REKLAMA

Obudź w sobie lidera

2012-06-18 08:00
publikacja
2012-06-18 08:00
Samoświadomość jest fundamentem każdego sukcesu. Bez znajomości samego siebie nic nie może się udać, bo aby zaplanować drogę do celu, musisz wiedzieć, skąd wyruszasz. Podczas indywidualnych sesji coachingowych najczęściej wspieram moich klientów w pracy nad osiągnięciem celów biznesowych i osobistych lub łączonych.

Typowy taki proces rozpoczyna się więc od postawienia zasadniczych pytań: „Nad czym chcesz pracować? Co chcesz osiągnąć?”. Na tym etapie pracy powinien pojawić się cel. Czasem jest on dokładnie określony, a czasem musimy go wspólnie doprecyzować. Jednak prawdziwe wyzwanie to określenie stanu obecnego danej osoby. Często zajmuje nam to nawet dwa spotkania. W Twojej głowie mogą się teraz pojawić pytania: „Czy to takie ważne, na jakim etapie życia się znajduję? Czy muszę się na tym koncentrować?”. Podobnie reaguje część moich klientów i wtedy zawsze posługuję się pewną sprawdzoną metaforą. To trochę tak jak z korzystaniem z nawigacji satelitarnej GPS. Możesz kupić najbardziej zaawansowane technologicznie urządzenie, najbardziej aktualne i superprecyzyjne mapy oraz znać dokładny adres miejsca, do którego chcesz trafić. Na nic jednak zdadzą się te rozwiązania, jeśli Twój samochód będzie się znajdował w głębokim tunelu, gdzie urządzenie nie będzie mogło połączyć się z satelitą, aby określić Twoją obecną pozycję...

To tak jak w życiu — możesz wiedzieć, co chcesz osiągnąć (znać dokładny adres), posiadać odpowiednią wiedzę i umiejętności (doskonały terminal GPS i mapy), ale jeśli nie będziesz wiedział, na jakim etapie swojego życia i rozwoju jesteś, planowanie nie ma żadnego sensu. Czy ta idea nie jest prosta? Pomyślisz pewnie, że jest. Okazuje się jednak, że jej realizacja nie jest taka łatwa. Dlaczego? Ponieważ doskonale potrafimy oszukiwać samych siebie. Chcąc regulować sobie samopoczucie, albo nie doceniamy swoich możliwości, albo, przeciwnie, przeceniamy je. W obydwu przypadkach konsekwencje mogą być poważne. Przypomina to trochę sytuację kierowcy rajdowego F1, który ma pojechać w ważnym wyścigu. Aby jego działania były maksymalnie efektywne, powinien:
  • siedem filarów budujących postawę człowieka, który może przejąć kontrolę nad własnym losem i nadać mu sens »
    Określić poziom swoich umiejętności jako kierowcy.
  • Znać swój bolid: wiedzieć dokładnie, jak się on zachowuje w różnych sytuacjach na torze, jak przyspiesza i hamuje, na czym polega jego przewaga nad bolidami innych zawodników, a na czym jego słabość.
  • Znać tor, na którym będzie się odbywał wyścig: miejsca, gdzie można przyspieszyć, a gdzie powinno się zwolnić, punkty szczególnie niebezpieczne i takie, gdzie można prowadzić niemalże z zamkniętymi oczami.
Jak myślisz, po co mu ta wiedza? Odpowiedź powinna być już dla Ciebie oczywista: po to, aby w maksymalny sposób wykorzystać swój potencjał i bezpiecznie dojechać do celu. Jeśli kierowcy zabraknie tej wiedzy, może:
  • przejechać wyścig w zachowawczy sposób, minimalizując ryzyko i wykorzystując tylko część swoich możliwości;
  • pojechać brawurowo, narażając się na poważny wypadek lub nawet śmierć.
Nie wiem, czy już dostrzegasz wszelkie analogie pomiędzy tą metaforą a swoim życiem. Pomyśl, czy naprawdę zdajesz sobie sprawę z tego, co do tej pory osiągnąłeś, co potrafisz i jakie masz naturalne talenty? A czy myślałeś też o swoich słabościach, naturalnych deficytach i braku kompetencji?

