

Klątwa polskiego polityka krąży po świecie. Jej ofiarami padają kolejne niewinne kraje. Czy to szaleństwo kiedyś się skończy?
Wymieniając polityków, którzy odegrali największa rolę w dotychczasowej historii III RP, nie można pominąć Lecha Wałęsy, Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska. Rzadko jednak patrzymy na nich przez pryzmat wpływania na losy innych krajów, w tym tych bogatszych i potężniejszych od Polski. Okazuje się, że rzucane przez nich uroki mają olbrzymi zasięg i konsekwencje.
Polska zakwitnie jak Kraj Kwitnącej Wiśni
Awans zrujnowanej w wyniku wojny Japonii do pierwszej ligi światowych potęg gospodarczych budził zachwyt świata. Jeszcze w 1988 r. na Zachodzie powszechnie obawiano się, że Japończycy wykupiąPo całe zachodnie wybrzeże USA – w tym wieżowiec Nakatomi Plaza ze „Szklanej Pułapki” – i przy pomocy kapitału oraz nowych technologii zbudują imperium, którego nie udało się ustanowić na drodze wojny. I wtedy nadeszła klątwa Wałęsy, który u schyłku PRL przedstawił plan "budowy w Polsce drugiej Japonii".

Jak pokazał czas, Kraj Kwitnącej Wiśni do dziś nie może się z tego otrząsnąć. Stracona dekada lat 90. przeciągnęła się także na drugą, a obecnie dobija do ćwierćwiecza. „Starsza pani karmiona przez rurkę – oto demograficzno-gospodarcza alegoria Japonii” – pisał rok temu Bloomberg.
Co gorsza, na tej starszej pani eksperymentuje duet szalonych doktorów (czy raczej szarlatanów) – premier Shinzo Abe i szef Banku Japonii Haruhiko Kuroda – którzy aplikują jej nowatorskie leki: a to wstrzykną więcej pieniądza, a to zbiją kurs jena, a to każą przełknąć podwyżkę podatków. „Krajobraz po klątwie” uzupełniają tsunami z 2011 r., wroga postawa Chin czy wciąż nieprzewidywalna Korea Północna.
Swoje historyczne maksimum indeks Nikkei osiągnął podczas ostatniej sesji w 1989 r. Potem było już tylko gorzej. Przypadek?
Zielona Wyspa
- Irlandia może być także tutaj, tylko musimy przyjąć irlandzkie reguły – przekonywał w 2007 r. Donald Tusk w przedwyborczej debacie z Aleksandrem Kwaśniewskim. Hasło to było najpierw bardzo nośne, potem – kiedy mimo kolejnych przyspieszeń, rekonstrukcji i rewolucji legislacyjnych, ogłaszanych przez premiera, żadnych poważnych reform nie rozpoczęto – zaczęło ciążyć PO niczym kula u nogi. W Irlandii klątwa polskiego polityka spowodowała natomiast prawdziwe spustoszenie.

„Celtycki tygrys”, „zielona wyspa”, „nowa mini-potęga” – wszystkie te określenia, którymi przed kryzysem często określano Irlandię, po 2008 r. brzmiały gorzej niż gorzko. Stare porzekadło mówi, że „kiedy Pan Bóg chce kogoś ukarać, to odbiera mu rozum”. Trudno o lepszą ilustrację tej mądrości, niż działania irlandzkiego rządu. W obliczu zapaści systemu finansowego władze w Dublinie lekką ręką zagwarantowały pokrycie wszystkich zobowiązań prywatnych irlandzkich banków, które kilkukrotnie przekraczały PKB 6-milionowego kraju.
Faktyczne bankructwo Irlandii, skutkujące koniecznością zaciągnięcia wysoko oprocentowanej pożyczki od MFW i krajów UE, zwiększyło wzrost relacji długu do PKB z 25% do niemal 120%. Za ratowanie banków obywatele zapłacili: wyższymi podatkami, spadkiem dochodów i wzrostem bezrobocia z 5% do 15%. Irlandczycy pewnie do dziś plują sobie w brodę, że wzorem innych wyspiarzy – Islandczyków – nie puścili bankierów w skarpetkach i nie odmówili spłaty ich długów.
Kto po obietnicach Donalda Tuska zainwestował w irlandzkie akcje, ten do dziś nie wyszedł nawet na zero.

Norweski sen
Klątwa polskiego polityka stosunkowo najłagodniej obeszła się z Norwegią, której kopię nad Wisłą chciał w oparciu o gaz łupkowy budować Jarosław Kaczyński. Trudno jednak nie zauważyć, że od momentu „rzucenia klątwy” norweska gospodarka zanotowała 7 kwartałów spadku PKB, ceny nieruchomości wzrosły o 1/3, a dług prywatny poszybował do ponad 200% dochodu rozporządzalnego. Jest się więc czym niepokoić, nawet siedząc na sporych rezerwach pochodzących z eksploatacji gazu i ropy. Tym bardziej, że surowcowy boom kiedyś się skończy, a wysokie długi, podatki i koszty życia zostaną.

