Nie sprawdziły się - jak dotychczas - obawy niektórych, że po utworzeniu NAFTY większość miejsc pracy wyemigruje razem z amerykańskimi firmami do Meksyku. Od tego czasu, tj. od 1995 roku, w USA powstało 10 milionów nowych miejsc pracy. Siła robocza jest tam opłacana najlepiej na świecie. Gdyby amerykańskim firmom zależało tylko na płaceniu jak najmniej za pracę, w całości przeniosłyby się nie do Meksyku, lecz np. do Afryki. Tymczasem 80% inwestycji amerykańskich lokowanych jest w krajach wysoko rozwiniętych, gdzie nie tylko płace, ale też normy socjalne są wyśrubowane. Czy jednak w dalszym ciągu inwestorzy będą poszukiwać przede wszystkim stabilności politycznej, rządów prawa, poszanowania praw własności, wolnego rynku, dobrej infrastruktury i dobrze wyszkolonych pracowników w czasie, kiedy postępująca globalizacja powoduje zaostrzenie się konkurencji? Rynki stają się coraz bardziej otwarte, a firmy mają do dyspozycji nowoczesne i tanie środki komunikacji oraz szeroką ofertę usług logistycznych. Sprzyja to zarówno rozszerzeniu sprzedaży na nowych rynkach, jak i lokalizowaniu tam produkcji. Kto więc nie wkracza na nowe rynki i lokuje produkcję tam, gdzie koszty są najniższe, ten po prostu wypada z globalnej gry. W nie tak odległej przeszłości "wyemigrowały" z krajów zachodnich do krajów rozwijających się całe branże przemysłu. Przykładowo, w 1975 roku przemysł odzieżowy w Niemczech zachodnich zatrudniał 400 000 osób (i 100 000 we wschodnich). Obecnie w branży tej pracuje 35 000 osób w Niemczech zachodnich i 5 000 we wschodnich. Przy większość z nich to pracownicy umysłowi i w centralach. Produkcja w tej branży już prawie zanika. Jednak ekonomiści nie widzą w tym niczego złego, upatrują raczej w przenoszeniu zagranicę przestarzałych gałęzi przemysłu szansę na umocnienie gospodarki narodowej, dzięki rozwojowi najnowocześniejszych branż.
Wielka migracja
W ostatnim czasie emigrują z Niemiec także rentowne firmy, czego przykładem może być firma oponiarska Continental. Mimo że zwiększyła ona zysk netto w 2005 roku o ok. 4%, a kurs tej akcji wzrósł aż o 60%, to zarząd koncernu zadecydował o zamknięciu zakładu w Hanowerze, nawet wbrew zgodzie załogi na znaczną obniżkę płac. Manfred Weunemer, prezes Continentala, oświadczył rozgoryczonym pracownikom, że nie czuje "patriotycznego zobowiązania" wobec zakładu w Hanowerze, ponieważ wszystkie zakłady koncernu, bez względu na kraj działania, ocenia według jednakowych kryteriów ekonomicznych.
Podobne decyzje podejmują inne firmy zagraniczne lub ponadnarodowe, które do tej pory wytwarzały swoje produkty w Niemczech i innych krajach zachodnich. Przykładem może być podjęta na początku 2005 roku decyzja szwedzkiego koncernu Electrolux o zamknięciu należącego do niego zakładu AEG w Norymberdze. Electrolux, mimo protestów związków zawodowych (związkowcy nawoływali nawet do bojkotu marki) i załogi, nie zmienił decyzji o przeniesieniu produkcji do Polski i Włoch na początku 2007 roku. W wyniku tego "przeniesienia" pracę straci 1 750 dobrze opłacanych pracowników niemieckich w Norymberdze (otrzymają oni stosunkowo wysokie rekompensaty oraz dodatkowe świadczenia na przekwalifikowanie i szukanie nowych pracodawców) i tyle samo powstanie nowych miejsc pracy w Polsce i we Włoszech. Należy zaznaczyć, że Electrolux (do którego należą także m.in. marki: AEG, Zanussi, Frigidaire) osiąga obroty ok. 11 mld euro i zatrudnia 72 tys. osób w wielu krajach świata. Wobec nasilającej się konkurencji cenowej koncern ten postanowił przenieść 14 zakładów (spośród ogółem 43) z krajów wysoko uprzemysłowionych do Europy Wschodniej, Meksyku i Azji. Dzięki temu firma powinna zmniejszyć koszty o 450 mln euro rocznie. Prezes koncernu Hans Straberg przyznał, że zachodzące obecnie zmiany oznaczają dla ludzi silne wstrząsy, ale im później przedsiębiorstwa podejmują niepopularne, lecz konieczne decyzje, tym bardziej są one bolesne.