Podczas prowadzonych przeze mnie sesji coachingowych często spotykam się z tego typu podejściem. Nazwałem je strategią zachowawczą i strategią ryzykanta. Obie prowadzą do kiepskich rezultatów i nie warto ich stosować w życiu. Pozwól, że w kilku zdaniach je opiszę, tak abyś mógł w pełni zdać sobie sprawę z tego, jakich zachowań warto unikać.

Strategia zachowawcza


Nie wychylam się za mocno, bo jeszcze sobie nie poradzę i stanę się pośmiewiskiem.

Brak wiedzy o sobie jest przyczyną braku pewności siebie i zachowawczego działania. To jedna z najważniejszych przyczyn porażek. Dziś osiągnięcie sukcesu w jakiejkolwiek dziedzinie wymaga zrobienia czegoś niestandardowego lub czegoś standardowego, ale w niestandardowy sposób. Jest to możliwe tylko wtedy, gdy dokładnie wiemy, na ile nas stać, co potrafimy i na czym polega nasza naturalna przewaga nad innymi. Jeśli tej wiedzy nie mamy, to dla zachowania bezpiecznego status quo łatwo jest nam przechodzić na „tryb oszczędny”. W ten sposób ograniczamy możliwość pojawienia się ewentualnych naturalnych zagrożeń, ale też pozbawiamy siebie szansy na sukces. Jeśli stosujesz tę strategię w swoim życiu, pomyśl, jak wiele możliwości tracisz bezpowrotnie. Obserwując zachowania i postawy ludzi, doszedłem do przekonania, że prawie każdy z nas kieruje się tą strategią — jeśli nawet nie w całym życiu, to przynajmniej w jego wybranych obszarach. Z punktu widzenia naszych pierwotnych potrzeb wydaje się to być nawet słusznym postępowaniem. Pamiętaj jednak, że świat kręci się coraz szybciej i wymierne efekty będą osiągać tylko ludzie potrafiący w maksymalny sposób wykorzystać swój potencjał. Do tego potrzebna Ci jest samoświadomość.

W tym momencie pracy nad książką pojawiła się we mnie pokusa, aby bezpiecznie przejść dalej w naszych rozważaniach. Jednak byłoby to nieuczciwe wobec Ciebie, a także wobec mnie samego, bo… strategia zachowawcza towarzyszyła mi przez większą część życia… Naprawdę… Pomyślisz pewnie teraz: „No dobrze, skoro ta strategia jest taka zła, to dlaczego mimo jej stosowania tak wiele udało ci się osiągnąć?”. To bardzo dobre pytanie, ponieważ pozwala nam ono pokazać wyjątkowe ryzyko, jakie się kryje za omawianą strategią. To prawda, że mimo jej stosowania wiele udało mi się osiągnąć, jednak tempo mojego rozwoju było znacznie wolniejsze, niż mogłoby być. Podstawowym motorem moich działań było zawsze osiąganie osobistych celów w maksymalnie bezpieczny dla mnie sposób.

Ponieważ nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego, co wiem i jak wiele potrafię, wolałem się czegoś w ogóle nie podejmować, niż narażać się na ryzyko popełnienia błędu. Z tego powodu moje sukcesy były znacznie mniejsze niż sukcesy wielu moich koleżanek i kolegów, którzy osiągali lepsze rezultaty i w dodatku w dużo krótszym czasie. Dopiero w 2004 roku, podczas jednego ze szkoleń, w którym uczestniczyłem, doświadczony trener, przytaczając przykład kierowcy rajdowego, uświadomił mi realny koszt stosowania strategii zachowawczej. Owszem, stosując ją, możesz czuć się bezpiecznie, unikasz błędów, ale jednocześnie odbierasz sobie szansę na wykorzystanie maksimum swojego potencjału. To wyjątkowy grzech i wykroczenie przeciwko całej Twojej ludzkiej doskonałości. Szkolenie było momentem przełomowym. Od tego czasu nieustannie się staram jak najwięcej o sobie dowiedzieć — pytam, sprawdzam i obserwuję. To działa!

