Włodarze państw reprezentujących 20 największych gospodarek nie byli w stanie porozumieć się co do najbardziej elementarnych kwestii. Żadne z krajów G20 nie zadeklarowało wsparcia dla Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej, na co jeszcze kila dni temu liczyli europejscy politycy. Usłyszeli tylko kilka cierpkich słów od prezydenta Baracka Obamy.
Nie podjęto też decyzji w sprawie zwiększenia środków pozostających w dyspozycji Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Udało się ustalić tylko trzy mało istotne kwestie. Po pierwsze, utworzono listę 29 „systemowo istotnych banków”, czyli tzw. świętych krów. Uznano, że upadek któregokolwiek z nich zachwiałby globalnym systemem finansowym.
Po drugie, zmuszono Włochy do zaakceptowania „monitoringu” oszczędności budżetowych przez urzędników MFW. W ten sposób Rzym właściwie podzielił los Aten. Po trzecie, zapowiedziano wprowadzenie podatku od transakcji finansowych i walkę z „rajami podatkowymi”. Widać, że politycy potrafią jedynie dokręcać śrubę podatkową i narzucać coraz większą kontrolę nad gospodarką. Liczenie na to, że zaproponują gruntową reformę świata finansów balansuje na granicy naiwności i głupoty.
Dlatego też główne giełdy w strefie euro odnotowały spadki przekraczające 2%, niwelując czwartkowe wzrosty będące efektem irracjonalnego wybuchu optymizmu. W Nowym Jorku spadki były jednak znacznie mniejsze. S&P500 w najgorszym momencie sesji tracił 1,7%, ale dzień zakończył tylko 0,6% pod kreską. Jeszcze lepiej wypadły Dow Jones oraz Nasdaq, które obniżyły się po ok. pół procent.
Uważam, że przyczyna lepszej postawy Wall Street leży po stronie danych makro. W Niemczech odnotowano zaskakujący spadek zamówień w przemyśle o 4,3% mdm, a indeks aktywności w sektorze usług całej strefy euro wskazał na pogłębienie recesji. Za to w USA nad wyraz dobrze zaprezentował się październikowy raport z rynku pracy. Co prawda zatrudnienie w sektorze prywatnym wzrosło tylko o 104 tys. (oczekiwano 120 tys.), ale znacząco w górę zrewidowano wyniki za wrzesień (z +137 tys. do +191 tys.).
![]() | Co się dzieje ze strefą euro? |
Z problemów Europy nic sobie nie robiły akcje Groupona, które debiutując na giełdzie Nasdaq zyskały 56%, by zakończyć dzień niemal 40-procentową zwyżką. Spółka sprzedała akcje za 700 mln dolarów (jej kapitalizacja wynosi obecnie 20 mld USD), co jest największym debiutem firmy internetowej od czasu Google. Inwestorów wierzących w siłę globalnej sieci otrzeźwiła wiadomość z LinkedIn, który z równie wielką pompą zadebiutował w maju. Właściciel popularnego w USA portalu społecznościowego stracił na wartości ponad 5% z powodu straty w trzecim kwartale.
Krzysztof Kolany
Bankier.pl