Pracowali w dużych przedsiębiorstwach na kontraktach, aż w pewnym momencie każdego dopadło wypalenie zawodowe. Receptą okazała się praca rzemieślnika. Z Tomaszem Greniukiem, Rafałem Bernatowiczem i Adamem Kutym, którzy zamienili klawiaturę i Excela na młotek i nożyczki rozmawiamy o tym, czy było warto.
To jedni z tych, którzy postanowili wskrzesić polskie rzemieślnictwo i stanąć oko w oko z trudnym polskim klientem. „Cholernie wymagającym”, jak mówią. Z co najmniej ośmiogodzinnej pracy przy komputerze w biurowcach przenieśli się do warsztatów. Nie było łatwo. Wbrew bajkowym teoriom, fachu uczyli się sami, a nie z dziada pradziada. Walczyli o środki na nieinnowacyjne, a więc mniej nośne przy dotacjach firmy. Firmy, do których czasami trudno ściągnąć z rynku dobrego specjalistę – bo takich najzwyczajniej nie ma wielu.


Dziś są właścicielami rozpoznawalnych marek, przetarli ścieżki dla innych i pokazali, że warto. Golibroda, cieśla i szewc opowiadają o tym, jak być rzemieślnikiem w świecie aplikacji, Facebooka i Apple’a.
Trudne początki
– W pewnym momencie stwierdziłem, że czuję się tylko ogniwem, trybem w wielkiej machinie. Zawsze chciałem iść swoją drogą, ale nigdy nie starczało mi na to ani odwagi, ani determinacji. Być może to wiek spowodował, że pewnego dnia wstałem z łóżka, założyłem swój roboczy garnitur, usiadłem z powrotem na łóżku i stwierdziłem „dzisiaj nie idę” – opowiada Greniuk, niegdyś kierownik w firmie telekomunikacyjnej, dzisiaj właściciel największego w Polsce barbershopu – Petit Pati.
Kuty przez 15 lat pracował na kontrakcie. – Zajmowałem się planowaniem i tworzeniem projektów marketingowych dla korporacji, czyli event marketingiem. Po latach nastąpiło przesilenie i długa refleksja nad tym, co chcę robić. Padło na buty. Na tworzenie czegoś namacalnego, fizycznego, czegoś tworzonego pracą rąk ludzkich, czegoś więcej niż prezentacja w Power Poincie czy kolejna wersja kosztorysu – wspomina Kuty. Pollacki, firma byłego marketingowca, to dzisiaj rozpoznawalna marka obuwia skórzanego.
Bernatowicz od 1997 był zależny od przedsiębiorstw państwowych i prywatnych, mimo że pracował na własny rachunek. Z dnia na dzień postanowił wraz z narzeczoną dokonać w życiu zmiany. – Z wykształcenia jestem technikiem przemysłu drzewnego, a moją prywatną pasją jest kuchnia. Decyzję o fuzji drewna z gastronomią podjąłem po kilku latach pracy w branży wyposażenia restauracji – wspomina Bernatowicz. Właściciel marki BernOnTable po raz pierwszy pokazał swoje prace (a co za tym idzie – ofertę) Wojciechowi Modestowi Amaro, ponieważ, jak mówi, strategia bazowała na maksymie „mierz wysoko”.
Pieniądze na nie-innowacyjny biznes
Jedynie Bernatowicz rozpoczął budowanie marki BernOnTable bez zaciągnięcia kredytu lub wydawania wcześniej zebranych oszczędności. – Nie ubiegałem się o dotację od państwa. Pomysł polegał na pracy rękodzielniczej, która wymaga minimum kosztownego sprzętu. Ryzykiem podjętym przez moją rodzinę była radykalna zmiana, bez gwarancji zleceń i zamówień na moje produkty. Agata, moja żona, wierząc w sukces przedsięwzięcia, wzięła na siebie utrzymanie naszej rodziny w tamtym czasie.
W innej sytuacji byli Greniuk i Kuty, bo obydwaj potrzebowali lokali, wyposażenia i narzędzi. Na pytanie jak udało się właścicielowi barbershopu pozyskać fundusze na założenie działalności, Greniuk odpowiedział: – Chcieliśmy otrzymać dotację z urzędu pracy. Jednak nas interesowała o wiele wyższa kwota niż 15 tys. zł. Nas interesowała pożyczka rzędu 100-150 tys., co w naszym obszarze działania było niezwykle trudne do zdobycia. Bo co to za innowacyjność, że golimy brzytwą? Że wracamy do tradycji? Dla urzędnika rozpatrującego wniosek nadal byliśmy zakładem fryzjerskim – opowiada właściciel barbershopu, który ostatecznie zdecydował się wziąć kredyt.