Strategia ryzykanta


Ja nie dam rady? Ja zawsze daję radę! Kto, jak nie ja?!

Strategia ryzykanta to zupełnie inny sposób postępowania niż strategia zachowawcza. Jest pewna grupa ludzi, którzy, nie zważając na swoje realne możliwości, podejmują się zadań, do których nie są wystarczająco dobrze przygotowani. Jak łatwo się domyślić, konsekwencje takiego zachowania mogą być nawet poważniejsze niż konsekwencje postępowania zachowawczego. Dlaczego? Ponieważ brawura i ryzykanctwo dość szybko prowadzą do katastrofy. O ile w strategii zachowawczej ryzykujesz to, że osiągniesz rezultaty mniejsze niż to możliwe, to w przypadku strategii ryzykanta często ryzykujesz wszystko, co masz: karierę, zdrowie, rodzinę, a nawet życie. Co ciekawe, przy braku samoświadomości i przy skłonnościach do stosowania tej strategii możesz też stać się ofiarą czyichś decyzji. Podczas kilkunastu lat współpracy z korporacjami kilka razy obser-wowałem sytuację, kiedy na stanowisko menedżerskie awansowano osobę zupełnie do tego niegotową. Młody, świetny sprzedawca z dnia na dzień zostawał przeniesiony na stanowisko dyrektorskie. Powody były różne — potrzeba chwili, rozgrywki personalne, gra korporacyjna i wiele innych.

Ludzie, którzy odnoszą sukcesy i są przy tym szczęśliwi, kierują się w życiu tylko kilkoma prostymi zasadami »
Oczywiście propozycja awansu jest na tyle atrakcyjna, że zdrowy rozsądek przegrywa z wizją wysokiej pensji i zestawu dyrektorskich zabawek. Zresztą powszechnie wiadomo, że nic tak nie fascynuje jak władza i wysoki status. Ta z pozoru wspaniała sytuacja niespodziewanego awansu może się łatwo zamienić w życiowy dramat. Wyobraź sobie, co się dzieje z człowiekiem, który podjął się zadań, z których nie jest w stanie się wywiązać. W naturalny sposób próbuje się on do tej sytuacji jakoś przystosować. Jako dyrektor nie bardzo może już pytać o rzeczy oczywiste. Pytanie jednak brzmi: oczywiste dla kogo? Stres, działanie bez wystar-czającej wiedzy, błędne decyzje i ryzyko odpowiedzialności to tylko namiastka tego, co go spotka. Wśród moich klientów jest co najmniej kilku menedżerów, których start na stanowisko przebiegał w taki właśnie sposób. Większość z nich twierdzi, że mieli dużo szczęścia, że mieli dużo szczęścia i mimo wszystko udało im się przetrwać. Jednak wspominają też swoich kolegów, którym tego szczęścia zabrakło… Może się zdarzyć, że niespodziewanie awansowany nowy dyrektor po pół roku zostanie zwolniony. Będzie miał w tej sytuacji przynajmniej dwa wyjścia — wrócić na niższy poziom w strukturze organizacji lub szukać kolejnego dyrektorskiego stołka. Oba rozwiązania są jednak mocno problematyczne. Powrót na niższe stanowisko to problem dla rekrutera, który będzie się zastanawiał, jak były dyrektor, który teraz ma być sprzedawcą, pogodzi się z taką degradacją. Przy drugiej możliwości — próbie zachowania funkcji dyrektora — wszyscy będą się zastanawiać, czy półroczne doświadczenie na takim stanowisku wystarczy, aby sprostać tej roli w nowej organizacji. Jak widzisz, sytuacja może stać się patowa.

