Macron, wbrew wszelkim prawidłom politycznego PR-u, ogłosił, że Francja będzie musiała konsumować mniej, a pojęcie „nadmiaru” powoli odchodzi do lamusa. Choć większość uzna zapewne, że to wizja z gruntu pesymistyczna, niektórzy dostrzegają w takim scenariuszu szansę na bardziej zrównoważony i przyjazny planecie rozwój.


„Zasadniczo żyjemy pod koniec ery obfitości, będziemy musieli wyciągnąć konsekwencje ekonomiczne. To koniec produktów i technologii, które wydawały się nam wiecznie dostępne; dojdzie do przerwania łańcuchów dóbr. Będziemy musieli poczynić przygotowania”. To nie stenogram ze spotkania aktywistów klimatycznych, tylko słowa, które do swoich ministrów skierował prezydent Francji Emmanuel Macron.
Jak relacjonuje „The Guardian”, w trakcie ubiegłotygodniowych obrad rządu, pierwszych po wakacyjnej przerwie, francuski przywódca stwierdził też, że jego kraj znalazł się „w punkcie krytycznym i stoi w obliczu trudnej zimy”. Doprowadziła do tego seria kolejnych kryzysów – Macron wymienił tu nawiedzające Francję susze i pożary, a także wywołane pandemią zakłócenia w handlu oraz rosyjską inwazję na Ukrainę, która doprowadziła do gwałtownego wzrostu cen surowców.
Przeczytaj także
"W obliczu takich obaw i takich wyzwań czasami łatwo jest obiecać i powiedzieć wszystko. Nie poddawajmy się tym pokusom, pokusom demagogii" – zaapelował prezydent, dodając, że „wolność wymaga poświęceń”. Wypowiedź Macrona, którą część komentatorów przyrównała do mowy pogrzebowej, wywołała niemałe poruszenie i była szczegółowo analizowana nie tylko przez francuskie media. Niektórzy doszukują się w niej także odzwierciedlenia coraz głośniejszych trendów dotyczących przyszłości – czy nawet zmierzchu – globalizacji.
Gdy nadchodzący kryzys wieszczy opozycja, nie jesteśmy zanadto zdziwieni. Gdy robi to jednak przedstawiciel władzy, wzywając ponadto społeczeństwo do poświęceń, coś musi być na rzeczy. Zwłaszcza jeśli ma on za sobą dopiero co wygrane wybory prezydenckie, a poziom inflacji w kraju jest relatywnie niski, przynajmniej na tle strefy euro. A może właśnie dlatego Macron mógł pozwolić sobie na stawianie takich mało populistycznych diagnoz. Pytanie tylko, kto był prawdziwym adresatem prezydenckiej przemowy.
Choć Macron nie musi prowadzić już kampanii, problemów na własnym politycznym podwórku ma oczywiście pod dostatkiem. Po tym, jak jego partia straciła większość w parlamencie, głosowanie nad przyszłorocznym budżetem, a także przeforsowanie reformy emerytalnej mogą okazać się sporym wyzwaniem. Co więcej, rzecznik francuskiego rządu przyznał wprost, że limity cenowe na energię nie będą obowiązywać w nieskończoność.
Przemówienie prezydenta można więc potraktować jako łagodzenie przyszłego niezadowolenia społecznego i ewentualnych protestów. Nie zmienia to jednak faktu, że dotychczas bardzo rzadko zdarzało się, by rządzący, zamiast roztaczać wizje przyszłych sukcesów, bez ogródek wykładali na stół alarmistyczne scenariusze. Wraz z coraz większymi zawirowaniami na światowych rynkach ten stan ulega jednak zmianie, o czym świadczą niedawne wypowiedzi kilku innych europejskich przywódców.
