W obrazowych słowach Marek Belka opisał sytuację polskiego sektora bankowego. Przemawiając dziś w Sejmie, prezes NBP zauważył, że instytucje te w Polsce nie przyjmują tak dużych rozmiarów jak w USA czy Europie Zachodniej.



- To też oznacza, że polskie społeczeństwo jest relatywnie mało zadłużone. Oczywiście bardzo łatwo epatować opinię publiczną informacjami o tym, że mamy ileś miliardów kredytów, z czego ileś miliardów niespłacanych. Proszę państwa, nie ma innego sensu powoływania się na te dane, jak w porównaniu z innymi krajami. ogóle wszelkie wielkości absolutne mają małe znaczenie, jeżeli ich nie porównujemy do innych wartości, mają małe znaczenie. Dług publiczny to bilion. No i co z tego, że bilion, skoro gospodarka realna to 1,7 biliona – powiedział.
- Nasze banki nie machają psem i są bardzo stabilne oraz bardzo zyskowne, co oczywiście kłuje w oczy. Tylko, że to jest także cena za to, że nie są zbytnio przelewarowane. Z jednej złotówki kapitału przeciętny polski bank ma aktywów – czyli udziela kredytów, kupuje obligacje państwowe, bony – mniej więcej na 11 zł. Bardzo byliby szczęśliwi Francuzi z ich wspaniałymi bankami, gdyby ta relacja była 33. A wynosi niekiedy 50. Co to znaczy? Może tam banki są zyskowne, ale ta zyskowność jest „goniona”, jest „na dopingu”. To sprawia, że ten system jest mniej stabilny – dodał.
- Są oczywiście pretensje i to uzasadnione do banków. Sam wypowiadałem się wielokrotnie mówiąc w oczy bankowcom pewne rzeczy – np. polisolokaty, których nie tyle sama koncepcja, ale sposób ich sprzedawania był niekiedy oszukańczy.(…) Banki teraz muszą sprostać wyzwaniu niskich stóp. Po drugie muszą zwiększyć opłaty na BFG – przypomnijmy, że to banki zrzuciły się na 3 mld, które dotychczas kosztowało spłacenie deponentów czterech SKOK-ów. Mówi się o podatku bankowym, mówi się o rozwiązaniach dla frankowiczów. Zwracam uwagę na to, że cokolwiek byśmy nie robili, nie możemy naruszyć stabilności handlu – zakończył.
/mz