Nieunikniony exodus
W opinii ogromnej większości ekonomistów, przenoszenie produkcji z drogich krajów do tańszych jest po prostu nieuniknioną reakcją na nasilającą się konkurencję globalną. Niektóre firmy zachodnie decydują się wprawdzie na strategię obrony wysokich cen swoich markowych wyrobów przez zapewnienie najwyższej jakości i atrakcyjnego wzornictwa, jednak wiele z nich wybiera po prostu racjonalizację produkcji, czyli jej przeniesienie do tańszych krajów. W krajach zachodnich natomiast, do których nadal napływa większość bezpośrednich inwestycji zagranicznych, powstają także nowe miejsca pracy, chociaż okresowo ubytek miejsc pracy może być w danym mieście czy regionie większy od liczby nowych miejsc pracy, wynikających z inwestycji miejscowych i zagranicznych przedsiębiorców.
W skali globalnej procesy globalizacji oraz liberalizacji handlu światowego znacznie zwiększyły podaż taniej pracy. Nic więc dziwnego, że firmy z krajów rozwiniętych chcą i często muszą korzystać z tego potencjału, skoro tą drogą idą ich konkurenci. Wprawdzie w nowoczesnej gospodarce najcenniejszy jest kapitał ludzki, to jednak w przypadku różnych dziedzin produkcji podaż rąk pracy znacznie bardziej przewyższa podaż środków inwestycyjnych niż kilkanaście lat temu. Oznacza to słabszą pozycję pracowników i związków zawodowych, a z drugiej strony większy wpływ akcjonariuszy na decyzje zarządów. Pod wpływem globalizacji, liberalizacji handlu i swobody przepływu kapitałów uległ radykalnej zmianie układ sił między pracownikami i posiadaczami kapitału. To właśnie posiadacze kapitału, a w praktyce dbający o ich interesy członkowie zarządu i menedżerowie starają się obecnie podnosić rentowność firm i nawet w okresie dobrej koniunktury i rosnących zysków nie zgadzają się na podwyżki płac. I podejmują decyzję o przeniesieniu części produkcji za granicę.
Poza nielicznymi "spokojnymi" reakcjami na decyzje o przeniesieniach produkcji (tak jak brytyjski przykład Peugeota, gdzie mimo zapowiedzianej likwidacji 2 300 miejsc pracy w fabryce pod Coventry i trzykrotnie większej liczby brytyjskich dostawców, miejscowe media oceniły, że decyzja nie jest zaskakująca i można się nawet dziwić, że nie zapadła wcześniej) w większości krajów zachodnich rosną obawy przed konkurencją taniej siły roboczej w innych krajach. Takie obawy występują także w USA, gdzie jest najniższa w gronie państw zachodnich stopa bezrobocia. Są to obawy z punktu widzenia pracowników tych krajów całkowicie zrozumiałe, aby sprostać konkurencji krajów rozwijających się i tzw. wschodzących gospodarek, muszą bowiem pracować coraz więcej. Jednakże ta cięższa praca nie jest wywołana konkurencją Trzeciego Świata. Niektóre badania potwierdzają, że obecnie ludzie o największych dochodach pracują średnio kilka godzin dłużej niż zarabiający najmniej, choć generalnie społeczeństwa zamożne pracują krócej. Przykładowo, od 1973 roku czas pracy w USA uległ skróceniu o 10%, co daje dodatkowych 23 dni wolnych w roku. Średnio więc od tego roku pracownicy amerykańscy zyskali w skali całego swojego życia 5 lat wolnych od pracy. Faktem jest, że rozwój gospodarczy umożliwił zarabianie tych samych lub większych pieniędzy przy jednoczesnym zmniejszeniu długości czasu pracy. Nigdy w historii ludzie nie potrzebowali tak mało czasu, aby zarobić na środki niezbędne im do życia. Nie można więc obecnie liczyć na to, że przyzwyczajeni do wysokiego standardu życia pracownicy w krajach zachodnich zgodzą się pod groźbą ucieczki miejsc pracy z ich krajów do krajów biednych na różne wyrzeczenia płacowe i wydłużenie czasu pracy, w tym także na wydłużenie wieku emerytalnego.
Ucieczka firm i miejsc pracy z ich krajów będzie więc trwać nadal, chociaż pewnie z coraz mniejszym nasileniem, w miarę, jak wyrównywać się będą pod wpływem globalizacji warunki dla działalności biznesowej w skali globalnej.
Adam Gwiazda
























































