Kolejne spółki ogłaszają emisje akcji, które ubierane są w szaty crowdfundingu. Emisjom tym towarzyszy jednak spore ryzyko, pojawiają się także problemy z wyceną i ogromną asymetrią informacji. Nasuwa się więc pytanie, czy kupno takich akcji to jeszcze inwestycja czy już konsumpcja?
Equity crowdfunding, bo tak dokładnie nazywa się nowy trend, wykorzystywany jest przez kolejne spółki. Pomysł jest prosty - skojarzyć spółkę potrzebującą dofinansowania z inwestorem, który gotów jest owo finansowanie zapewnić. Warto dodać, że celuje się w inwestorów indywidualnych, do których kierowana jest oferta zakupu akcji nowej emisji publicznej. Na pierwszy rzut oka może to wyglądać jak IPO, są jednak pewne różnice.
Zacznijmy od tego, że emisja odbywa się poza rynkiem regulowanym. Nabywający otrzymują więc akcje, nie są one jednak notowane na giełdzie. Część firm deklaruje późniejsze wejście na giełdę, w momencie emisji traktują one jednak crowdfunding jako substytut giełdy. To szczególnie ciekawa alternatywa dla firm, które chcą przeprowadzić małą ofertę, ale nie chcą spełniać wymogów związanych z wejściem na giełdę. Oczywiście mogą one przeprowadzić także zwykłą emisję akcji poza rynkiem regulowanym, tutaj jednak na scenę wchodzi drugi człon nazwy: crowdfounding.


Cała otoczka, prezentacja oferty i sposób dotarcia do inwestora, które towarzyszą ofercie emisji akcji, żywcem wyjęte są ze standardowych kampanii crowdfundingowych. Te ostatnie jednak zazwyczaj bazowały na elemencie nagrody (z ang. reward). Jeżeli projekt się powiedzie, osoba, która zdecydowała się wesprzeć go swoimi pieniędzmi, otrzymuje nagrodę w postaci np. gotowego produktu bądź dedykowanego prezentu związanego z firmą. Dlatego też ten sposób zbierania nazywany bywa reward crowdfundingiem. Za przykład może posłużyć wrocławska firma Awaken Realms, która w styczniu uruchomiła na Kickstarterze zbiórkę na grę planszową Nemesis, wzbogaconą licznymi kartami i figurkami. Każdy, kto dołożył 79 funtów, mógł liczyć w razie powodzenia projektu na otrzymanie gotowej gry. To ona była nagrodą. W equity crowdfundingu substytut nagrody stanowią akcje bądź udziały. Jeżeli projekt się powiedzie, akcje będzie można sprzedać drożej i zarobić, jeżeli nie, zostaniemy najprawdopodobniej z nic nie wartymi papierami.
ReklamaModa przyszła z zachodu
Reward crowdfunding internautom jest już dobrze znany, equity crowdfounding dopiero walczy o swoje miejsce w społecznej świadomości. W Polsce rozwija się on ostatnimi czasy bardzo dynamicznie, powstają nawet specjalne platformy, które ułatwiają zbieranie pieniędzy i gromadzą projekty equity crowdfundingowe w jednym miejscu. Warto wymienić przede wszystkim beesfond, gdzie do tej pory zebrano już łącznie blisko 7 mln zł dla kilkudziesięciu projektów. Obecnie trwają cztery kolejne, dziewięć jest zaś w przygotowaniu. Na Crowdway – innej podobnej platformie – sześć ofert zebrało łącznie blisko 6 mln zł.


