta wydawana w Brukseli.

Belgowie żywo interesują się wyborami w sąsiednim kraju nie tylko ze względu na bliskość geograficzną i znaczące powiązania gospodarcze, ale też posługiwanie się przez znaczną część Belgów tym samym językiem co Francuzi.

"Le Soir" wyraża rozczarowanie poziomem debaty zwracając uwagę, że nie była ona ani zrównoważona, ze względu na różnice poziomu obojga kandydatów, ani nie odpowiadała powadze chwili. Dziennik wskazuje, że debata nie pozostawiła widzom ani chwili na wytchnienie.

Sięgając po porównanie z walką bokserską gazeta napisała, że Le Pen wybrała "skrajnie ofensywną postawę". "Uzbrojona w leżące przed nią dokumenty, z których czerpała informacje, ciągle kąsała swojego przeciwnika" - opisuje autor.

Po prawej stronie ekranu Macron starał się przedstawiać swój program, jednak nie był w stanie zrobić tego skutecznie podczas słabo moderowanej debaty - ocenia "Le Soir".

W dalszej części tekstu w środku numeru gazeta używa kolejnego porównania, żeby zobrazować starcie pretendentów do prezydentury: "buldożer kontra profesor". Tym samym nie pozostawia wątpliwości, jakie są sympatie redakcji.

"Kandydatka Frontu Narodowego nie miała nic do stracenia. Grała jak buldożer, tak jakby jej misją nie były starania o Pałac Elizejski, ale bycie zajadłym przeciwnikiem następnego prezydenta, z nadzieją na wprowadzenie jak największej liczby deputowanych podczas wyborów parlamentarnych w czerwcu" - ocenia belgijski dziennik.

Jednak dla lidera ruchu "En Marche!" wyzwanie było inne - kontynuuje gazeta. Centrysta Macron musi przywdziać kostium prezydencki, a Le Pen mu w tym nie pomoże. "Le Soir" przypomina, że w pierwszej turze zdobył on 24 proc. głosów a teraz, żeby wygrać, potrzebuje poparcia większości Francuzów. Część będzie na niego głosować tylko po to, by zablokować Front Narodowy.

Dziennik pisze też o "czerwonej kartce" dla prowadzących debatę Christophe Jakubyszynie i Nathalie Saint-Cricq, których część oglądających środowa potyczkę obarcza odpowiedzialnością za jej nienajlepszy przebieg.

Według sondażu zamówionego przez stację telewizyjną BFMTV 63 proc. telewidzów uznało, że Macron był bardziej przekonujący, a 34 proc. powiedziało tak o Le Pen. 12 proc. wśród osób, które w pierwszej turze wyborów głosowały na kandydatkę skrajnej prawicy, uważa Macrona za bardziej przekonującego, podczas gdy 3 proc. jego wyborców za lepszą w debacie uznało Le Pen.

Druga, decydująca tura wyborów prezydenta Francji odbędzie się w najbliższą niedzielę, 7 maja. Według sondaży faworytem jest centrysta Macron.

llew/ sp/ lep/ kot/ ap/ stk/

Źródło:PAP
Tematy
Orange Nieruchomości
Orange Nieruchomości
Advertisement

Komentarze (33)

dodaj komentarz
~domel
Co wy chcecie od tej Le Pen. To nie ona jest winna takiemu a nie innemu programowi gospodarczemu swojej partii tylko glupi wyborcy, ktorzy nie chca reform. Reformy proponowal Filon i niezle na tym wyszedl.
~Paweł
Cyt. " Macron odpowiedział, że jej szczodrość kosztować musiałaby setki miliardów, których państwo nie ma"
Kurcze jakbym PO słuchał że dla ludzi nie ma ale dla nich jest. PO już głosiła że na 500+ brak a teraz chcą modyfikować program. Czyli chcą modyfikować program na który nie chcieli dać kasy.
Europa się boi przewrotu
Cyt. " Macron odpowiedział, że jej szczodrość kosztować musiałaby setki miliardów, których państwo nie ma"
Kurcze jakbym PO słuchał że dla ludzi nie ma ale dla nich jest. PO już głosiła że na 500+ brak a teraz chcą modyfikować program. Czyli chcą modyfikować program na który nie chcieli dać kasy.
Europa się boi przewrotu dlatego do koryta rwią się chłystki co okradali ten system dzięki swoim ojcom. To samo jest w Polsce wprowadzana jest normalność i praworządność a TVN głosi że łamie się Konstytucję.
~Godzilla
a tego Microna to ktoś w ogóle - ale tak na trzeźwo - widział ?
~polaczek
MOSSAD kontra GRU.
Raczej nie można spodziewać się wysokich lotów dyskusji po przedstawicielach tych organizacji
~s6
Oboje są nic nie warci - czyli dla nas idealni. Przy nich mamy zagwarantowany napływ firm z FR do PL. Wybiorą EM, czyli będą mieli dalej 5 lat stanu wyjątkowego.
(usunięty)
(wiadomość usunięta przez moderatora)
~LOLek
Twój komentarz potwierdza wszystko co o was wypisują antysemici.
~Hans
jaka republika tacy kandydaci na prezydenta
~mca
jak makaron wygra to będzie "stój, bo mamuśka strzela"
~Stanislaw_Lubomirski
Początek tego artykułu powinien brzmieć: "Kandydatka lewicy nacjonalisytcznej Marine Le Pen i kandydat lewicy laickiej Emmanuel Macron..." - nie wiem dlaczego wszyscy się upierają, aby nazywać polityka prawicowym tylko dlatego że ma ciągoty do nacjonalizmu, choćby miał program skrajnie lewicowy gospodarczo.
Zresztą podobnie
Początek tego artykułu powinien brzmieć: "Kandydatka lewicy nacjonalisytcznej Marine Le Pen i kandydat lewicy laickiej Emmanuel Macron..." - nie wiem dlaczego wszyscy się upierają, aby nazywać polityka prawicowym tylko dlatego że ma ciągoty do nacjonalizmu, choćby miał program skrajnie lewicowy gospodarczo.
Zresztą podobnie jest w Polsce z PIS-em.

Powiązane: Francja - wybory prezydenckie 2017

Polecane

Najnowsze

Popularne

Ważne linki