Tanzania zakazała cudzoziemcom prowadzenia małych firm, aby chronić lokalnych przedsiębiorców.


Za złamanie tych przepisów grozi grzywna w wysokości nie mniejszej niż 4 tys. dolarów, pozbawienie wolności do sześciu miesięcy, a nawet deportacja.
Nowe rozporządzenie zostało oficjalnie opublikowane w poniedziałek i zabrania cudzoziemcom uczestnictwa w 15 określonych sektorach biznesu tradycyjnie prowadzonych przez Tanzańczyków. Rząd uznał, że są one kluczowe dla tworzenia lokalnych miejsc pracy i rodzinnych budżetów.
Obcokrajowcy nie mogą już między innymi prowadzić handlu hurtowego i detalicznego (z wyłączeniem supermarketów), punktów napraw telefonów komórkowych i urządzeń elektronicznych czy usług salonowych, czyli zakładów fryzjerskich czy kosmetycznych. Wyjątkiem są usługi turystyczne, które w dużej mierze zmonopolizowane są przez firmy zachodnie.
Zakaz dotyczy również sprzątania domów i biur, przewodnictwa turystycznego, prowadzenia stacji radiowych i telewizyjnych, prowadzenia muzeów lub sklepów z pamiątkami, a także pośrednictwa w obrocie nieruchomościami.
Decyzja rządu jest następstwem poważnych napięć między lokalnymi przedsiębiorcami, którzy oskarżają cudzoziemców, zwłaszcza chińskich, o wypieranie ich z sektorów zarezerwowanych dla Tanzańczyków. Według tanzańskiego urzędu statystycznego ponad 60 proc. z 61 mln mieszkańców Tanzanii jest zaangażowanych w mikro-, małe i średnie przedsiębiorstwa (MŚP), które generują prawie 35 proc. dochodu krajowego.
Ale została ona źle przyjęta przez sąsiednią Kenię, która uważa, że narusza porozumienia Wspólnoty Wschodnioafrykańskiej (EAC), gwarantujące handel między ośmioma państwami członkowskimi. A w Tanzanii mieszka, pracuje lub prowadzi działalność gospodarczą około 250 tys. Kenijczyków, według danych ujawnionych w maju przez ministra spraw zagranicznych Kenii Musalię Mudavadiego.
Tadeusz Brzozowski (PAP)
tebe/wr/























