Powyższe liczby może nie robią wrażenia i nie będą robiły nawet jeżeli dodamy do nich oferty przeprowadzane poza beesfundem i Crowdway. Warto jednak zauważyć, że rynek ten w Polsce dopiero raczkuje i jego popularność rośnie nawet nie z roku na rok, a z miesiąca na miesiąc. Patrząc na Zachód, można oczekiwać, że trend ten będzie się utrzymywał. Moda na equity crowdfunding przyszła bowiem właśnie z zachodu i tam ten sposób pozyskiwania środków jest już trendem naprawdę zauważalnym i pozwalającym zebrać pokaźne środki. Przykładowo na Crowdcube, bodaj największej europejskiej platformie equity crowdfundingowej, zebrano do tej pory 2,6 mld zł dla 774 projektów. Po piętach depcze jej Seedrs, gdzie zebrano 2,2 mld zł dla 694 projektów.
Czytaj dalej: Problem z płynnością
Problem z płynnością
Warto dodać, że z Zachodu płynie również rozwiązanie jednego z największych problemów towarzyszących equity crowdfundingowi, czyli rynku wtórnego. Jeżeli bowiem emitowane akcje nie są notowane na giełdzie, to jak je sprzedać? Na Seedrs – póki co w ramach bety – ruszył właśnie tego typu rynek, gdzie inwestorzy mogą handlować papierami wyemitowanymi w ramach equity crowdfundingu.
To jednak jeden z niewielu pozytywnych przypadków rozwiązania tego problemu. Niestety, zazwyczaj inwestorzy takiej okazji nie mają i czekać muszą albo na debiut, albo na innego chętnego, który zgodzi się na odkupienie od nich akcji poza rynkiem. To bardzo utrudnia proces wyjścia z inwestycji. Oczywiście problem znika, gdy spółka osiąga spory sukces i albo pojawia się na giełdzie, albo chętni na jej akcje zgłaszają się sami. Wówczas głównym mankamentem braku notowań jest niepewność co do wyceny, a nie brak drugiej strony transakcji. Gdy jednak rozwój nie przebiega tak dynamicznie, albo co grosza - projekt nie chwyci, ewakuacja z takiej inwestycji może być problematyczna.
Piękne hasła, mała wiedza
Kolejnym poważnym problemem towarzyszącym equity crowdfundingowi jest asymetria informacji. Ta wprawdzie i na giełdzie występuje – niestety - notorycznie, może być jednak większa lub mniejsza. W przypadku equity crowdfoudingu owa asymetria jest niestety ogromna. Oczywiście są oferty zaprezentowane lepiej, są i gorzej, jednak fakt faktem, że do przeprowadzenia małej emisji trzeba spełnić naprawdę niewielkie obowiązki informacyjne. Oferta do 1 mln euro nie wymaga nawet memorandum, o prospekcie nie wspominając. Spółki przeprowadzające małe emisje rzadko pokazują raporty finansowe, często nie informując nawet o zyskach czy zadłużeniu. Oczywiście sprawozdania te dostępne są w KRS, ale przyzwoitość nakazywałaby choćby dołączenie ich do dokumentów ofertowych. Tak się niestety często nie dzieje. Oczywiście w przypadku spółek na wczesnym etapie rozwoju ważniejsze od bieżących zysków są perspektywy, jednak będąc inwestorem warto wiedzieć, czy spółka ma na tyle pieniędzy, by utrzymać się ponad powierzchnią przez najbliższy miesiąc, kwartał czy rok. A także czy nie stoi do niej kolejka wierzycieli z wierzytelnościami przewyższającymi wartość wszystkich aktywów.


Prezentacja spółki odbywa się w bardziej „crowdfundingowym” stylu. Spółki pokazują przede wszystkim produkt i jego szanse. I tak Marie Zelie przekonuje, że szyje unikatowe sukienki. Etno Cafe przekonuje, że robi wyjątkową kawę. Browar Jastrzębie przekonuje, że piwach kraftowych drzemie ogromny potencjał. Clotify przekonuje, że ich aplikacja jest odpowiedzią na odwieczny problem „w co się ubrać?”. Ed Red zapewnia zaś, że jest pionierem technologii „sezonowania” mięsa na sucho itd. W wielu przypadkach inwestor może ocenić, że np. rzeczywiście, jego zdaniem rynek VR ma przyszłość albo internetowa sprzedaż ciuchów rośnie. Może także ocenić, czy dany produkt mu się podoba czy nie, a więc – idąc dalej – czy ma szanse podobać się innym. Na podstawie prezentacji produktu może on także podjąć decyzję, czy chciałby wesprzeć taki projekt czy nie.
