Polacy wcale nie jedzą ryb w każdy piątek. Z roku na rok kupujemy ich coraz mniej, a co za tym idzie, zmniejsza się liczba sklepów rybnych. Sprawdziliśmy, gdzie najchętniej kupujemy ryby i komu rybny biznes się opłaca.

foto: thetaXstock
Jedzenie ryb zmniejsza ryzyko wystąpienia nowotworów, pozytywnie wpływa na wzrok, zapobiega anemii, a nawet działa antydepresyjnie. Niestety, obecnie tylko 18 proc. Polaków kupuje ryby i produkty rybne.
Ryba tylko od święta
Statystyczny Polak zjada rocznie około 11 kg ryb i przetworów rybnych – o połowę mniej niż mieszkańcy pozostałych krajów europejskich. Grupa konsumentów ryb w Polsce liczy 5,4 mln osób, z czego tylko 42 proc. z nich robi zakupy w sklepach rybnych, reszta zaopatruje się w marketach, hurtowniach i gospodarstwach rolnych. Ostrożne szacunki pozwalają przypuszczać, że sklepy rybne sprzedają około 15 tys. ton ryb rocznie, czyli około 2,78 kg na osobę. Na tle całej dystrybucji specjalistyczne sklepy rybne mają zaledwie 8 proc. udziału w rynku.
![]() | »Chleb i masło poproszę... na zeszyt |
Ten biznes śmierdzi rybą
Jak wynika z danych GUS, jeszcze w 2009 roku w Polsce były 982 sklepy rybne. Rok później już o 34 mniej, a w 2011 roku ich liczba wyniosła 876. Obecnie według niektórych szacunków może ich być tylko 560.
– Ludzie wolą jechać do marketu i tam kupić rybę. Robią wtedy zakupy na cały tydzień, no i nie muszą dźwigać siatek z zakupami, bo przyjeżdżają samochodem. Ponadto markety mogą sobie pozwolić na niższą cenę, bo oni biorą ryby z hurtowni tonami. A jak nie mogą sprzedać, to przerabiają. Ja sprzedaję tygodniowo około 250 kg ryb, więc nie mam dużych upustów w hurtowni. Klientów mam raczej stałych, jak już ktoś przychodzi, to regularnie – mówi pani Katarzyna, właścicielka sklepu Śledzik.
Zamiast sklepu rybnego samochód-chłodnia
![]() | » Jaka dotacja na założenie sklepu? |
Ostatnio coraz popularniejszym pomysłem na biznes w branży rybnej staje się objazdowy samochód-chłodnia, który codziennie zatrzymuje się w większych miastach w Polsce i oferuje świeże ryby złowione minionej nocy. Obwoźny sprzedawca znajduje dostawcę ryby morskiej, czyli właściciela kutra rybackiego, umawia się z nim na odbiór i czeka na telefon z wieścią o udanym połowie. Ceny są atrakcyjne, a towar pierwszej świeżości. Nie brakuje więc klientów. Taki biznes wymaga jednak zakupu samochodu spełniającego odpowiednie normy, poniesienia kosztów paliwa i opłaty targowej oraz codziennych wypraw znad morza w głąb kraju.
Za kilogram świeżo złowionego dorsza u armatora kutra trzeba zapłacić 5,50 zł. W hurtowni, czyli u pośrednika, zapłacimy za niego około 14 zł, w sklepie kosztuje on z kolei 31,99 zł.
Założenie własnego sklepu rybnego nie wydaje się obecnie dobrym pomysłem. Jeżeli ma się okazać biznesem opłacalnym, musimy znaleźć sprawdzonego i taniego hurtownika i odpowiednio trafić w zapotrzebowanie na lokalnym rynku.
Opracowane na podstawie raportu analitycznego „Wielkość i struktura sprzedaży ryb w sklepach rybnych”, wydanego przez wydawnictwo MPR, Wydział Analiz Rynkowych.
Justyna Niedbał
Bankier.pl
j.niedbal@bankier.pl




























