Być może prezes PiS rzucił klątwę na tyle niefortunnie, że jej część została w kraju. Mijają bowiem kolejne lata, a temat eksploatacji gazu z łupków to wciąż melodia przyszłości. Dziura w ZUS coraz większa, a dziur w ziemi, z których popłynąłby polski gaz, wciąż nie przybywa. Mantra o pracach nad uproszczeniem procedur dla firm zainteresowanych eksploatacją gazu powoli zaczyna przypominać powtarzane przez lata zapowiedzi stworzenia „jednego okienka” dla przedsiębiorców.
Bajka znad Bosforu
W oczekiwaniu na nadejście norweskiej katastrofy, Jarosław Kaczyński obrał sobie nowy cel do naśladowania - Polska powinna być tak poważnym państwem, jak Turcja – powiedział polityk w wywiadzie dla wPolityce.pl.
O to czy Turcja jest państwem poważnym, czy nim nie jest, można by się zapewne długo spierać. Rzut oka na fakty dotyczące gospodarki pokazuje jednak niezbicie, że Turcja nie jest obecnie zbyt dobrym modelem do naśladowania. Dla inwestorów „zapakowanych” w popularne kiedyś tureckie fundusze inwestycyjne, klątwa może być jednoznacznym i ostatecznym sygnałem „sprzedaj”.
Ostatnie kilka miesięcy nad Bosforem były wyjątkowo gorące. Ze względu na rozpoczęcie przez Fed ograniczania programu zakupu aktywów, zagraniczny kapitał zaczął się wycofywać z rynków wschodzących, w tym z Turcji. W efekcie lira zaczęła gwałtownie się osłabiać – w pewnym momencie za dolara trzeba było zapłacić 2,39 TRY, czyli o 35% więcej niż na początku 2013 r.
W reakcji na te wydarzenia, turecki bank centralny zdecydował się drastycznie podnieść stopy procentowe – z 4,5% do 10%. W kolejnych miesiącach sytuacja na rynku walutowym nieco się uspokoiła, choć lira i tak jest słabsza niż przed grudniem 2013 r., jednak dawać o sobie znać zaczęła inflacja. Kiedy wskaźnik CPI pokazuje 9,66% (najwięcej od dwóch lat, niemal dwukrotnie więcej od celu inflacyjnego), a bank centralny mimo to tnie stopy procentowe (z 10% do 9,5%), to wiedz, że coś się dzieje.
Chwalony przez prezesa Kaczyńskiego premier Turcji, Recep Tayyip Erdogan, może potrafi budować wizerunek silnego państwa, jednak o ekonomii pojęcie ma blade. W przerwach między pacyfikowaniem demonstracji i cenzurowaniem internetu, szef tureckiego rządu opowiada się za prowadzeniem polityki zerowych stóp procentowych. W jego przekonaniu ma to … sprowadzić inflację w dół. Winą za problemy gospodarcze Erdogan obarcza natomiast zazwyczaj zachodnie banki i spekulantów”.
Jak długo jeszcze czekać będziemy?
Na świecie jest ok. 200 państw. Pod względem PKB per capita polska plasuje się w czołowej 50. Odfiltrowując z tej listy kraje małe albo takie, które nad Wisłą się z niczym nie kojarzą („Polska drugą Andorą” nikogo nie porwie) wciąż zostanie nam dość, by obdzielić jeszcze kilkanaście kampanii wyborczych.
Posiadanie pozytywnych wzorców to nic złego. Wyglądanie poza własne podwórko, aby nie wywarzać otwartych drzwi, to cnota, a nie grzech. Cały szkopuł tkwi jednak w tym, by poza rzuceniem bez większego namysłu i przygotowania hasła: „bądźmy jak …”, politycy potrafili przedstawić konkretne recepty na rozwiązanie konkretnych problemów. Emigracja, bezrobocie, dług publiczny, bariery dla przedsiębiorców, dysfunkcyjny system emerytalny, a na dodatek globalny kryzys i zmierzch „starego porządku” geopolitycznego – takiego miksu problemów nie miał być może żaden kraj w historii. I nie będzie miał, bo nigdy nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.
Tymczasem politycy i doradzający im eksperci zdają się być – wzorem generałów – przygotowani do „wygrania poprzedniej wojny”. Wszyscy wiemy, co trzeba było zrobić rządząc powojenną Japonią czy Irlandią z lat 90. Gorzej, gdy trzeba zmierzyć się z aktualnymi problemami Polski.
Jeżeli w nadchodzących wyborach Polacy znów wybiorą sobie kogoś, kto zamiast zaoferowania „krwi, potu i łez” powie „zagłosujcie na mnie, a za 4 lata będzie tu jak w raju, a reformy nie będą wcale bolesne”, to klątwa polskiego polityka – ta prawdziwa, której ofiarami są głównie sami Polacy – będzie trwać jeszcze długo.