O zbliżającej się „ciężkiej zimie” (lub nawet zimach) mówili choćby kanclerz Niemiec, a także premierzy Belgii i Wielkiej Brytanii. „Nadchodzące miesiące będą trudne, być może bardzo trudne. Nasze rachunki za energię będą zawrotne. Dla wielu z nas koszt ogrzewania domu już jest przerażający” – oznajmił niedawno Boris Johnson. W związku z kryzysem energetycznym Unia Europejska, a także poszczególne państwa członkowskie instruują obywateli, jak oszczędzać energię i wprowadzają odpowiednie regulacje. Widać tu więc pewien „pesymistyczny” zwrot.
Koniec ery obfitości? "Niektórzy już zdążyli poczynić wyrzeczenia"
Na przywołaną przez Macrona „erę obfitości” można też spojrzeć pod nieco innym kątem. Niemal od razu przeciwnicy prezydenta zwrócili uwagę na fakt, że owoce płynące z gospodarki nadmiaru przypadały w udziale tylko ściśle określonym grupom.
„Gdy pada hasło »koniec obfitości«, moje myśli kierują się w stronę milionów bezrobotnych i prekariuszy. Dla wielu francuskich obywateli sytuacja jest trudna tu i teraz. Oni zdążyli już poczynić wyrzeczenia” – tak słowa Macrona skomentował Philippe Martinez, sekretarz generalny wpływowego związku zawodowego CGT.
Być może bardziej adekwatnym adresatem wizji „końca nadmiaru” jest względnie zamożna część Francuzów (czy szerzej – całego Zachodu), dla której półki zapełnione towarami z całego świata były czymś zupełnie oczywistym. W wyniku pandemii i lockdownów zglobalizowany rynek dóbr złapał jednak poważną zadyszkę. Przerwy w produkcji mikroprocesorów sprawiły, że nowego samochodu czy elektroniki nie można było już kupić "od ręki". Swoją cegiełkę dołożyły do tego skutki zmian klimatu – dość powiedzieć, że w wyniku suszy i niskich zbiorów gorczycy we Francji zaczęło brakować narodowego dobra – musztardy.
Przeczytaj także
"Mniej" nie zawsze musi oznaczać straty
Czy pozostaje nam tylko załamać ręce i liczyć, że kryzysy – teraz także ten energetyczny – potrwają krócej niż dłużej? Niekoniecznie. Kilka interesujących recept podsuwa raport firmy doradczej Accenture „Fjord Trends 2022”. Ich wdrożenie, jak przekonują autorzy analizy, nie tylko pomogłoby uodpornić firmy na przyszłe globalne zawirowania, ale przełożyłoby się również na uczynienie przyzwyczajeń konsumenckich bardziej zrównoważonymi.
Wśród proponowanych przez Accenture rozwiązań jest m.in. oddzielenie pojęcia innowacji od wprowadzania na rynek coraz większej liczby produktów. W trosce o planetę i zrównoważony rozwój należy raczej proponować dobra, które nie będą wymagały wymiany na nowe już po dwóch czy trzech latach. Co więcej, producenci powinni robić wszystko, by umożliwić konsumentom samodzielną naprawę urządzeń.
„Gdy łańcuchy dostaw kruche, firmy mogą analizować ten stan pod kątem obiegu zamkniętego i »biznesu regeneracyjnego«, który zastępuje tradycyjny model »kup, wykorzystaj, wyrzuć« bardziej cyrkularnym podejściem. Oznacza to badanie nowych praktyk, takich jak dynamiczne ustalanie cen, mikrofabryki czy hiperlokalizacja produkcji” – czytamy w raporcie.
Accenture powołuje się na dane organizacji Future of Nature and Business, według których przekształcenie trzech obszarów odpowiedzialnych za 80 proc. szkód wyrządzanych środowisku naturalnemu może otworzyć możliwości biznesowe o wartości 10 bilionów dolarów. Mowa tu: produkcji żywności, sektorze infrastruktury oraz branży energetycznej.
„Aby wykorzystać te możliwości, firmy musiałyby zrobić coś więcej niż tylko łagodzić negatywne skutki. Oczekuje się, że będą działać w sposób, który wspiera zdolność naszego naturalnego świata do uzupełniania się, o strukturalną przebudowę systemów, od których ludzie są zależni. Odchodząc od myślenia opartego na poczuciu dostatku, »mniej« wcale nie musi oznaczać straty” – podkreślają analitycy Accenture.
