Po bardzo słabym początku amerykańskie indeksy przez większość dni odrabiały straty. Misja byków zakończyła się niepowodzeniem. Mimo to okazało się, że nie brakuje chętnych na bardzo drogie akcje.


Po pierwszych 40 minutach handlu S&P500 tracił ponad 1,1% i nic nie wskazywało na to, aby sytuacja miała się odwrócić. Inwestorzy w Ameryce, podobnie jak w Europie, negatywnie reagowali na dane z Chin, gdzie we wrześniu odnotowano zaskakująco silny, bo aż 10-procentowy, spadek wartości eksportu.
Ale od tego momentu Amerykanom włączył się tryb odrabiania strat. Nowojorskie indeksy ruszyły w górę i rosły aż do ostatniej godziny handlu. Jednakże bliskość środowego zamknięcia zadziałała paraliżująco i ostatecznie czwartek przyniósł niewielkie spadki.
Dow Jones zakończył sesję utratą ćwiartki procenta. S&P500 odnotował stratę 0,31% i po raz pierwszy od lutego trzecią sesję z rzędu zakończył poniżej 100-sesyjnej średniej kroczącej. Nasdaq poszedł w dół o 0,49%. Tym razem dominująca od kilku lat na Wall Street strategia kupowania dołka (BTFD) okazała się tylko połowicznie skuteczna.
W piątek na Wall Street na dobre rusza sezon publikacji wyników za trzeci kwartał. Rezultatami pochwalą się trzy z czterech największych banków w USA: Citigroup, JP Morgan Chase oraz Wells Fargo. Analitycy prognozują niewielki spadek zysków przypadających (EPS) na S&P500, co przedłużyłoby serię spadku EPS-a do sześciu kwartałów.
A to przypomina inwestorom, że akcje amerykańskich spółek cały czas są bardzo drogie. Według danych Reutersa, indeks S&P500 jest wyceniany na 17-krotność oczekiwanych zysków spółek, a więc wyraźnie wyżej od średniej za ostatnie 10 lat (14,7).
Krzysztof Kolany




























































