Czekamy przede
wszystkim na to, co wydarzy się między Trumpem a Chinami. Moim zdaniem Chiny nie
ustąpią, trzymam za to kciuki. I zobaczymy, co z tym fantem zrobi amerykański
prezydent – zaznacza w rozmowie z Bankier.pl Piotr Kuczyński, analityk Domu
Inwestycyjnego Xelion.


Czy za sprawą wojny celnej Trumpa powinniśmy przygotowywać się na załamanie światowego handlu, recesję, mocną bessę? Czy jednak jeszcze za wcześnie na takie prognozy?
Niewątpliwie jeszcze na to za wcześnie. Chociaż ośrodki analityczne takie jak Goldman Sachs czy JP Morgan zwiększają ocenę prawdopodobieństwa recesji w USA do 60-65%, to jednak dotyczy to samych Stanów, a nie całego świata.
Jeżeli chodzi o Polskę, według mnie prawdopodobieństwo recesji wynikające z tych zawirowań jest skrajnie małe. Możemy doświadczyć natomiast spowolnienia gospodarczego. Trudno obecnie wyliczyć, jaki to będzie uszczerbek, ale nie powinno być więcej niż 1 pkt proc. Zatem przykładowo ze wzrostu PKB o 3,8% zrobi się 2,8%. Skutki będą umiarkowane i ograniczone do tych sektorów, które produkowały bezpośrednio na Stany. Pamiętajmy, że nasz eksport do USA to jest tylko około 3,5% całego eksportu, więc niewiele.
Pośrednio ucierpimy też dlatego, że dostarczamy do Niemiec dużo podzespołów i części zamiennych do samochodów. W tym sektorze również mogą pojawić się problemy, ale ogólnie w gospodarce nic wielkiego się nie wydarzy.
A jakie mogą być efekty dla gospodarek w Europie Zachodniej i Azji?
Trudno o dobrą odpowiedź. Nie wiemy, jak się sytuacja rozwinie. Wypowiedzi prezydenta Trumpa są do tej pory bardzo buńczuczne. Zapowiadał, że nie będzie podejmował żadnych dyskusji, dopóki nie zostaną zrównoważone bilanse handlowe. Jednak z drugiej strony zdecydował się wysłać swoich ludzi na rozmowy do Japonii w sprawie ceł, na co indeks Nikkei 225 w Tokio zareagował we wtorek wzrostem o 6%. Wygląda na to, że Trump, wbrew temu, co mówi, jednak jest gotowy do negocjacji.
Jeśli chodzi o Unię Europejską, moim zdaniem powinna postawić się twardo Trumpowi. Nie od razu narzucać cła czy podatki, ale ostrzec, że na przykład nałoży 20% podatku na usługi gigantów cyfrowych, i dopiero wtedy stawać do rozmów.
Dobrym przykładem są Chińczycy, którzy odpowiedzieli Trumpowi 34-proc. cłem wzajemnym i ograniczeniami w eksporcie metali ziem rzadkich. Trump się zdenerwował i zasygnalizował, że jeśli Chiny się nie wycofają, to narzuci kolejne cła w wysokości 50%. Zobaczymy, czy faktycznie tak postąpi, bo jeśli nie, to może się okazać, że przegrał. Zobaczymy, kto pierwszy ustąpi z drogi w tej grze. To będzie test, czy zmierzamy ku negocjacjom, czy jednak ku zaostrzeniu sytuacji.
Wpływ całej sytuacji na Europę i Azję zależy głównie więc od tego, czy Trump się ugnie i dojdzie do pertraktacji zakończonych jakimś polubownym rozwiązaniem, czy też nie.
Jaki scenariusz obecnie wyceniają rynki? Najpierw były mocne spadki, ale w poniedziałek po południu i we wtorek nastąpiło uspokojenie sytuacji…
W czwartek, piątek i przez dużą część poniedziałku mieliśmy na rynkach panikę w czystej postaci. Poniedziałkowa sesja była bardzo zmienna, pojawiły się pogłoski o zawieszeniu ceł na 90 dni czy o nadzwyczajnym posiedzeniu Fedu, ale jedno i drugie okazało się plotką. We wtorek sytuacja wskazywała na odbicie.