Macron, wbrew wszelkim prawidłom politycznego
PR-u, ogłosił, że Francja (a w domyśle cały syty Zachód) będzie musiała
konsumować mniej, a pojęcie „nadmiaru” powoli odchodzić do lamusa. Choć
większość uzna zapewne, że to wizja z gruntu pesymistyczna, niektórzy
dostrzegają w takim scenariuszu szansę na bardziej zrównoważony i przyjazny
planecie rozwój.
„Zasadniczo żyjemy pod koniec ery
obfitości, będziemy musieli wyciągnąć konsekwencje ekonomiczne. To koniec
produktów i technologii, które wydawały się nam wiecznie dostępne; dojdzie do
przerwania łańcuchów dóbr. Będziemy musieli poczynić przygotowania”. To nie stenogram
ze spotkania aktywistów klimatycznych, tylko słowa które do swoich ministrów
skierował prezydent Francji Emmanuel Macron.
Jak relacjonuje „Guardian”, w trakcie
ubiegłotygodniowych obrad rządu, pierwszych po wakacyjnej przerwie, francuski
przywódca stwierdził też, że jego kraj znalazł się „w punkcie krytycznym i stoi
w obliczu trudnej zimy”. Doprowadziła do tego seria kolejnych kryzysów, wśród
których Macron wymienił nawiedzające Francję susze i pożary, a także wywołane
pandemią zakłócenia w handlu oraz rosyjską inwazja na Ukrainę, która
doprowadziła do gwałtownego wzrostu cen surowców.
"W obliczu takich obaw i takich wyzwań czasami łatwo jest
obiecać i powiedzieć wszystko. Nie poddawajmy się tym pokusom, pokusom
demagogii" – zaapelował prezydent, dodając, że „wolność wymaga poświęceń” –
dodał.
Gdy nadchodzący kryzys wieszczy
opozycja, nie jesteśmy zanadto zdziwieni. Gdy robi to jednak przedstawiciel
władzy, wzywając ponadto społeczeństwo do poświęceń, coś musi być na rzeczy.
Zwłaszcza jeśli ma on za sobą dopiero co wygrane wybory prezydenckie, a poziom
inflacji w kraju jest relatywnie niski, przynajmniej na tle strefy euro. A może
właśnie dlatego Macron mógł pozwolić sobie na stawianie takich mało populistycznych
diagnoz. Pytanie tylko, kto był prawdziwym adresatem prezydenckiej przemowy.
Choć Macron nie musi prowadzić już kampanii,
problemów na własnym politycznym podwórku ma oczywiście pod dostatkiem. Po tym,
jak jego partia straciła większość w parlamencie, głosowanie nad
przyszłorocznym budżetem, a także przeforsowanie reformy emerytalnej mogą
okazać się sporym wyzwaniem. Co więcej, rzecznik francuskiego rządu przyznał
wprost, że limity cenowe na energię nie będą obowiązywać w nieskończoność.
Przemówienie prezydenta można więc
potraktować jako łagodzenie przyszłego niezadowolenia społecznego i
ewentualnych protestów. Nie zmienia to jednak faktu, że dotychczas bardzo rzadko
zdarzało się, by rządzący, zamiast roztaczać wizje przyszłych sukcesów, bez
ogródek wykładali na stół alarmistyczne scenariusze. Wraz coraz większymi
zawirowaniami na światowych rynkach ten stan ulega jednak zmianie, o czym
świadczą niedawne wypowiedzi kilku innych europejskich przywódców.
O zbliżającej się „ciężkiej zimie”
(lub nawet zimach) mówili choćby kanclerz Niemiec, a także premierzy Belgii i Wielkiej
Brytanii. „Nadchodzące miesiące będą trudne, być może bardzo trudne. Nasze rachunki za energię będą zawrotne.
