Niewielka, 45-centymetrowa skrytka sejfowa może pomieścić nawet 10 mln euro - to główna zaleta banknotów o nominale 500 euro. Od początku ten kawałek papieru budził poważne kontrowersje, a karierę zrobił przede wszystkim poza oficjalnym obiegiem.
Image licensed by Ingram Image
W połowie zeszłej dekady banknot 500 euro zdobył w Hiszpanii przydomek "bin laden". Nazywano go tak, ponieważ przypominał ściganego terrorystę - każdy o nim słyszał, ale nikt go nie widział. W 2006 roku hiszpański rząd rozpoczął dochodzenie, które miało wyjaśnić dlaczego akurat w tym kraju wylądował co czwarty banknot o najwyższym nominale. Gospodarka Hiszpanii, chociaż szybko się wówczas rozwijająca, nie była na tyle duża, by można było uznać, że jest to przypadek. Winą obarczono rozrośniętą szarą strefę związaną z boomem na rynku nieruchomości.
Następca tysiąca deutschmarek
Wątpliwości co do sensu wprowadzania tak dużego nominału pojawiły się już na etapie projektowania przyszłej wspólnej waluty. EMI, poprzednik Europejskiego Banku Centralnego, przygotowywał założenia zasad działania obiegu gotówki w strefie euro już w połowie lat 90-tych. W tym czasie nominały o wartości przekraczającej 200 euro miało kilka krajów - m.in. Austria, Włochy i Holandia. Najwyższy nominał był w obiegu w Niemczech - 1000 DM, co odpowiadało kwocie około 500 euro.
Przedstawiciele krajów emitujących banknoty o wysokich nominałach nie zgadzali się z tezą, że w ten sposób wspierana jest szara strefa. Wskazywano m.in. na fakt, że część gospodarstw domowych woli utrzymywać swoje oszczędności w gotówce, a mniejsza ilość banknotów pozwala na wygodniejsze zarządzanie rezerwami. Ostatecznie argumenty zwolenników przyszłych "bin ladenów" zwyciężyły.
Kłopotliwy papierek
Banknot odegrał ważną rolę podczas finansowego kryzysu, gdy spadek zaufania do sektora bankowego spowodował zwiększony popyt na gotówkę zarówno w strefie euro, jak i poza nią. Banki centralne zdecydowały się wówczas zwiększyć rezerwy tego nominału, a w obliczu słabnącego dolara banknot znalazł swoje miejsce nawet w niektórych teledyskach amerykańskich raperów.
Wkrótce jednak zaczęły się gorsze czasy dla "pięćsetki" - brytyjska agencja SOCA zajmująca się tropieniem przestępczości zorganizowanej stwierdziła w 2010 r., że banknot nie ma żadnego legalnego zastosowania. Zdaniem SOCA 90 proc. popytu na ten nominał w Wielkiej Brytanii (posiadającej nadal narodową walutę) pochodziło ze świata przestępczego. Po apelu organizacji na Wyspach zaprzestano dystrybucji banknotu.
Sposób na podatek od przestępczości?
Europejski Bank Centralny opiera się jak dotąd naciskom z różnych stron i nie zamierza wycofać banknotu z obiegu. Pojawiają się jednak pomysły, by rezygnując z "pięćsetki" uderzyć jednocześnie w przestępców. W zeszłym roku analityk Merrill Lynch, Athanasios Vamvakidis, zaproponował szybką likwidację banknotu - w ciągu jednego miesiąca można byłoby go wpłacić na rachunki bankowe, po czym nominał przestałby być prawnym środkiem płatniczym. Przestępcy przechowujący środki w ten sposób musieliby szybko dokonać wymiany, zalegalizować brudne pieniądze lub stracić je, co można porównać z opodatkowaniem stawką 100 proc.
Pomysł można uznać za niezbyt realny, ale na pewno wśród pokrzywdzonych znalazłyby się gangi narkotykowe z Kolumbii. Jak donosił w 2010 roku "The Mail", 90 proc. "pięćsetek" będących w obiegu poza Unią, znajduje się właśnie w tym kraju.
Michał Kisiel, analityk Bankier.pl