Dalszy ciąg jest absolutnie niewiadomy. Jeżeli Trump postanowi iść swoją drogą i nie ulegać, to możemy obserwować kolejne spadki i to dużo gorsze niż do tej pory. A jeśli dojdzie do negocjacji, to natychmiast nastąpi bardzo duże odbicie. W każdym scenariuszu wracamy do punktu wyjścia, a tam niestety jest tylko prezydent Trump.
Jakie mogą być jeszcze ciosy w tej wojnie?
Czekamy przede wszystkim na to, co wydarzy się między Trumpem a Chinami. Moim zdaniem Chiny nie ustąpią, trzymam za to kciuki. I zobaczymy, co z tym fantem zrobi amerykański prezydent.
Z Trumpem trzeba rozmawiać twardo. Choćbyśmy nawet z tego powodu mieli pocierpieć na przykład przez pół roku, to jeśli po tym czasie okaże się, że wszyscy ci, którzy na niego głosowali, również dostają po portfelu, to szybko mu się zmienią poglądy.
Trump na pewno ma jedną broń, której Europa może bardzo się przestraszyć. Gdyby zapowiedział, że występuje z NATO i wycofuje wojska amerykańskie z Europy Zachodniej, w tym z Polski, to oczywiście zmieniłoby sytuację. Europejscy politycy są na użycie tej broni bardzo nieodporni.
Na czym tak naprawdę zależy Trumpowi? Na słabym dolarze, żeby zmniejszyć nierównowagę handlową? Na niskich stopach procentowych, żeby taniej refinansować dług? Bo chyba nie na recesji i krachu na Wall Street…
Zależy mu na wyrównaniu bilansu handlowego. To jest oczywiste.
Równolegle ekipie Trumpa zależy też na niskich stopach procentowych. Sekretarz skarbu Scott Bessent powiedział już dwa miesiące temu, że nie tyle chodzi o to, żeby Fed obniżał stopy, ale o to, żeby rentowności obligacji amerykańskich były niskie. To jest dosyć zrozumiałe, bo na podstawie tych rentowności wycenia się m.in. obciążenia kredytów w całej gospodarce.
Najgorsze jest to, że Trump wierzy w to, że może wrócić gospodarkę amerykańską do stanu sprzed 1980 roku, czyli sprzed startu potężnej fali globalizacji. Inaczej mówiąc, że przywróci 5 milionów miejsc pracy do USA, że przywróci 90 tys. firm, które zniknęły za sprawą globalizacji, i że wszystko będzie jak kiedyś. Ale tak na pewno nie będzie, bo to jest nie do zrealizowania – z bardzo wielu powodów. Ale on w to wierzy i to jest najgorsze.
Administracja Trumpa oczywiście chce też osłabienia dolara, i to dużego osłabienia. To zwiększyłoby konkurencyjność gospodarki, pozwoliłoby na odrestaurowanie siły przemysłowej Stanów Zjednoczonych. A po drugie łatwiej byłoby się Stanom oddłużać. Gdy ma się zadłużenie na poziomie prawie 37 bilionów dolarów, co odpowiada blisko 120% PKB, to właśnie słaby dolar jest tym, na czym powinno rządowi zależeć.
Czy słaby dolar to cel, który da się w ogóle osiągnąć?
Krążą różne scenariusze, jak administracja Trumpa chciałaby to osiągnąć. Nawet zupełnie szalone, jak choćby ten, że mogliby wycenić złoto w swoich zapasach po aktualnych cenach. Jak dotąd jest ono ciągle jest wycenianie po kursie z lat 70., czyli po 42 dolary za uncję. Gdyby wycenić na zasadzie „mark to market”, to zyskali 800 mld dolarów. Część złota mogliby sprzedać, co zachwiałoby notowaniami zarówno złota, jak i dolara.