Dla wielu z nas koszt ogrzewania domu już jest przerażający” – powiedział
niedawno Boris Johnson. W związku z kryzysem energetycznym UE, a także
poszczególne państwa instruują obywateli, jak oszczędzać energię i wprowadzają odpowiednie
regulacje. Widać tu więc pewien „pesymistyczny” trend.
Na przywołaną przez Macrona „erę
obfitości” można też spojrzeć pod nieco innym kątem. Niemal od razu przeciwnicy
prezydenta zwrócili uwagę na fakt, że z owoce gospodarki nadmiaru przypadały w
udziale ściśle określonym grupom.
„Gdy pada hasło >koniec obfitości<,
moje myśli kierują się w stronę milionów bezrobotnych i prekariuszy. Dla wielu
francuskich obywateli sytuacja jest trudna tu i teraz. Oni zdążyli już poczynić
wyrzeczenia” – tak słowa Macrona skomentował Philippe Martinez, sekretarz
generalny wpływowego związku zawodowego CGT.
Być może bardziej adekwatnym adresatem
wizji „końca nadmiaru” jest względnie zamożna część Francuzów (czy szerzej –
całego Zachodu), dla której półki zapełnione towarami z całego świata były
czymś zupełnie oczywistym. W wyniku pandemii i lockdownów zglobalizowany rynek
dóbr złapał jednak poważną zadyszkę. Przerwy w produkcji mikroprocesorów
sprawiły, że nowego samochodu czy elektroniki nie można było już kupić "od
ręki". Swoją cegiełkę dołożyły do tego skutki zmian klimatu – dość powiedzieć,
że w wyniku suszy i niskich zbiorów gorczycy we Francji zaczęło brakować
narodowego dobra – musztardy.
Czy pozostaje nam tylko załamać ręce i
liczyć, że kryzysy – teraz także ten energetyczny – potrwają krócej niż dłużej?
Niekoniecznie. Kilka interesujących recept podsuwa raport firmy doradczej
Accenture „Fjord Trends 2022”. Ich wdrożenie, jak przekonują autorzy analizy,
nie tylko pomogłoby uodpornić firmy na przyszłe globalne zawirowania, ale
przełożyłoby się również na uczynienie przyzwyczajeń konsumenckich bardziej
zrównoważonymi.
Wśród proponowanych przez Accenture
rozwiązań jest oddzielenie pojęcia innowacji od wprowadzania na rynek coraz
większej liczby produktów. W trosce o planetę i zrównoważony rozwój należy
raczej proponować dobra, których nie będą wymagały wymiany na nowe już po dwóch
czy trzech latach. Co więcej, producenci powinni ułatwiać samodzielną naprawę
urządzeń.
Gdy łańcuchy dostaw kruche, firmy mogą
analizować ten stan pod kątem obiegu zamkniętego i >biznesu
regeneracyjnego<, który zastępuje tradycyjny model „kup, wykorzystaj, wyrzuć”
bardziej cyrkularnym podejściem. Oznacza to badanie nowych praktyk, takich jak dynamiczne
ustalanie cen, mikrofabryki czy hiperlokalizacja produkcji” – czytamy w
raporcie.
Accenture powołuje się na dane
organizacji Future of Nature and Business, według których przekształcenie
trzech obszarów odpowiedzialnych za 80 proc. szkód wyrządzanych środowisku
naturalnemu może otworzyć możliwości biznesowe o wartości 10 bilionów dolarów.
Mowa tu: produkcji żywności, sektorze infrastruktury oraz branży energetycznej.
„Aby wykorzystać te możliwości, firmy
musiałyby zrobić coś więcej niż tylko łagodzić negatywne skutki. Oczekuje się,
że będą działać w sposób, który wspiera zdolność naszego naturalnego świata do
uzupełniania się, o strukturalną przebudowę systemów, od których ludzie są
zależni. Odchodząc od myślenia opartego na poczuciu dostatku, >mniej<
wcale nie musi oznaczać straty” – podkreślają analitycy Accenture.