Tutaj jednak kończy się crowdfundingowa część, zaczyna się zaś equity. Przypomnijmy bowiem, że wciąż mówimy o emisji akcji, a więc inwestycji, a nie tylko zwykłej zbiórce pieniędzy. I jeżeli wyżej opisane kryteria mogą jako tako wystarczyć do oceny, czy chcemy dany projekt wesprzeć czy nie, o tyle dla inwestora to za mało. Ten bowiem inwestuje po to by zarobić, a nie wspierać projekt. By zainwestować, potrzebuje więc informacji o obecnej wartości danego projektu i o scenariuszach dotyczących przyszłości.
Czytaj dalej: Wycena na wiarę
Wycena na wiarę
I tutaj właśnie zaczynają się największe schody. Jak bowiem wycenić projekt, o którym de facto tak mało wiemy? Gdy spółka idzie na giełdę, pokazuje przynajmniej prospekt, tutaj mamy tylko prezentację i dokument ofertowy, który dostarcza ledwie strzępy informacji o firmie. Już przecież i tak w przypadku IPO ciężko ocenić atrakcyjność ceny emisyjnej, w przypadku equity crowdfundingu wydaje się to jednak niemożliwe. Wiedza o tym, czy na starcie przepłacamy czy nie, jest zaś dla inwestora kluczowa. Przy takiej asymetrii wprost można założyć, że raczej przepłacamy, bo niby czemu dotychczasowi właściciele biznesu mieliby charytatywnie zaniżać cenę? W takie projekty zazwyczaj inwestuje się bowiem w ramach private equity lub venture capital, czyli dofinansowania od inwestorów dysponujących dużym kapitałem, gotowych na wsparcie ryzykownych projektów. Tego typu inwestorzy często przed inwestycją dogłębnie poznają spółki i zapewniają sobie istotny udział w kapitale pozwalający w pewien sposób wpływać na losy projektu. Mały inwestor z equity crowdfundingu de facto kupuje kota w worku, w którym ma niewielki udział.


Problemem jest także ocena potencjalnego zarobku. I nie chodzi tu tylko o mnogość scenariuszy, która występuje przy wielu inwestycjach. Wspomniane przewidywania spółek dotyczące szybkiego wzrostu rynku, na którym działają, mogą być nawet i trafne, pytanie jednak jak to się przełoży na same spółki. Każda branża ma liderów i maruderów. Niewielka ilość informacji i nieznajomość spółki od środka utrudnia ocenę jej potencjału. Gdy zaś kupimy słabą spółkę, to i nawet jej perspektywiczna branża może się na niewiele zdać.


Niektóre spółki próbują przedstawiać prognozy dochodów, jednak osobie z zewnątrz trudno je zweryfikować. Przykładowo DiscoVR, które przeprowadzało swoją ofertę na beesfund, wskazywało, że w 2021 roku dochody spółki mogą sięgnąć 30 mln euro. Tymczasem w 2017 roku przychody spółki sięgnęły niecałych 50 tysięcy euro, strata zaś sięgnęła blisko 90 tysięcy euro. Oczywiście nie należy spółce odbierać szans na taki skok, różnica między liczbami pokazuje jednak, jak abstrakcyjny z dzisiejszego punktu widzenia jest to temat. Dodatkowo w niektórych ofertach – jak np. w Etno – znajdują się takie kwiatki, jak pozbawienie prawa głosu na WZA. W ten sposób odbiera się zatem nawet podstawowe prawo akcjonariusza.
Inwestycja czy konsumpcja?
