
Panika, wyprzedaż, potężne spadki – powoli zaczyna brakować słów, by opisać skalę załamania na rynkach akcji. Uważam, że słowo „krach” jest już jak najbardziej na miejscu. Bo silniejsze jednodniowe spadki na Wall Street widziano wcześniej tylko trzy razy w historii.
Nawet podczas apogeum kryzysu po upadku Lehman Brothers jesienią 2008 roku nie odnotowano tak silnego jednosesyjnego spadku indeksu S&P500. W czwartek indeks ten zaliczył tąpnięcie o 9,51%, rozpoczynając handel od awaryjnego wstrzymania notowań po 7-procentowym spadku na otwarciu.
W swej oficjalnej historii S&P500 silniejszy spadek odnotował tylko raz: podczas pamiętnego „Czarnego Poniedziałku” z października 1987, gdy spadł aż o 20,5%. Dwucyfrowe spadki średniej przemysłowej Dow Jonesa (bo wtedy jeszcze nie było S&P500) historycy odnotowali dwa razy w październiku 1929 oraz w październiku 1987.
Historyczne spadki także na Wall Street ⬇️🇺🇸
— Michał Żuławiński (@M_Zulawinski) March 12, 2020
Obliczany od końca XIX wieku indeks Dow Jones Industrial Average zanotował dziś 4. najgorszą sesję w historii
1. 19 października 1987 -22,61%
2. 28 października 1929 -12,82%
3. 29 października 1929 -11,73%
4. 12 marca 2020 -9,99% pic.twitter.com/VcoKJpE8tw
Dziś Dow Jones poszedł w dół o 9,99%, kończąc czwartek na poziomie 21 200,62 pkt. Także w tym przypadku był to najpotężniejszy sesyjny spadek od roku 1987 (-22,6%). Była to więc bez wątpienia sesja historyczna. Co więcej, spadki nastąpiły po trwającej przez poprzednie trzy tygodnie gwałtownej wyprzedaży akcji. Dodatkowo, krach ten nastąpił niemal bezpośrednio po ustanowieniu w połowie lutego historycznych szczytów przez nowojorskie indeksy.
Od rekordów hossy do dzisiaj S&P500 obniżył się o niemal 27% i z impetem wszedł na terytorium rynku niedźwiedzia. Amerykanie zwykli bowiem definiować bessę jako spadek o przynajmniej 20% względem ostatniego szczytu. Ujmując rzecz w tych kategoriach możemy ogłosić, że po 11 latach hossy na Wall Street mamy teraz bessę. Po najdłuższej hossie w historii mieliśmy więc najszybsze w historii przejście na terytorium umownej bessy.
Panikę na rynkach akcji wywołały posunięcia władz mające na celu ograniczenie pandemii koronowirusa wywołującego chorobę Covid-19. Prezydent Donald Trump zawiesił loty z Europy, we Włoszech zamykane są sklepy, na całym kontynencie odwoływane są imprezy masowe i zawody sportowe, Słowacja zdecydowała się nawet na zamknięcie granic. Dzień po dniu okazuje się, że nie ma restrykcji, na które władze nie zdecydowałyby się, aby zdusić epidemię koronawirusa. Na Starym Kontynencie giełda w Londynie spadła o 11%, we Frankfurcie i Paryżu po 12%, w Madrycie o 14%, a w Mediolanie o prawie 17%. W trakcie dnia krążyły plotki, że już niedługi rynki akcji mogą zostać zamknięte, co zapewne tylko potęgowało strach i wyprzedaż.
Przerażenie na Wall Street mógł też wywołać fakt, że rynek spadał pomimo nadzwyczajnych interwencji banków centralnych. Europejski Bank Centralny zdecydował o bezpośrednim „dosypaniu” pieniędzy do sektora bankowego, równocześnie powiększając program skupu obligacji za świeżo wykreowane pieniądze (QE). Amerykanka Rezerwa Federalna gotowa jest wpompować w rynek do 500 mld (!) dolarów. I wszystko na nic! Giełdowe indeksy po tych komunikatach spadały równie mocno.
- Po wejściu w tryb pełnej paniki, odbudowa zaufania wymaga dużo czasu. Wydaje się, że właśnie tam zmierzamy. Spodziewamy się pogorszenia koniunktury gospodarczej, jest wiele niepewności na rynku - powiedział Scott Brown, główny ekonomista Raymond James cytowany przez PAP.
Obecnie wśród inwestorów panują nastroje podobne do tych z kryzysu 2008 r. Tym razem jednak nikt nie wie, jak i kiedy panika się skończy - wówczas bowiem chodziło o rozwiązanie spraw czysto finansowych, obecnie zaś nie wystarczy dosypać pieniędzy do gospodarki - nowe kredyty w mgnieniu oka nie uruchomią fabryk, nie zmienią nawyków konsumentów, nie ożywią transportu itp.
Historia uczy, że po tak silnej przecenie zwykle następuje mniej lub bardziej trwałe odbicie. Rynek jest już mocno wyprzedany, a ostatnie decyzje inwestorów były podyktowane paniką. Tyle że nikt nie wie, jak rozwinie się sytuacja i z jakiego poziomu rynki się odbiją. Strach inwestorów jest już potężny, o czym świadczy czwartkowa 40-procentowa zwyżka indeksu zmienności VIX. Wskaźnik ten – zwany potocznie „indeksem strachu” osiągnął najwyższą wartość od listopada 2008 roku. Wtedy też przypadło apogeum pierwszej fazy paniki po upadku Lehman Brothers. Ale po niej przyszła druga fala, a bessa zakończyła się dopiero na początku marca 2009 r.
