W 2010 roku prezydent Rafael Correa zatwierdził porozumienie, na mocy którego Ekwador miał się powstrzymać od wydobycia ropy z terenów położonych w Puszczy Amazońskiej. W zamian za to oczekiwał ponad trzech miliardów dolarów. Okazuje się, że od tamtej pory udało się zebrać jedynie 13 milionów, więc ambitny plan został porzucony.
-Świat nas zawiódł - powiedział prezydent w swoim czwartkowym przemówieniu telewizyjnym. -Nie oczekiwaliśmy od społeczności międzynarodowej pomocy charytatywnej, ale współodpowiedzialności w obliczu klimatycznych zmian - dodał Correa.
Gdy w 2007 roku po raz pierwszy ogłosił, że Ekwador może zrezygnować z wydobycia ropy ze swojego największego złoża, położonego na terenie Parku Narodowego Yasuni, obrońcy przyrody byli zachwyceni. Bezprecedensowy przykład walki z globalnym ociepleniem poparły gwiazdy Hollywood, laureaci Nagrody Nobla, przedstawiciele ONZ i wiceprezydent USA Al Gore. W 2010 roku projekt wystartował. Po trzech latach zdecydowano, że czas go zakończyć.
Prezydent Correa liczył, ze bogate kraje przekażą Ekwadorowi 3,6 miliarda dolarów, czyli kwotę odpowiadającą połowie szacowanej wartości złoża. W czwartek okazało się, że zebrano tylko 13 milionów dolarów, a obiecano kolejne 116 milionów. To zdecydowanie za mało, by powstrzymać Ekwadorczyków od eksploracji źródła, którego wielkość ocenia się na prawie miliard baryłek "czarnego złota", co stanowi 20% rezerw kraju.
W czwartkowym przemówieniu, Correa oskarżył bogate kraje o "wielką hipokryzję" - z jednej strony mają one nawoływać do ochrony środowiska, a z drugiej - najmocniej przyczyniać się do jego zanieczyszczania. Według oficjalnych danych, dzięki rezygnacji z eksploracji złoża zlokalizowanego w Yasuni, emisja dwutlenku węgla do atmosfery miała być ograniczona o 410 milionów ton metrycznych.
Ekwador jest członkiem OPEC, a jego głównym źródłem przychodów budżetowych jest właśnie ropa - aż jedna trzecia przychodów budżetu pochodzi z wpływów z wydobycia i handlu tym surowcem.
Maciej Kalwasiński
Bankier.pl