Nasuwa się więc pytanie, czy equity crowdfunding w ogóle ma coś wspólnego z inwestowaniem? Na pierwszy rzut oka są emitowane akcje, które dają realny udział w biznesie. Niestety, by mówić o inwestycji, potrzeba twardszych liczb, większej wiedzy i bardziej pewnego scenariusza wyjścia niż te, które towarzyszą ofertom spółek szukających dokapitalizowania poprzez beesfund czy Crowdway. Nie twierdzę, że na akcjach tych spółek nie można zarobić, udowodniły to zresztą niektóre zagraniczne projekty, które pięknie się dzięki tego typu emisjom rozwinęły. Z czysto inwestorskiego punktu widzenia jednak można dyskutować, czy equity crowdfouding pod hasło "inwestycja" można bez zastrzeżeń podciągnąć.


W ekonomii przeciwieństwem inwestycji jest konsumpcja. I co ciekawe, w equity crowdfundingu pewne elementy konsumpcji możemy znaleźć. Widać to zresztą po samych kampaniach towarzyszących emisjom. Wspominane już Marie Zelie przekonuje inwestorów, że wraz z kupnem akcji inwestor będzie miał wpływ na to, jak będą ubierały się przyszłe pokolenia Polek. „Zainwestuj w piękno” głosi hasło MZ. „Zostań właścicielem browaru” namawiała spółka Inne Beczki. Wiele innych firm używa podobnych haseł. Mają one przekonać inwestora, że kupując akcje, stanie się częścią czegoś wielkiego, ważnego. Bo któż nie chce mieniać świata? Któż nie chciał nigdy mieć własnego browaru?
Kupując akcje w ramach equity crowdfundingu, możemy odpowiedzieć na te potrzeby, połechtać ego, zabrać kogoś na kawę do Etno i powiedzieć: „patrz, to moja kawiarnia” (choć mamy ledwie ułamek akcji). Oczywiście giełda też daje taką możliwość, tyle że na giełdzie zdecydowanie dominuje pierwiastek inwestycyjny. Tutaj zaś, tak jak wspominałem, ciężko mówić o jakiejkolwiek racjonalnej wycenie. Rządzi więc wiara w produkt, chęć wsparcia go i spełnienia marzeń/podbudowania ego. To ostatnie to nic innego jak konsumpcja.
Czytaj dalej: Bonusy, bonusy, bonusy
Bonusy, bonusy, bonusy
Firmy element konsumpcyjny budują zresztą nie tylko hasłami. Akcje dla wielu mogą się wydawać nudne, próbuje się więc wykorzystać pogoń za bonusami, które jeszcze mocniej spajają inwestora z firmą. W niemal każdej ofercie zakup określonego pakietu akcji nagradzany jest bonusami. Im więcej, tym bardziej owe bonusy wartościowe.


I tak np. za zakup 10 akcji Marie Zelie dostaniemy jednorazowy rabat 20 proc. Za 50 akcji dodatkowo otrzymamy kolejny rabat (300 zł) oraz notes. 150 akcji to już stały rabat itd. W największym pakiecie – 1000 akcji i więcej – otrzymujemy stały rabat 30 proc., notes oraz jednorazowy rabat 2500 zł. Dodajmy, że cena jednej akcji Marie Zelie to 139 zł. Rabaty oferowało Etno, oferuje także np. VR Games czy Ed Red. Ta ostatnia spółka wygrywa zresztą konkurs w kategorii najciekawszy bonus, bowiem za zakup ponad 1000 akcji inwestor otrzymuje – oprócz 30 proc. rabatu - prezent w postaci dziesięciokilogramowego elementu wołowego, który ma być przyrządzony zgodnie z życzeniem inwestora. Choć innych zdecydowanie bardziej przekona pewnie warka własnej, personalizowanej marki piwa od Browaru Jastrzębie (już przy inwestycji za 100 tys. zł).
