W trakcie weekendu libijscy rebelianci przy wsparciu natowskiego lotnictwa odzyskali kontrolę nad terminalem naftowym w Ras Lanuf. Rynek uznał, że wzrosły szanse na wznowienie dostaw z Libii, które od początku lutego Przedstawiciele opozycyjnego rządu oceniają, że eksport ropy z kontrolowanych przez nich terytoriów może wzrosnąć z 100-130 tys. baryłek dziennie do 300 tys. bpd. Przed wojną Libia dostarczała na rynek ok. 1,6 mln bpd.
Większego wrażenie na inwestorach nie zrobiły doniesienia z Syrii i Jemenu, gdzie zaostrzyły się antyrządowe protesty. Kraje te nie są jednak istotnymi eksporterami ropy. Ucichły także wydarzenia w Bahrajnie, które jeszcze niedawno groziły rozprzestrzenieniem się arabskiej rewolucji do Arabii Saudyjskiej.
W rezultacie poniedziałek przyniósł spadek cen czarnego surowca. Notowana w Londynie ropa Brent potaniała o 1%, osiągając cenę 114,64 USD za baryłkę. To o pięć dolarów mniej niż miesiąc temu, ale zarazem wciąż o 21% więcej niż na początku roku.
W ślad za cenami w Londynie podążyły stawki w Nowym Jorku, gdzie baryłka ropy z Teksasu była wyceniana na 103,97 USD, a więc o 1,4% niżej niż w piątek. Różnica w cenach po obu stronach Atlantyku stopniała więc do 10,67 USD wobec rekordowych 19,54 USD odnotowanych 21 lutego.
K.K.
























































