Poważne instytucje finansowe oficjalnie nie inwestują w kryptowaluty, ale na pewno starają się zarobić na ich popularności. Jak to się dzieje opowie doświadczony inwestor, w przeszłości m.in. globalny szef strategów rynków wschodzących jednego z największych banków w Londynie - Bartosz Pawłowski, obecnie dyrektor ds. inwestycji, bankowość prywatna mBanku.


Marcin Dobrowolski: Kryptowaluty to jedno z ulubionych słów 2017 roku. Ile można na nich stracić?
Bartosz Pawłowski: Stracić można wszystko, a jak ktoś pożyczy pieniądze, to i więcej niż wszystko. Można też zarobić. Jest to normalne, choć nieco bardziej zmienne niż inne aktywa finansowe i tak jak z każdym aktywem wiąże się ryzyko utraty całości zainwestowanych środków.
Czy poważne instytucje finansowe również inwestują w taki produkt?
Zależy od definicji poważnej instytucji. Na razie nie. Są podmioty na świecie, które zaczynają, tworzą się fundusze inwestycyjne inwestujące w kryptowaluty, w bitcoina. Natomiast na to jeszcze pod strzechy nie zbłądziło i są przesłanki ku temu by sądzić, że na razie nie zbłądzi.
Co skłania ludzi do inwestycji - tylko chciwość, tak osławiona, która stała się motorem rozwoju gospodarczego w ostatnich kilkudziesięciu latach?
Na pewno, chociaż wydaje mi się, że ta chciwość włączyła się dopiero w 2017 r., kiedy wielu ludzi zobaczyło, że w jeden dzień można zarobić 30 proc. Spójrzmy, że po kryzysie 10 lat temu bardzo duża grupa społeczeństwa nie partycypowała we wzrostach cen aktywów, które widzieliśmy - ceny akcji wzrosły, ceny obligacji wzrosły, natomiast dotyczyło to tylko tych ludzi, którzy mieli po kryzysie oszczędności. Jednak rozwarstwienie społeczeństwa się powiększa i kryptowaluty to chyba taka obietnica, że każdy właściwie może zainwestować w coś, co może się okazać wielkim sukcesem. Pamiętajmy, że jeszcze dziewięć lat temu bitcoina można było kupić po kilkanaście centów, a wydobyć za bardzo niewielkie pieniądze.
Ile można stracić na kryptowalutach?

Na tak postawione pytanie należy odpowiedzieć: „Co się mnie pytasz, ile można stracić! Natychmiast zapytaj się mnie, ile można zarobić!” Bo stracić można wszystko, a nawet jeszcze więcej. Aby tego uniknąć, trzeba wiedzieć.
Zapraszamy na "Puls Biznesu do słuchania" poświęcony w całości kryptowalutom.
Niektóre osoby, które miały wtedy bardzo duże pieniądze - słynna historia ze współzałożycielami Facebooka - zainwestowali gigantyczne środki na kryptowalutach.
Ja też znam osoby, które już 7, 8, 9 lat temu te pieniądze wydobywały, choć nie robiły tego z myślą o zarobieniu. Jest to bardziej obietnica demokratycznego, równouprawnionego systemu płatniczego i finansowego, która w dobie internetu i mediów społecznościowych pada na bardzo podatny grunt.
Nazwałbyś ten szał na kryptowaluty bańką spekulacyjną?
Nie. Ja uważam, że bańki to są rzeczy, o których wiadomo dopiero po fakcie. Nigdy nie było tak, że w trakcie trwania bańki pojawiało się tak wiele artykułów czy opinii, że to właśnie jest bańka. Do bańki potrzebowalibyśmy w wieczornych serwisach informacji kto ile zarobił i czy już trzeba zastawiać dom, żeby kupić kryptowaluty. Po drugie, i to jest chyba bardziej istotne, do powstania bańki spekulacyjnej niemal zawsze potrzebny jest kredyt. W 2008 r., w 2000 r. i jakbyśmy się cofali aż do słynnych tulipanów, zawsze bańkom towarzyszyły kredyty. Na dzień dzisiejszy, według danych, które mamy - nie jest ich dużo - ludzie, którzy kupują kryptowaluty, nie kredytują się, w związku z tym ich wrażliwość na spadki nie jest aż tak duża. Tylko dlatego, że wykres idzie w górę, to nie znaczy, że jest bańka. Gdybyśmy spotkali się tutaj rok temu i spojrzeli na wykres, kiedy bitcoin kosztował 1000 dolarów, to od kilkunastu centów do tysiąca dolarów to też jest wzrost, który przypomina bańkę. Teraz jesteśmy na poziomie 13 tys. dolarów, wykres wygląda rzeczywiście przerażająco, ale wydaje mi się, że jest jeszcze za wcześnie, by mówić o bańce.
Czy poważne instytucje finansowe mają jakiś pomysł, jak na tym biegu za zyskiem związanym z kryptowalutami zarobić?
Z inwestowaniem u nas w kryptowaluty jest kilka problemów. Po pierwsze, jednak ten obrót bitcoinem nie jest do końca bezpieczny. O ile ja czy Ty możemy kupić bitcoina na giełdzie na własne konto, o tyle dla klientów robienie tego, gdy nie ma żadnego depozytariusza, izby rozliczeniowej, jest dość ryzykowne. Po drugie nawet mała część portfela zainwestowana w bitcoina sprawia, że to właśnie ta część portfela najbardziej decyduje o jego wyniku, bo jego zmienność jest po prostu piorunująca. Jest to ciężkie, ale to nie znaczy, że nie trzeba próbować. W zeszłym roku zaczęliśmy szukać spółek i przedsiębiorstw, które inwestują w technologię, na której ten bitcoin się porusza, czyli w blockchain. Idea, która nam przyświecała, to taki trochę 2000-2001 rok - dużo spółek-pionierów internetowych wtedy padło, natomiast technologia pozostała. Ja bym wcale nie wykluczał, że bitcoin okaże się czymś bezwartościowym, ale sama technologia jest fascynująca i ona się niemal na pewno przyjmie.
Kryptowaluty jak wielka giełdowa bańka

