Niebawem minie już dziesięć lat od początku islandzkiego kryzysu bankowego,
który w relacji do wielkości PKB był największą taką zapaścią, jaką
kiedykolwiek odnotowano. Media obszernie informowały o wyrokach więzienia dla islandzkich
bankierów oskarżonych o nadużycia. Z punktu widzenia całej islandzkiej
gospodarki, znacznie ważniejsza wydaje się jednak bankowa rewolucja rozpoczęta
po 2008 r. Przykład Islandii pokazał, że można skutecznie ograniczyć rolę
nadmiernie rozrośniętego sektora bankowego.


Kraju gejzerów po prostu nie było
stać na wielki bankowy bailout
Trzeba pamiętać, że islandzki kryzys nie miałby miejsca, gdyby tamtejsi politycy zrezygnowali z planu stworzenia centrum finansowego w kraju, który wcześniej był znany m.in. z rybołówstwa oraz hutnictwa. Deregulacja islandzkiego sektora bankowego z 2001 roku, bardzo szybko spowodowała jego patologiczny rozrost. W 2003 r. aktywa islandzkich banków stanowiły 178% PKB, co było już pewnym sygnałem ostrzegawczym. Przez kolejne lata, tempo wzrostu bankowych aktywów jeszcze przyspieszyło, a banki z Islandii zaczęły eksplorować m.in. brytyjski oraz holenderski rynek. Dane islandzkiego urzędu statystycznego wskazują, że w szczytowym momencie (2007 r.), bankowe aktywa stanowiły równowartość 634% PKB.
Informacje z poniższego wykresu stanowią odpowiedź na pytanie, dlaczego Islandia nie zdecydowała się na udzielenie pomocy finansowej dla swoich największych banków (Kaupthing, Landsbanki i Glitnir), gdy te instytucje pod koniec 2008 r. straciły płynność finansową. Przy tak dużej dysproporcji pomiędzy rozmiarem sektora bankowego i wielkością PKB oraz islandzkiego budżetu, tzw. bailout był po prostu niemożliwy. Pomoc finansową z Międzynarodowego Funduszu Walutowego oraz innych krajów nordyckich (łącznie 4,6 mld USD), przeznaczono na obronę kursu korony i wypłatę części gwarantowanych depozytów. Ograniczenia finansowe islandzkiego rządu były tak znaczące, że zdecydowano się na desperacki krok. Mowa o przyznaniu pierwszeństwa w wypłacie gwarantowanych depozytów posiadaczom oszczędności z Islandii. Taka polityka doprowadziła do konfliktu z władzami Wielkiej Brytanii i Holandii. Wspomniane państwa musiały bowiem samodzielnie pokryć koszty gwarantowania depozytów dla obywateli, którzy ulokowali pieniądze w bankach kontrolowanych przez islandzkich właścicieli.
Podczas islandzkiej restrukturyzacji sektora bankowego, wierzyciele trzech największych banków uzyskali udziały w nowoutworzonych instytucjach. Takie nowe banki powstały z „dobrych” i zyskownych aktywów swoich poprzedników. Pomoc państwa w procesie restrukturyzacji wiązała się m.in. z dokapitalizowaniem nowych banków.
Teraz sektor bankowy w Islandii wreszcie ma odpowiedni rozmiar
Upadek trzech największych banków w Islandii miał dewastujący wpływ na gospodarkę, ale umożliwił stworzenie systemu bankowego w nowej odsłonie. Począwszy od 2008 r. systematycznie spadała relacja aktywów bankowych do islandzkiego PKB. Pod koniec minionego roku, ten wskaźnik wynosił już tylko 136%, co wydaje się bezpiecznym wynikiem.
Nowy islandzki system bankowy, który stworzono na gruzach upadłych banków (m.in. Kaupthing, Landsbanki i Glitnir), cechuje się nie tylko znacznie lepszym nadzorem ze strony państwa. Spore znaczenie ma działalność tylko jednego banku stricte inwestycyjnego. Oprócz niego funkcjonują trzy nowe banki uniwersalne oraz cztery małe banki kierujące swoją ofertę głównie do klientów z obszarów wiejskich. Co ważne, islandzkie banki polegają głównie na finansowaniu przez rodzimych deponentów. W tym kontekście warto pamiętać, że nierozsądne zaciąganie zagranicznych zobowiązań przez Kaupthing, Landsbanki i Glitnir było przyczyną upadku wspomnianych banków.
Nowym zagrożeniem są wzrosty cen islandzkich lokali i domów…
Obecnie islandzkie banki mają dobre wskaźniki wypłacalności, co pozwala sądzić, że wyspiarskiemu krajowi na razie nie grozi destabilizacja ze strony sektora bankowego. Nowe niebezpieczeństwo kryje się gdzie indziej. Mowa o bardzo szybkich wzrostach cen nieruchomości mieszkaniowych. Dane Eurostatu wskazują, że od I kw. 2015 r. do II kw. 2017 r. islandzkie domy i lokale podrożały o 33,8% (patrz poniższa tabela). Pod względem tempa wzrostu cen mieszkań, Islandii dorównywały jedynie Węgry (+28,8%). W tym samym okresie (I kw. 2015 r. - II kw. 2017 r.), polskie domy i lokale podrożały o 6,4%, co było niewielkim wzrostem na tle Europy.
Wzrost cen mieszkań stanowi spore wyzwanie dla islandzkiej gospodarki, ponieważ jest on trudny do zatrzymania i skutkuje problemami z zadłużeniem gospodarstw domowych. Islandia już teraz cechuje się ponadprzeciętnie wysokim udziałem kredytów mieszkaniowych w PKB (2016 r. - 65%). Wszystko wskazuje na to, że drastyczny wzrost cen domów i lokali spowodowany m.in. imigracją, teraz będzie w Islandii ważniejszym tematem niż sytuacja sektora bankowego.























