O ofercie Etno możemy się dowiedzieć nie tylko z internetu, ale i z menu podczas wizyty w kawiarni pic.twitter.com/jsbAeW1nli
— Adam Torchała (@atorchala) August 12, 2018
Matematyka jest dla bonusów bezlitosna i przeważnie ich wartość zdecydowanie ustępuje wielkości poniesionego wkładu. Pamiętajmy jednak, że to tylko bonusy, najważniejszym, co otrzymujemy inwestując w ramach equity crowdfundingu, są akcje. Bonusy mogą jednak stanowić ciekawą drogę dotarcia do inwestora. Warto tu przytoczyć przykład Etno Cafe, które swoją emisję przeprowadzało, gdy już posiadało już 17 kawiarni. Na stolikach leżały podkładki informujące o ofercie i jej zaletach. Dla stałego klienta Etno perspektywa wsparcia biznesu, połączona z możliwością stania się jego współwłaścicielem oraz otrzymania karty rabatowej, mogła być kusząca.
Equity crowdfunding - czy warto?
Dodatkowo samo ubranie emisji akcji w crowdfunding to bardzo sprytny ruch. Sprawia, że na pierwszym planie nie są finanse, a cała otoczka. Ta zaś budowana jest bardzo umiejętnie. Warto dodać, że po finansowanie z tego źródła najczęściej idą firmy innowacyjne bądź oferujące produkty z segmentu premium. Te zaś trafiają raczej do klasy średniej lub wyższej, której przedstawiciele mogą chcieć wziąć udział w takim projekcie niekoniecznie z pobudek ekonomicznych.
Na jakie pytania powinieneś sobie odpowiedzieć, zanim kupisz akcje crowdfundingowe:
- Czy mam dostęp do podstawowych informacji finansowych o spółce i jej kondycji?
- Czy projekt spółki jest na tyle unikalny i potrzebny, że rzeczywiście będzie mógł zaistnieć na rynku?
- Czy jestem świadomy, na ile wyceniana jest – według proponowanej ceny akcji – cała spółka?
- Czy wpłacane pieniądze traktuję bardziej jako inwestycję czy zwykłe wsparcie projektu?
- Czy kwota, którą chcę zainwestować, stanowi istotną część moich oszczędności? Jeżeli tak, to czy gotów jestem ją stracić bez poważnego uszczerbku na budżecie?
- Czy rozważyłem scenariusze zarówno pozytywne jak i negatywne?
- Czy wiem gdzie i komu ewentualnie sprzedać akcje, które nabędę?
Warto jednak pamiętać, że aby napić się kawy, nie trzeba kupować kawiarni. Jeżeli wierzysz w dany projekt i chcesz się stać jego częścią, equity crowdfunding może być ciekawą opcją. Szczególnie, że dzięki equity crowdfundingowi wypalić ma szansę wiele ciekawych projektów, które przez tego typu dofinansowanie mogą zostać wprowadzone szybciej/sprawniej. Patrząc jednak na to zjawisko czysto inwestorskim okiem, trzeba powiedzieć, że jest to działanie obarczone bardzo dużym ryzykiem. Lampkę ostrzegawczą zapalają nie tylko finanse (wiele spółek jest na wstępnym etapie rozwoju i notuje straty), ale i forma, w jakiej emisje są przeprowadzane. Ryzyko podnosi dodatkowo fakt nienotowania akcji na giełdzie, co w razie problemów utrudnia ucieczkę z inwestycji. Szczególnie uważać powinni początkujący, tego typu inwestycja jest bowiem dla nich niczym wrzucenie debiutującego pływaka na środek głębokiego jeziora.
Warto sobie zadać pytanie, czy jesteśmy w stanie wesprzeć dany projekt i pogodzić się z ewentualną utratą całego zainwestowanego kapitału. Oczywiście może on w przyszłości zaprocentować i to bardzo, zawsze jednak warto być gotowym na najczarniejszy scenariusz. Wówczas unikniemy ewentualnego rozczarowania i będziemy mogli w pełni czerpać radość ze wspierania fajnych i ciekawych projektów.