Mocno rozczarowujące dane napływające z gospodarki USA pomogły wykrzesać solidne wzrosty na nowojorskich parkietach. Znana z poprzedniej dekady zasada, że im gorzej w sferze realnej, tym lepiej dla rynków finansowych, dziś wróciła do gry.


Indeks S&P500 wzrósł we wtorek o 1,45%, na zamknięciu osiągając wartość 4 497,63 punktów. Nasdaq zyskał jeszcze więcej, bo 1,74% i zameldował się na pułapie 13 943,76 pkt. Średnia przemysłowa Dow Jonesa podniosła się o 0,85%, dochodząc do poziomu 34 852,67 pkt.
Katalizatorem wtorkowej zwyżki cen akcji na Wall Street były wręcz sensacyjnie słabe dane z amerykańskiego rynku pracy. Chodzi o ankietę JOLTS mierzącą liczbę nieobsadzonych stanowisk pracy. W lipcu było ich niespełna 8,83 miliona. To wyraźnie mniej niż miesiąc wcześniej (9,165 mln) oraz zdecydowanie mniej (9,47 mln), niż szacowali ekonomiści.
Był to także najniższy odczyt od marca 2021 roku, gdy gospodarka USA tkwiła w okowach częściowych lockdownów, wstrzymujących działalność w wielu sektorach usług. Było to także trzecie największe rozczarowanie (tj. różnica względem rynkowego konsensusu) w historii. To sygnał, że rynek pracy w USA wyraźnie „stygnie” i że pozycja przetargowa pracownika zaczyna słabnąć.
A to z kolei powinno się przełożyć na osłabienie presji płacowej i złagodzenie napięć inflacyjnych. To dobra wiadomość dla decydentów z Rezerwy Federalnej, którzy w takim układzie mogą się wstrzymać lub wręcz zaniechać dalszych podwyżek stóp procentowych. A wizja mniej restrykcyjnej polityki monetarnej w Fedzie to z kolei dobra wiadomość dla wycen aktywów finansowych. Zwłaszcza tych, po których inwestorzy spodziewają się istotnego przyrostu generowanej gotówki w odległej przyszłości (patrz: spółki technologiczne).
Drugą złą (czyli dobrą dla Wall Street) wiadomością było nieoczekiwane pogorszenie nastrojów konsumentów. Indeks autorstwa Conference Board spadł w sierpniu do 106,1 pkt. względem 114 pkt. w lipcu i rynkowego rynkowych oczekiwań rzędu 116,1 pkt. Zatem zamiast spodziewanej poprawy morale gospodarstw domowych nastąpiło jego pogorszenie, co może (ale nie musi – przecież to tylko deklaracje) przełożyć się na ograniczenie wydatków konsumpcyjnych. A więc znów „schłodzenie” konsumpcji i ograniczenie presji cenowej w gospodarce.
Rynek długu stawia sprawę dość jasno i liczy na to, że seria słabszych raportów makro skłoni Powella i spółkę do zaniechania kolejnych podwyżek stóp procentowych. Rentowność 2-letnich Treasuries spadła we wtorek aż o 16 pb., do 4,88%. A jeszcze w poniedziałek przekraczała 5,1% i była najwyższa od 2006 roku. Spadały zresztą rentowności na całej długości amerykańskiej krzywej terminowej – podobne co dwulatki regres dochodowości odnotowały też papier 3-, 5- oraz 7-letnie.
Nieco mniej zdecydowany jest rynek terminowy. Z notowań futures na stopę funduszy federalnych wynika, że prawdopodobieństwo 25-punktowej podwyżki w horyzoncie trzech tegorocznych posiedzeń FOMC zmalało z 57% do 44%. Zatem szanse nadal wyceniane są blisko pół na pół, ale tym razem ze wskazaniem na zakończenie cyklu podwyżek.
Inwestorzy nadal stawiają na akcje wielkich spółek technologicznych. To one napędzały wtorkowe zwyżki giełdowych indeksów. Notowania Google’a, Apple’a, Netfliksa i Mety zyskiwały po 2-3%. Kurs Nvidii wzrósł o 4,2%, a Tesli o przeszło 7%.



























