No dobrze, ale wróćmy już do ogólnej koncepcji samoświado-mości. Kiedy w prywatnych rozmowach pytam ludzi o to, co o sobie myślą, często spostrzegam wyraźne zdziwienie i lekką konsternację: „Jak to co myślę? Nazywam się tak i tak, zajmuję się tym i tym, proste!”. „No dobrze”, odpowiadam, „powiedziałeś, że się zajmujesz tym i tym. A czy kiedykolwiek pomyślałeś o tym, co by było, gdybyś wyszedł poza ramy swojej codzienności i zastanowił się, co jeszcze mógłbyś robić, bo być może nie wykorzystujesz nawet 10 procent swoich naturalnych możliwości?”. Dla wielu osób to pytanie jest tak dziwne, jakby było wypowiadane w obcym języku! A jednak niezadanie sobie tego pytania może kosztować Cię wyjątkowo wysoką cenę! Bo jak będziesz się czuł, u końca swoich dni uświadamiając sobie, jak wielu ciekawych rzeczy nigdy nie zrobiłeś, gdyż po prostu nawet o nich nie pomyślałeś? Z drugiej strony warto wiedzieć, jakie są nasze osobiste predyspozycje i atuty, tak aby wybrać właściwy wyścig. Mając 160 cm wzrostu, zawodowym graczem koszykówki raczej nie będziesz, a z osobowością introwertyka trudniej Ci się będzie odnaleźć w roli handlowca czy prezentera. Świadomość siebie jest więc fundamentem udanego życia.

W tym miejscu chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na niezwykle istotny element samoświadomości, jakim jest uczciwość wobec siebie samego. Wiele osób, z którymi na ten temat rozmawiałem, deklarowało chęć dokonania osobistego bilansu szans i zagrożeń, jednak miało ogromny problem z obiektywną oceną siebie. Często powtarzam, że sztukę okłamywania siebie człowiek opanował do poziomu mistrzowskiego. Najczęściej zupełnie nad tym okłamywaniem nie panujemy, gdyż następuje ono w naszej podświadomości jako mechanizm obronny. To, czego nie możemy zmienić w rzeczywistości na poziomie faktów, w miarę łatwo możemy zmienić i nadać nowe, wygodne dla nas znaczenie. Ten naturalny mechanizm służył i nadal służy człowiekowi do kontrolowania emocji. Jednak jeśli naprawdę chcemy przejąć kontrolę nad własnym życiem, musimy nad nim zapanować. W dalszej części książki zaproponuję Ci praktyczne sposoby poradzenia sobie z tą naturalną tendencją, teraz jednak na poziomie idei chcę wyraźnie zaznaczyć potrzebę uczciwości wobec samego siebie. Dlaczego o tym piszę? Pracując z menedżerami w dużych korporacjach, bardzo często spotykam się ze zjawiskiem, które nazywam Czynnikiem EW.

„EW” to skrót od wyrażenia „Efektowny Wizerunek”, który zasadniczo odnosi się do osobistego PR, stosowanego przez wielu wytraw-nych graczy korporacyjnych. W samej idei dbania o wizerunek i opinię nie ma nic złego. Jednak kiedy wizerunek ten jest w większym stopniu oparty na radosnej kreacji i stosowaniu socjotechniki, a nie na faktach, może się stać źródłem problemów. Zasada budowania wizerunku jest prosta — eksponuj swoje silne strony i atuty. Tyle, tylko tyle! Tematyka ta jest mi niezwykle bliska ze względów zawodowych i jeszcze dwa lata temu mógłbym nieco inaczej przedstawić to zagadnienie. Na własnej skórze doświadczyłem, jak wiele szkody może przynieść okłamywanie samego siebie.