Są tacy, ktorzy jednak widzą w kryptowalutach coś w rodzaju giełdowej bańki. Akcje gwałtownie drożeją, na rynku pojawiają się nowe spółki, a na ulicy każdy mówi o inwestowaniu na giełdzie. Jeżeli syndromy te przeniesiemy na pole kryptowalut, to zobaczymy, że to, co się aktualnie wokół nich dzieje, świetnie do charakterystyki bańki pasuje - pisze Adam Torchała, analityk Bankier.pl.
Pojawiają się kolejne fantastyczne kryptowaluty, np. Jesus Coin. Ta technologia to coś, na co zwróciłbyś szczególną uwagę?
Gdy przeszukiwałem na początku zeszłego roku sprawozdania finansowe różnych spółek, głównie ze Stanów Zjednoczonych, to okazało się, że np. IBM jest jednym z największych inwestorów na giełdzie w USA, jeżeli chodzi o samą technologię. Także są branże, jak np. branża finansowa, które będą bardzo z niej korzystać w przyszłości. Całe rozliczenia w świecie finansów to jest coś, co niemal idealnie nadaje się do jakiegoś zaadaptowania technologii blockchain. IBM bardzo dużo inwestuje w badania nad nią, więc zakładam, że w perspektywie kilku lat, jeżeli jeden z wielkich światowych banków zdecydowałby się przenieść część swojej działalności na blockchaina, to będzie rozmawiał ze spółkami typu IBM. To tylko jeden z przykładów spółek, które na tym korzystają i wydaje mi się, że to tradycyjne inwestowanie środków pieniężnych klientów na razie musi się koncentrować na tego typu substytutach niż bezpośrednio na kryptowalutach.
Przeczytaj także
Czy Twoim zdaniem regulacje mają jakikolwiek sens?
Mają bardzo dużo sensu w świecie inwestycji, ze względu na to, że większość osób, która ma jakieś pieniądze do ulokowania, nie jest w stanie śledzić wszystkiego, co dzieje się na rynkach finansowych, zwłaszcza w tej chwili. Ryzyko jest takie, że przyjdzie od czasu do czasu ktoś, kto powie że ma dogecoina albo Jesus Coina i obieca 30 proc. zwrotu w miesiąc. Z tego biorą się potem problemy, bo tego typu obietnice są zwykle bez pokrycia i potem mamy śledztwo KNF czy prokuratury. Pod tym względem regulacje są istotne. Problem w tym, że właściwie nie wiemy, czy go regulować, bo z definicji technologia blockchain to nie jest scentralizowany system, który można zamknąć, a rozproszona sieć powiązań. Regulowanie tego w tradycyjnym sensie jest niezwykle trudne i wręcz niemożliwe - zwłaszcza, że nowe kryptowaluty powstają niemal codziennie. Tutaj chyba rolą regulatora jest postarać się, żeby poważne instytucje finansowe na razie nie poszły w ten rzekomo łatwy zysk, a po drugie żeby jednak informować ludzi o potencjalnych ryzykach. Nie znaczy, że trzeba tego zabraniać, to nie jest metoda. Trzeba po prostu wyjaśniać. Nie wykluczam, że nie obędzie się bez jakiegoś krachu, bo to zwykle jest najlepsza metoda na nauczanie początkujących inwestorów, ale rolą regulatora jest przypominanie o tym, jakie są ryzyka.
Kiedy przewidujesz krach?
Gdy dzisiaj myślałem, o czym będziemy rozmawiać, to przyszła mi na myśl taka analogia ze strefą euro. Oczywiście kryptowaluty to oczywiście coś innego, ale spójrzmy na euro, które ma niespełna 20 lat, za którą stoi Europejski Bank Centralny, regulacje, banki, które wchodzą w skład eurosystemu mają rezerwy walutowe, nierzadko w złocie, jest to prawny środek płatniczy itd., a mimo to co kilka lat słyszymy historie, jak to się strefa euro rozleci, a euro jest zupełnie bezsensowną walutą. Tutaj mamy do czynienia z czymś zupełnie nowym, co właściwie nie spełnia wszystkich warunków bycia walutą. Na początku sam byłem bardzo sceptyczny co do koncepcji, teraz już trochę mniej. Cena jakiejkolwiek kryptowaluty nie jest wyznacznikiem jej sukcesu. Umówmy się - wystarczyłoby paru miliarderów z krajów azjatyckich i jesteśmy w stanie tę cenę wyciągnąć na 30 tys. dolarów. Wyznacznikiem sukcesu będzie to, gdy pójdziemy do sklepu i obok karty Visa, Mastercard i Blika zobaczymy również, że przyjmujemy również płatności w kryptowalutach. Wydaje mi się, że to się nie rozleci, ten koncept nie zniknie i nie będziemy go traktowali jako folklor. Cena może spaść i pewnie będzie spadać, bo zmienność jest gigantyczna, natomiast dla mnie koncepcja jest bardzo fascynująca, zwłaszcza blockchaina, więc szczerze mówiąc trochę kibicuję tej technologii, mimo że rekomendowania kupowania tych walut bym się nie podjął.
Rozmawiał Marcin Dobrowolski