Kuty miał własne środki, które zainwestował w pomysł założenia pracowni obuwia. – Nigdy nie starałem się o wsparcie i pozyskanie środków zewnętrznych, pewnie spowodowane jest to niechęcią do rozwiniętej biurokracji, wypełniania tysiąca wniosków i zdobycia setek zaświadczeń – wyjaśnia właściciel marki Pollacki.
Trudny powrót do tradycji
Wbrew powszechnym twierdzeniom, że zakłady rzemieślnicze dziedziczy się z dziada pradziada, Bernatowicz, Greniuk i Kuty nie nauczyli się fachu od swoich rodziców. – W mojej rodzinie stolarstwo artystycznie nie było tradycją. Narzędzia kupowałem stopniowo, opierając się możliwie najczęściej na pracy ręcznej – mówi właściciel marki BernOnTable. Greniuk natomiast nauczył się fachu od swojej partnerki Patrycji, która jest współwłaścicielem salonu. Na własną rękę nauki podjął się również Kuty. – Poza skojarzeniem z nazwiskiem nie miałem szewców w rodzinie. Niestety, bajkowa historia o wskrzeszeniu rodzinnej tradycji nie pasuje do mojego przypadku – opisuje.
– Trudnym etapem jest nauka, gromadzenie maksymalnej ilości wiedzy, która niestety jest głęboko skrywana. Kiedyś w procesie nauki rzemiosła pokonywało się wiele szczebli, by w końcu dostać tytuł mistrza. Teraz brakuje zarówno starych mistrzów, jak i wiedzy pochodzącej z książek. W moim przypadku wszystko zaczęło się od zrobienia pary butów pod okiem doświadczonego szewca. Udało mi się też trafić do wiekowego już modelarza i konstruktora obuwia w Krakowie, pana Ziajki, który otworzył mi oczy i nauczył jak robić buty. Dodatkowe szkolenie we Włoszech i wydawało mi się, że wiem już wszystko.
W Petit Pati barberzy przechodzą solidną weryfikację umiejętności, a potem właściciele salonu organizują dodatkowo obowiązkowe szkolenia. – To jest mała branża i jest niewiele osób, które potrafią to robić – tłumaczy Greniuk.
Wykonanie
Wykonanie produktu rzemieślniczego może trwać nawet kilka lat, gdy mówimy o pracy z drewnem, lub tydzień w przypadku wytworzenia buta szytego na indywidualne zamówienie.
– Moją podstawową formą działania jest produkcja butów na zamówienie – w tym wypadku proces trwa od 1 do 3 tygodni. Można również pasować buta na gotowym modelu kopyta, czyli po ściągnięciu miary kopyto jest dodatkowo zmieniane, a cholewka zostaje dopasowana do stopy klienta. W tym przypadku należy zrobić buta próbnego, najlepiej dwa razy i finalnie gotową parę. Czas realizacji to minimum miesiąc, a koszty są już znacznie wyższe – opowiada Kuty.


Ile może trwać wykonanie jednej deski do krojenia? Od kilkunastu miesięcy do kilku lat. – Drewno po ścięciu trzeba sezonować, później suszyć w profesjonalnych suszarniach, a dopiero na koniec jest zabawa w sztukę. Staram się pozyskiwać drewno z wycinek lub wiatrołomów. Jeśli chodzi o selekcję i dobór surowca to sprawa jest o tyle skomplikowana, że musi w 100 proc. odpowiadać moim oczekiwaniom. Czasami jeżdżę od morza po góry w poszukiwaniu odpowiednich gatunków drzew i krzewów, co bywa kosztowne.
Greniuk razem z partnerką dwoją się i troją, aby ich barbershop przy placu Kościuszki we Wrocławiu świadczył usługi z najwyższej półki. – Organizujemy szkolenia, seminaria, przyjeżdżają do nas strzyc najlepsi barberzy w kraju i za granicą. We wrześniu otwieramy kolejny salon. Nie idziemy w żadną franczyzę, dla nas najważniejsza jest jakość i aby ją utrzymać, musimy mieć ten biznes pod kontrolą w stu procentach.
Polski klient
Czy polski klient docenia ten trud i rzemiosło na tyle, że jest w stanie zapłacić za te usługi więcej? Okazuje się, że tak. – Po kilku latach doświadczenia oceniam, że krajowy odbiorca jest bardzo dobry. Polscy klienci są wymagający, ale chętnie zapłacą adekwatną kwotę, lubią porozmawiać o produkcie, jego pochodzeniu i tak dalej. To świadomy konsument, ceniący jakość i pochodzenie towaru – potwierdza Bernatowicz z BernOnTable.
Podobnego zdania jest Greniuk. – Jaki jest polski klient? Cholernie wymagający. W Wielkiej Brytanii czy Irlandii mężczyźni chodzą do fryzjera co 2-3 tygodnie. Płacą za tę usługę 20 funtów, a barber wykonuje swoją pracę w około godzinę. Do nas przychodzi klient i płacąc za strzyżenie męskie w okolicach 60-100 złotych, oczekuje trwałości fryzury na co najmniej półtora miesiąca. U nas strzyżenie trwa godzinę piętnaście, godzinę trzydzieści i bierzemy więcej niż pani na osiedlu, ponieważ pracujemy dłużej, na najlepszych kosmetykach i klient otrzymuje najlepszą usługę, jaką tylko się da.
– W ostatnich latach obserwuje rozkwit polskiego rzemieślnictwa od kowalstwa po serowarstwo. Jest to budzący nadzieje trend – podsumowuje Bernatowicz. W miastach wspierane są całe dzielnice, gdzie pierwszeństwo w wynajmie lokali daje się rzemieślnikom. Między innymi w ubiegłym roku na Grochowie fachowcy mogli skorzystać z pierwszeństwa i otrzymać preferencyjne stawki czynszu.
Stan polskiego rzemieślnictwa powoli budzi się z letargu.