W 2007 roku kiedy rozpoczynałem pracę na własna rękę, było mi ciężko. Prze-prowadziłem się do Warszawy, miasto było mi obce, nie miałem  znajomych, a o przyjaciołach nawet nie wspomnę. Poza tym wielki strach, ogromne wyzwanie i mocno już konkurencyjny rynek szkoleniowo-coachingowy. Przy prawie każdej rozmowie z potencjalnymi klientami jako jedno z pierwszych padało pytanie: „Panie Robercie, a ile pan ma lat?”. Zastanawiałem się, o co chodzi, dlaczego oni wszyscy tak wyraźnie dają mi do zrozumienia, że jestem za młody. No cóż, mam taką dziecięcą fizjonomię, którą nazywam „babyface” i którą wtedy gdy miałem dopiero trzydzieści lat, dało się szczególnie zauważyć. Moja reakcja była natychmiastowa: „Mam być starszy? Nie ma sprawy! To się da zrobić!”. Szybka zmiana wizerunku, polegająca na stylizacji na pana pod pięćdziesiątkę: klasyczna fryzura, sposób mówienia i zachowania typowy dla osób w tym wieku — i gotowe! Tak mocno wczułem się w swoją nową rolę, że sam uwierzyłem, że mentalnie mam już te pięćdziesiąt lat. Czy była to prawda? Absolutnie nie i choć moje nowe oblicze spo-wodowało, że pytań o mój wiek było mniej, to ja czułem się jakoś nieswojo. Ciężar udawania był tak ogromny, że trudno mi się było skoncentrować na działaniu. Moją sytuację mogę porównać do sytuacji pewnego typu młodych dziewczyn, których jedynym zmartwieniem jest to, jak wyglądają. Zamiast skupić się na pracy czy rozmowie, wiecznie zerkają w lusterko i zastanawiają się: „Czy dobrze wyglądam?”. Znasz to? No właśnie! Pamiętaj więc, aby tak nie robić. Mój problem polegał na tym, że oprócz tego, iż nie mogłem sobie poradzić ze swoim wizerunkiem zewnętrznym, pogubiłem się także w swoim świecie wewnętrznym. Ponieważ zajmuję się szeroko pojętym rozwijaniem ludzi, to w związku z moją wyimaginowaną „pięćdziesiątką” pojawiła się pokusa, aby stać się mentorem.

Wyobraź sobie tę komiczną sytuację — trzydziestolatek, który przebrał się za pięćdziesięciolatka i udaje, że posiada jego życiową mądrość. Jak się pewnie domyślasz, mój plan się nie powiódł. W obszarze przywództwa, którym się zajmowałem, te wewnętrzne sprzeczności nie dawały mi szansy na stworzenie własnej, spójnej koncepcji. Momentem przełomowym była rozmowa z wyjątkowo mądrą kobietą, która postanowiła mnie w tym temacie nieco uświadomić. Okazało się, że wcale nie muszę mieć pięćdziesięciu lat ani na ten wiek wyglądać, aby mówić o przywództwie. To, kim jestem, co zrobiłem, z kim pracowałem, co wiem i co myślę, daje mi prawo, aby z pozycji trzydziestoparolatka zabierać głos w tym temacie. Nie jako wyrocznia, nie jako mentor i nauczyciel, ale jako inspirator. Jako ktoś, kto wiele widział i doświadczył, a teraz w nienarzucający niczego sposób chce się swoją wiedzą podzielić. I to było to! Od tamtego momentu wszystko zaczęło się układać. Sprawy nabrały tempa, a ja, nieskrępowany, mogłem robić swoje. Już się nie zastanawiałem, czy dane zachowanie pasuje do mojego wizerunku. Teraz liczyło się tylko to, czy jestem sobą. Pierwszego stycznia 2008 roku, kiedy znalazłem chwilę, aby zastanowić się nad sobą i nad tym, co robię, w zupełnie niekontrolowany sposób zapisałem w swoim notatniku zdanie: „Na kłamstwie niczego nie zbudujesz — bądź sobą...”. Pomyśl o tym...

*Artykuł stanowi fragment książki pt. Obudź w sobie lidera (Wydawnictwo Helion/Onepress 2012)
Źródło:
Tematy
Miejski model Ford Puma. Trwa wyjątkowa wyprzedaż

Komentarze (0)

dodaj komentarz

Polecane

Najnowsze

Popularne

Ważne linki