Inna szalona teoria to tzw. Mar-a-lago Accord, czyli jakiś rodzaj umowy przypominającej Plaza Accord z 1985 r., gdy USA ustaliły z Niemcami, Japonią, Francją i Wielką Brytanią, że wszystkie te kraje osłabią dolara, umacniając swoje waluty. Obecnie jednak coś takiego jest bardzo mało prawdopodobne, gdyż w porozumieniu musiałyby uczestniczyć Chiny.
Stany jednak niewątpliwie chcą słabego dolara i będą robić wszystko, żeby był on jak najsłabszy. To może jednak się skończyć tak jak w balladzie Goethego „Uczeń czarnoksiężnika”, że rozpoczną proces osłabiania i nie będą potrafili go zatrzymać. I wówczas będzie dopiero ciekawie.
Jak może postąpić Fed? Czy zgodnie z oczekiwaniami zwiększy liczbę obniżek stóp, czy może przeciwnie, nawet je podwyższy, chcąc przeciwdziałać wywołanej cłami inflacji?
Nie, Fed raczej stóp nie podwyższy. Byłoby to zbyt ryzykowne, jeżeli chodzi o odpowiedź administracji, która mogłaby być bardzo niekonwencjonalna, włącznie z wyrzuceniem Jerome’a Powella przed końcem kadencji, która mija za rok w maju.
Jest jednak pytanie, czy rzeczywiście dojdzie do obniżek stóp, czy też utrzymania ich na obecnym poziomie 4,25-4,50%. Trudno na takie pytanie odpowiedzieć, gdyż Fed chyba sam nie wie, jak szacować wpływ ceł na inflację. Powell mówił kilka dni temu, że cła zwiększą inflację i zmniejszą wzrost gospodarczy w USA, więc obniżanie stóp byłoby przeciwskuteczne, bo tylko zwiększałoby inflację. Amerykańskiemu bankowi centralnemu będzie bardzo trudno podjąć sensowne decyzje. Jednak jeśli nie będzie ruszał stóp, to inwestorzy z rynku akcji będą tym bardzo zawiedzeni.
Akcje ostatnio mocno straciły, ale wygranymi sytuacji okazały się obligacje. Ich wyceny wzrosły, a rentowności pospadały do poziomów najniższych od wielu miesięcy. Co dalej z tymi papierami?
Faktycznie nastąpiła ucieczka do obligacji w obawie przed recesją. Dotyczyło to także polskich papierów, których rentowności spadły do niewiele ponad 5%, z około 6% parę tygodni temu. To jednak była lekko przesadzona reakcja jak na ten etap, gdy nie wiadomo, co będzie dalej. W poniedziałek w USA nastąpił już wyraźny wzrost rentowności. Najpewniej dlatego, że dotarło na rynki, że Fed wcale się nie będzie śpieszył się z obniżkami stóp.
Na razie można powiedzieć tyle, że im bliżej będzie negocjacji w sprawie ceł, tym lepiej dla notowań akcji i tym gorzej dla obligacji. W sytuacji odwrotnej to obligacje będą zyskiwać, a akcje tracić.
Co by Pan poradził dziś inwestorom jako chyba najbardziej doświadczony analityk na polskim rynku?
Przede wszystkim nie reagować nadmiernie. Sprzedawanie w czasie paniki na rynku jest prawie zawsze złym wyborem. Zbyt pospieszne kupowanie też jest złym wyborem. Pamiętajmy o giełdowym powiedzeniu, że nie łapie się spadającego noża, bo można się pokaleczyć – trzeba czekać, aż nóż wbije się w ziemię, wtedy można po niego sięgnąć.
W związku z tym warto poczekać na ustabilizowanie się sytuacji. Nie podejmować żadnych błyskawicznych decyzji, a raczej obserwować.